Magda i Piotr Mieśnik to małżeństwo dziennikarzy, które postanowiło zanurzyć się naprawdę głęboko w pełnym przerażających tajemnic świecie płatnego seksu. Efektem jest bardzo mocna książka, po przeczytaniu której człowiek nie może otrząsnąć się naprawdę długo. Zapraszamy do rozmowy z jej współautorką, zaznaczając lojalnie, że to lektura wyłącznie dla ludzi o mocnych nerwach.
Redaktor Centrum Produkcyjnego Grupy na:Temat, który lubi tworzyć wywiady z naprawdę ciekawymi postaciami, a także zagłębiać się w rozmaite zagadnienia związane z (pop)kulturą, lifestyle'em, motoryzacją i najogólniej pojętymi nowoczesnymi technologiami.
Zabierają państwo czytelnika do świata morderstw, tortur, gwałtów zbiorowych, chorób wenerycznych, aborcji, narkomanii, alkoholizmu i depresji – można by tak wyliczać jeszcze naprawdę długo… Tworzenie "Prostytutek" było procesem bardzo niebezpiecznym?
Zbieranie materiałów do tej książki wymagało wejścia w świat pełen brudu, chorób i przemocy, w którym często działają przestępcy. Spędziliśmy wiele miesięcy na poznawaniu sekretów seksbiznesu, rozmawiając z dziesiątkami osób, włączając w to alfonsa, kobietę prowadzącą salon "masażu" oraz policjantów, no i oczywiście osoby świadczące usługi erotyczne.
Woziliśmy je na spotkania z klientami, odwiedziliśmy agencje towarzyskie, domówki i klub dla swingersów, w którym prostytutka pełniła rolę wodzireja, rozkręcała zabawę.
Musieliśmy uważać na każdym kroku i nie mówię wyłącznie o naszym bezpieczeństwie, ale przede wszystkim osób, które zdecydowały się nam opowiedzieć swoje historie.
Kwestią kluczową było zapewnienie pełnej anonimowości naszym źródłom – te kobiety i mężczyźni mogliby mieć naprawdę poważne problemy, gdyby sutenerzy dowiedzieli się, iż zdradzają nam sekrety branży.
Jak zdobywa się zaufanie osób, które siłą rzeczy muszą być bardzo nieufne?
Na pewno pomocne było to, że od wielu lat zajmujemy się dziennikarstwem, więc mamy całkiem sporą bazę kontaktów. Część naszych rozmówców nie wiedziała, że zbieramy materiały do książki. Były też osoby, które – ku naszemu zaskoczeniu – od razu wykazywały się niebywałą wręcz szczerością i otwartością. Być może cieszyły się, że ktoś chce ich nareszcie wysłuchać?
Z czasem ci, z którymi rozmawialiśmy, rekomendowali nas znajomym z branży. Wiele osób mówiło o najintymniejszych aspektach swojego bez cienia wstydu. Książka jest bardzo ostra, dosadna i wstrząsająca, lecz zrobiliśmy to z pełną premedytacją.
Ludzie na słowo "prostytutka" często reagują pogardliwym uśmieszkiem, bądź wręcz rechotem w stylu nieżyjącego Andrzeja Leppera, pytającego retorycznie, jak można zgwałcić prostytutkę.
Chodziło nam o to, aby pokazać, jak ten świat wygląda NAPRAWDĘ. Pisaliśmy, używając mocnego języka, bo jedynie w ten sposób można opisać piekło kobiet i mężczyzn zajmujących się seksem za pieniądze.
Mam nadzieję, że tą książką otworzymy oczy przynajmniej części osób korzystających z tego rodzaju usług. Być może nie wiedzą (lub wypierają tę wiedzę), iż swoimi pieniędzmi nakręcają gigantyczną spiralę przemocy, w której cierpi – fizycznie i psychicznie – mnóstwo ludzi.
Na ile proces pisania wpływał na państwa życie prywatne? Udawało się wrócić do domu i bezproblemowo zmyć z siebie ten brud?
Niestety nie. Żyliśmy tym wszystkim 24 godziny na dobę. Mając styczność z tak przerażającymi sprawami, po prostu nie da się działać na zasadzie: popracujemy nad książką parę godzin, a później odcinamy się od tego wszystkiego i wracamy do normalnego życia.
Nie zawsze udawało nam się zachować chłodny profesjonalizm. Zdarzało się, że gdy opisywałam pewne historie, to po twarzy ciekły mi łzy. Nigdy wcześniej nie przytrafiło mi się nic takiego.
Tych wszystkich historii, rozmówców nie da się zapomnieć i przejść nad tym do porządku dziennego. Zwłaszcza, że z niektórymi bohaterkami "Prostytutek" utrzymujemy kontakt do dziś. Trzymamy kciuki za to, aby udało im się wyrwać z tego świata. Niestety taka ucieczka jest naprawdę trudna…
Przecież wiele z tych osób nie chce uciekać, ba, opisują państwo nawet historie tego typu: dziewczyna zakochuje się, z wzajemnością, w kliencie. Tworzą wspaniały związek, lecz pewnego dnia ona wraca do agencji – brakowało jej nowych bodźców, adrenaliny…
Niemal każda osoba związana z seksbiznesem zostaje w sposób trwały okaleczona psychicznie. Tylko nieliczne idą po pomoc do terapeutów. Latami leczą się z nerwic, depresji, skłonności do samookaleczeń.
