Matka stołecznych teatrów, wielbicielka rosyjskiej literatury i tradycjonalistka. Teatr Agnieszki Glińskiej nie wywołuje skandali i nie budzi wielkich kontrowersji, za to bawi i mądrze opowiada o rzeczach trudnych. Mówi się o niej „reżyserka poprawna”, choć od dawna zasługuje na miano wybitna. Kim jest laureatka Paszportu Polityki, jedna z pierwszych kobiet w polskim teatrze, która od września jest nową dyrektorką warszawskiego Teatru Studio?
„Pamiętam, jak przed premierą spektaklu "Po deszczu", którego akcja rozgrywała się na dachu biurowca, wybrała się w sobotnie przedpołudnie z aktorami Powszechnego na dach hotelu Marriott, żeby poczuć, jak na górze wieje wiatr, jak się tam pali papierosa. Fantastyczna wyprawa. Aktorzy jej ufają, lubią z nią pracować, oddają się jej całkowicie” – mówi Dorota Wyżyńska z "Gazety Wyborczej", w artykule Mike'a Urbaniaka z marcowego wydania magazynu "Wprostu". Glińska rzeczywiście jest reżyserką aktorów. W wywiadach wielokrotnie podkreślała, że najważniejszy jest dla niej zespół. Swój własny kompletowała przez kilkanaście lat, zbierając aktorów chociażby z Powszechnego, Współczesnego czy Dramatycznego. Nie dziwne więc, że kiedy obejmowała dyrekcję w Studio, jako warunek postawiła możliwość przejścia ze swoim zespołem. W końcu to na aktorach opiera się jej teatr, o którym sama reżyserka mówi: „psychologiczny i ludzki”.
„Tradycjonalistka”, „reżyserka teatru środka”, „autorka sztuk zgrabnych”. Takie określenia najczęściej pojawiają się w kontekście Glińskiej. Krytyka zarzuca jej mainstreamowość i zachowawczość, widzowie kochają za ciepło i wyjątkowe podejście do literatury. Rzeczywiście w całej karierze reżyserki nie ma ani jednego skandalu, niewiele jest też eksperymentów i kontrowersji. Czy jednak poprawność może być zarzutem? Chyba nie powinna, tym bardziej, że reżyserka niezależnie od tego, gdzie pracuje, od ponad dekady przyciąga na swoje spektakle tłumy. Widzowie doceniają jej klasyczne spojrzenie na teatr, świetną pracę z aktorem, a przede wszystkim niesamowite wyczucie do literatury.
W 1999 przyznano reżyserce Paszport Polityki „za dar pokazywania w teatrze miłości i cierpienia, za ciekawość ludzi i spraw ludzkich”. Glińska w wywiadach wielokrotnie podkreślała, że to, co ją najbardziej w teatrze interesuje, to właśnie ludzie i literatura. Dorobek reżyserki potwierdza jej słowa. Wśród zrealizowanych przez nią spektakli króluje Czechow, Hrabal i Dostojewski, nie brakuje też nazwisk młodych, chociażby Wyrypajewa czy Walczaka. Nieważne jednak czy Glińska zabiera się za klasyków, czy za teksty bardzo współczesne – w jej spektaklach zawsze czuć olbrzymi szacunek do słowa i tradycji teatralnych.
Przy całym swoim konserwatywnym podejściu Glińska potrafi też czasem zaskoczyć. Za taki reżyserski wyskok można uznać „Pipi pończoszankę”, którą artystka zrobiła w 2007 roku w teatrze Dramatycznym czy „Wiedźmy”, spektakl oparty na książce Ronalda Dahla, który można było zobaczyć w stołecznej Lalce. Przedstawienia, choć w założeniu zrealizowane z myślą o dzieciach, świetnie nadają się też dla dorosłych. Na tym chyba zresztą polega fenomen Glińskiej, że z każdym swoim tekstem potrafi trafić do bardzo szerokich grup społecznych. Choć często mówi się o niej „reżyserka 40-latków”, to na jej przedstawieniach zawsze jest spora grupa ludzi młodych.
Być może to zasługa zespołu, który jako jeden z nielicznych oparty jest w dużej mierze o młodych absolwentów szkół teatralnych, których kariera często nabiera tempa właśnie dzięki spektaklom Glińskiej. Do tej pory reżyserka była raczej „cichym poruszycielem”: dzięki jej spektaklom objawiały się talenty, lansowały teatry, zaś o samej Glińskiej było jednak raczej cicho. Z początkiem września artystka została dyrektorką stołecznego Teatru Studio. Po latach tułaczki, w końcu dostała swoje miejsce. Póki co, środowisko przygląda jej się uważnie i nie komentuje decyzji Ministra Kultury. Obawy wydają się jednak zbyteczne. Glińska na dobre jeszcze nie zajęła swojego stanowiska, a zmiany w teatrze już widać. Wystarczy obejrzeć repertuar czy odwiedzić teatralną kawiarnię, którą od jesieni animuje Grzesiek Lewandowski z Chłodnej 25.
Agnieszka Glińska ma niewątpliwie talent do ludzi i słów. Może nie ma w sobie energii Klaty, zamiłowania do anarchii Strzępki i Demirskiego czy metafizyki pokroju Lupy, ale ma niesamowitą umiejętność przekładania trudnego języka teatru na rzeczywistość w sposób, jakiego wielu mogłoby jej pozazdrościć. Kto nie wierzy, niech się wybierze na „Pożegnanie” Dygata, najnowszy spektakl Glińskiej, który od soboty będzie można oglądać na scenie Teatru Narodowego. Tradycyjny teatr może być sexy. A przynajmniej taki jest w wydaniu Glińskiej.