Drugi lincz? Pod Wrocławiem sami szukali gwałciciela kilkuletniej dziewczynki. "To ksiądz przyjmuje margines społeczny"
Michał Mańkowski
04 września 2012, 17:48·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 04 września 2012, 17:48
Mieszkańcy dwóch wsi pod Wrocławiem przez kilka dni żyli w strachu. Wszystko przez mężczyznę, który zgwałcił kilkuletnią dziewczynkę, a później ukrywał się w pobliskim lesie. Miejscowi szukali go na własną rękę, na szczęście zanim doszło do samosądu złapała go policja. Okazuje się, że gwałciciel pomieszkiwał w "ośrodku resocjalizacyjnym" prowadzonym na własną rękę przez księdza Stanisława "Orzecha" Orzechowskiego. – Ciągle mieszka tam margines społeczny. To horror – żali się sołtys Morzęcina Małego.
Reklama.
O sprawie poinformował nas czytelnik Wojtek, którego o pomoc poprosiła mieszkanka jednej z podwrocławskich wsi, Morzęcina Małego. – Facet brutalnie zgwałcił kilkulatkę, potem ukrywał się w pobliskich lasach. Ludzie siedzieli pozamykani w domach, w końcu zebrała się grupa, która próbowała znaleźć go na własną rękę. Udało mu się uciec, ale było blisko samosądu. Istna psychoza, w wiosce nie pojawiają się radiowozy – napisał Wojtek.
Lincz we Włodowie
Medialne określenie dokonanego samosądu, pobicia i zabójstwa Józefa Ciechanowicza ps. Ciechanek dokonanego w dniu 1 lipca 2005 przez mieszkańców wsi Włodowo przy użyciu m.in. szpadla, kijów i łomu albo resora. CZYTAJ WIĘCEJ
źródło: Wikipedia.pl
Morzęcin Mały to podwrocławska wieś, jakich w Polsce tysiące. Nieco ponad sto mieszkańców. Podobnie jest w sąsiadującym Morzęcinie Wielkim i Kokotowie, gdzie - jak mówią sami mieszkańcy - stoi kilka domów na krzyż.
Na myśl od razu przychodzi głośna sprawa linczu we Włodowie. Tam było podobnie, mieszkańcy wzięli sprawę w swoje ręce i sami wymierzyli sprawiedliwość recydywiście terroryzującemu sąsiadów. Tu na szczęście skończyło się inaczej - gwałciciela złapała policja.
Nieudana resocjalizacja
Zatrzymanie wcale jednak nie kończy sprawy, bo spokój mieszkańców wsi pod Wrocławiem od dawna burzą - mniejsze lub większe - przestępstwa. A wszystko - jak utrzymują - przez prowizoryczny ośrodek resocjalizacyjny, który na własną rękę pod patronatem Duszpasterstwa Akademickiego "Wawrzyny" zorganizował w Morzęcinie Wielkim ksiądz Stanisław Orzechowski, który z założenia chce pomagać potrzebującym. Na stronie internetowej widnieje informacja, że jest to dom rekolekcyjny.
– Nie jest to gospodarstwo rolne, ani ośrodek modlitewny. Nie wiadomo jak to dokładnie nazwać, ale pewne jest, że pomieszkuje tam margines społeczny. Bezdomni, alkoholicy, pewnie i narkomani. Księża są z założenia idealistami, ale fakt że ksiądz "Orzech" próbuje ich resocjalizować jest chory. To nie jest działka kościoła, tym powinny zajmować się wyspecjalizowane ośrodki. W efekcie "pensjonariusze" rozlewają się na całą okolicę – opowiada Mirosław Sopinka, sołtys Morzęcina Małego.
Mój rozmówca potwierdza historię, którą opowiedział nasz czytelnik i cieszy się, że ktoś w końcu postanowił zająć się tą sprawą. – Policja interweniuje, ale to nic nie daje. Chcemy zamknięcia tego - nazwijmy to - ośrodka. Kradną i włamują się do budynków, zatruwają nam życie. Może to wyglądać na przesadzone, ale to naprawdę horror - słyszę od sołtysa, który dodaje, że sam niejednokrotnie słyszał najróżniejsze groźby pod swoim adresem. Nawet te najgorsze.
Kim są? Mieszkańcy nie wiedzą
– To jak państwo w państwie. Nikt nie wie na jakich zasadach on ich przyjmuje. Mieszka ich tam od kilku do kilkunastu. Niektórzy trzy dni, niektórzy latami. Podczas którejś interwencji sami policjanci powiedzieli, że nie wiedzą na jakiej zasadzie przyjmowane są tam osoby - tłumaczy Mirosław Sopinka.
Pierwotnie w ośrodku miały odbywać się praktyki studenckie. Według Marka Grudzieckiego, który mieszka praktycznie "płot w płot' z ośrodkiem takie było tylko założenie. – To działalność, która jest zaprzeczeniem zdrowego rozsądku. Ksiądz "Orzech" przyjeżdża tu czasami, więc próbowaliśmy się dogadać. Nie udało się, kiedyś powiedział wprost, że możemy się po prostu wyprowadzić, jeżeli nam nie pasuje takie sąsiedztwo - utrzymuje Grudziecki.
– Z jednej strony mam charyzmatycznego księdza, którego znają wszyscy. Z drugiej gospodarza, który zapewnił nam taką wątpliwą atrakcję. Wystarczy posłuchać, jak zwraca się do tych, którzy mieszkają w ośrodku, żeby mieć wrażenie, iż jest człowiekiem o dwóch osobowościach – dodaje mój rozmówca.
Bez kontroli policji
Sprawą zajmuje się komisariat policji z oddalonych o niecałe dziesięć kilometrów Oborników Śląskich. Funkcjonariusze potwierdzają, że w weekend zatrzymali gwałciciela, ale o szczegółach sprawy mówić nie mogą.
– O tym kto zamieszkuje ośrodek decyduje ksiądz Orzechowski. My nie mamy na to żadnego wpływu. Nie jest to żadna oficjalna placówka resocjalizacyjna. Powstała na własną rękę, tak jakby miał gospodarstwo. To są często osoby nawet spoza okolic. Na pewno bezdomni, czy alkoholicy i narkomani? Nie wiem, nie mamy dostępu do akt - słyszymy na komisariacie.
Marek Grudziecki mówi nam, że ksiądz "Orzech" zaopatruje kurię. – Może szuka w ten sposób taniej siły roboczej? - zastanawia się nasz rozmówca. Policjant potwierdza, że mieszkańcy Morzęcina Małego i Kokotowa zgłaszają skargi, ale przedstawioną przeze mnie skalę uważa za przesadzoną.
Próbowaliśmy się skontaktować również z Duszpasterstwem Akademickim 'Wawrzyny". Skierowano nas do osoby zajmującej się ośrodkiem w podwrocławskich wioskach, jednak na tym kontakt się urwał. Pod nowym numerem nikt się nie zgłaszał, a stary przestano odbierać.
Reklama.
Wojtek*
Okazuje się, że odbywają się tam ciągłe libacje i zadymy robione przez "resocjalizowanych"
*nazwisko do wiadomości redakcji
Marek Grudziecki
mieszkaniec Kokotowa
To działalność, która jest zaprzeczeniem zdrowego rozsądku.