Podejmują próby samobójcze, część odbiera sobie życie w dramtycznych okolicznościach, jak choćby tirówka, która stojąc przy trasie, rzuciła się pod ciężarówkę. Wiele osób nigdy nie będzie w stanie nawiązać normalnych relacji z innym człowiekiem, założyć rodziny.
Jak często zdarzają się szczęśliwe zakończenia w stylu "Pretty Woman"?
To może jedna, dwie lub trzy sytuacje na całe tysiące zakończeń tragicznych. Jeżeli dziewczyna wchodzi do tego świata, licząc na romantyczny finał w hollywoodzkim stylu, bardzo boleśnie przekona się, że podobne sytuacje są jedynie wyjątkami potwierdzającymi regułę.
Czy podobnymi wyjątkami są klienci, którzy zachowują się niczym szarmanccy rycerze w lśniących zbrojach?
Nie chcę generalizować, ponieważ z usług seksualnych korzystają rozmaici ludzie. Robotnicy, celebryci, księża, politycy, ludzie młodzi i 87-latkowie, naprawdę cały przekrój społeczeństwa.
Są wśród nich i mężczyźni, którzy podchodzą do prostytutek przedmiotowo, realizując z nimi pełne przemocy fantazje, i tacy, którzy traktują te dziewczyny z szacunkiem.
Znamy przypadki klientów, którzy wozili jedzenie tirówkom, stojących długimi godzinami w lasach. Zdarzało się, że ktoś zabierał te kobiety do samochodu i zawoził je do "La Strady", czyli fundacji walczącej z handlem ludźmi. I to pomimo świadomości, że może mieć z tego powodu naprawdę poważne problemy z alfonsami.
Czy zdarzyło się, że poczuła pani choć odrobinę sympatii lub współczucia wobec sutenera?
Nigdy. W wielu przypadkach to członkowie grup przestępczych. Nic nie usprawiedliwia rzeczy, do których się posuwają. Oblanie kwasem nogi jednej z dziewczyn, po czym wyrzucenie jej z samochodu pod gabinetem weterynaryjnym.
Znakowanie swoich "własności" przy pomocy tatuaży. Zabójstwa "niewolnic", które nie chciały podporządkować się całkowicie. To zaledwie część praktyk, które stosują alfonsi, by zmusić kobiety do uprawiania prostytucji.
Nawet z pozoru dbająca o swe "pracownice" burdelmama tak naprawdę robi wszystko, by zarobić na nich jak najwięcej. Z jednej strony zapewnia im bogaty pakiet "świadczeń pracowniczych", takich jak , zastrzyki z botoksem, czy inne zabiegów kosmetycznych. Z drugiej - nakłania młode dziewczyny do niebezpiecznych praktyk seksualnych, wmawiając, że w ich trakcie nie mogą zarazić się wirusem HIV.
Pewien alfons z dumą opowiadał nam, że wszystkim swoim pracownicom sponsoruje prywatnego ginekologa. Nie robił tego, bo troszczył się o ich zdrowie. Zależało mu na tym, by żaden klient nie zaraził się chorobą przenoszoną drogą płciową. Płacił również za ich aborcje...
Podkreślają państwo, iż handel ludźmi odbywa się na ogromną skalę, opisują "targi niewolnic", czyli licytacji, na których kobietę można kupić już za 2 tysiące euro. Lecz jednocześnie podają szacunki prof. Zbigniewa Izdebskiego, twierdzącego, że jedynie 3 proc. osób świadczących usługi seksualne jest do tego zmuszanych...
Opieranie się na badaniach naukowych, czy też statystykach policyjnych, nie ma najmniejszego sensu, gdyż zawsze są bardzo mocno niedoszacowane. Gdy przytaczaliśmy oficjalne dane osobom tkwiącym w seksbiznesie, słyszeliśmy śmiech.
Przecież mówimy tutaj o ludziach, którzy nie figurują w żadnych rejestrach, nie zgłaszają swojej działalności, bardzo rzadko szukają pomocy u policjantów.
Do Fundacji "La Strada" co roku trafia zaledwie kilkanaście kobiet, które przyznają, iż są zmuszane do prostytucji. Przecież jeżeli na tej podstawie mielibyśmy wyrabiać sobie jakikolwiek obraz sytuacji, to będzie nieprawdopodobnie wręcz przekłamany.
W polskim seksbiznesie – opierając się na szacunkach prof. Mariusza Jędrzejki – pracuje około 150 tysięcy osób. Wiele z nich jest zmuszanych do świadczenia usług seksualnych za pieniądze.
Wyrywanie paznokci, łamanie kończyn, przypalanie papierosami, cięcie nożem czy też gwałty grupowe – to tylko część pokazówek, których sutenerzy dopuszczają się wobec prostytutek na oczach ich koleżanek. Nie ma się co dziwić, że te kobiety są zniszczone psychicznie i nigdy nie ośmielą się poskarżyć komukolwiek na swój los.
Zwłaszcza, że prostytutki boją się, że albo nikt im nie uwierzy, albo zostaną wyśnmiane. I tu wracamy do żartu Andrzeja Leppera, który wciąż pokutuje w naszym społeczeństwie: że "przecież – ha, ha – nie można zgwałcić prostytutki".
Opisują państwo również historie z lat 80. i 90. ubiegłego wieku... Czy dziś seksbiznes ucywilizował się jakkolwiek, czy jest w nim mniej przemocy?
Przemoc jest od zawsze związana z tym światem i nigdy się to nie zmieni. Zmieniły się możliwości. Dzięki internetowi, mediom społecznościowym czy aplikacjom na smartfony nigdy wcześniej świadczenie tego rodzaju usług nie było tak łatwe.
Mnóstwo osób zajmujących się prostytucją, robi to na własną rękę – nie stoi na ulicy, nie zatrudnia się w agencji towarzyskiej, nie opłaca się alfonsom. Nie ma wówczas tak dużego ryzyka, że padną ofiarą przemocy z ich strony.
Jest i druga strona medalu – jeżeli ktoś prostytuuje się przy pomocy mediów społecznościowych, przyjmując klientów we własnym mieszkaniu, nie ma zapewnionej żadnej ochrony w sytuacjach, gdy klienci zaczynają zachowywać się agresywnie.
Na ile zmieniło się w Polsce postrzeganie ludzi pracujących w tej branży?
Wciąż mamy do czynienia z bardzo mocnym napiętnowaniem społecznym. Zwłaszcza w przypadku mniejszości seksualnych, bo opisujemy również prostytuujących się transwestytów, no i kobiet działających w niewielkich miejscowościach.
Wszyscy w okolicy wiedzą, czym zajmuje się taka pani i zdarza się, że ktoś wyzywa ją głośno w miejscu publicznym. Dodajmy, że nierzadko jest to mężczyzna, który z jej usług korzysta.
Są również mistrzynie i mistrzowie kamuflażu...
Olbrzymia grupa osób całymi latami świadczy usługi seksualne i udaje im się to zachować w tajemnicy. Nie przesadzę, jeśli powiem, że najprawdopodobniej ktoś z pańskiego bliskiego otoczenia para się prostytucją, choć nigdy w życiu nie podejrzewałby pan, że może to robić.
W książce obalamy mit, że prostytutkę można rozpoznać na pierwszy rzut oka, że musi to być osoba ubierająca się wyzywająco, pochodząca z nizin społecznych, z rodziny patologicznej. W ten sposób zarabia sporo dzieciaków z dobrych domów.
Dodajmy: często nie nazywając tego prostytucją.
Podczas rozmów z takimi osobami stykaliśmy się z reakcjami w stylu: ale jaka prostytucja?! Przecież nie stoję przy drodze, machając w stronę ciężarówek, przecież nie pracuję w burdelu!
Takie wyparcie dotyczy najczęściej młodych dziewczyn, które wiążą się ze sponsorami na dłużej. Tłumacza to tak: przecież jedynie wyświadczam komuś "przysługę", dotrzymuję towarzystwa w zamian za pieniądze, biżuterię czy perfumy. Powołując się na badania prof. Jacka Kurzępy: w taki sposób dorabia nawet co piąta studentka w Polsce.
Na słowo "prostytutka" obruszają się także dziewczyny zamieszane w tzw. aferę dubajską, fotomodelki z kolorowych magazynów, uczestniczki konkursów piękności. Składając zeznania tłumaczyły, że bogaci mężczyźni im się podobali i dlatego uprawiały z nimi seks. A nie z powodu tego, że na jednym wyjeździe zarabiały kilkadziesiąt tysięcy złotych.
Państwa książkę zamyka wypowiedź jednego z klientów: "Gdy jedna zdechła na adidasa, czy inną zajebali, to na szczęście i dzięki Bogu zawsze na ich miejsce znajdują się przecież jakieś nowe". Przerażające. Czy naszą rozmowę da się zakończyć jakimś optymistycznym akcentem?
Obawiam się, że nie. Najstarszy zawód świata będzie istniał zawsze i nigdy nie uda się z niego wyeliminować pewnego elementu, który jest niezmienny od tysięcy lat: przemocy.
Tam, gdzie pojawiają się wielkie pieniądze, pojawiają się również przestępcy, którzy w imię maksymalizacji zysków posuwają się do najgorszych rzeczy, jakie tylko można zrobić drugiemu człowiekowi. Jak mówiłam wcześniej – seksbiznes to prawdziwe piekło.