Według Wojciecha Orlińskiego, szefa związku zawodowego Agora S.A., Platforma Obywatelska powinna zająć się ludem pracującym. Nie pracodawcami, nie przedsiębiorcami, ale tymi, którzy pracują za 1600 złotych. Bo niedługo grupa ta zostanie bez pracy i stworzy duży, niezdecydowany elektorat. Jeśli PO nie wyciągnie do nich ręki, zostanie "partią niczyją" – twierdzi Orliński. Tylko czy jego teoria ma sens i uzasadnienie?
Orliński pisze, że PO powinna się zająć ludźmi, którzy w przyszłości zostaną zwolnieni, a obecnie zarabiają 1600 złotych. Czyli – po raz kolejny, w swej historii, "skręcić w lewo". Publicysta sugeruje, że Platforma powinna też odejść od etykiety "partii przedsiębiorców". Wydaje się to paradoksalne o tyle, że przedsiębiorcy skarżą się na rządzących – zarzucają Platformie, że miała wprowadzać ułatwienia, a tymczasem biurokracja tylko się rozrasta.
Dalej Orliński przekonuje, że pomaganie przedsiębiorcom nic nie da, bo "klucz do polskiej koniunktury od dawna mają niemieccy konsumenci, a nie polscy politycy".
Publicysta na koniec zaś sugeruje, że wsparcie dla tych ludzi jest ważniejsze, niż dla innych grup, bo inaczej może nas czekać powtórka z Bukaresztu czy Budapesztu. Platforma Obywatelska, według szefa związku zawodowego Agory, odbije sobie stratę elektoratu przedsiębiorców na centro-lewicy, której nie przyciągnie ani SLD, ani Ruch Palikota.
Nikomu nie pomagać…
Tylko czy takie teorie mają jakieś podstawy w rzeczywistości? Ekonomicznie, zdaniem Witolda Falkowskiego, prezesa Fundacji Instytutu Misesa, nie. – W sensie
Co to jest Fundacja Instytutu Misesa?
To ośrodek badawczo-edukacyjny, który opiera się na tzw. austriackiej szkole ekonomii. Nazwany na cześć Ludwiga von Misesa, austriackiego ekonomisty. W skrócie jest to szkoła libertariańska, stawiająca na wolny rynek i jak największą swobodę gospodarczą. Fundacja jednak nie tylko krzewi te poglądy, ale ogólnie stawia na edukację ekonomiczną: "Uważamy, że wiedza z zakresu ekonomii jest niezbędna dla pełnego zrozumienia otaczającej nas rzeczywistości, a jej brak czyni nas podatnymi na manipulacje i wpływ demagogów" – czytamy na oficjalnej stronie. Fundacja jest Organizacją Pożytku Publicznego, nie nastawioną na zysk.
ekonomicznym, jako zwolennik wolnego rynku, jestem przeciwny jakimkolwiek ingerencjom rządu, które mają na celu wzięcie w obronę grupy interesów – stwierdza w rozmowie z nami Falkowski. – Nawet jeśli doraźnie służy to społeczeństwu, to długofalowo zawsze szkodzi.
Prezes Instytutu zaznacza jednak, że "rząd powinien dać wszystkim grupom interesów takie same możliwości działania". – Przede wszystkim, jeśli coś postulować, to wycofanie się rządu z dotychczasowego wsparcia dla jakichś grup interesów. Wspieranie kolejnych grup interesów to jak łapanie pcheł, takie pozorne działanie. Można tak przetrwać całą kadencję i tak naprawdę nic nie zrobić – ocenia Witold Falkowski. I dodaje: – Moim zdaniem, każdy odpowiedzialny komentator powinien postulować odejście od bronienia grup interesów, a nie ich wspierania.
… albo korzystać z tego, co już jest
Z tak radykalną opinią nie zgadza się jednak dr Wojciech Nagel, ekspert ds. ubezpieczeń społecznych Business Centre Club. Według niego, odpowiedź na pytanie, czy rząd powinien wspierać obecnych i potencjalnych przyszłych bezrobotnych, jest oczywista. – Oczywiście, tak. Ale warto zaznaczyć, że rząd już dysponuje narzędziem wspierania bezrobotnych i pracowników – mówi nam dr Nagel.
Zdaniem eksperta, narzędziem tym jest Fundusz Pracy. – Wszyscy pracodawcy składają się na ten Fundusz, a on jest wyraźnie zamrażany. Choć składki na niego znacznie podwyższają koszty pracy – przypomina dr Nagel i podkreśla, że to "zamrożenie" służy tylko i wyłącznie sztucznemu utrzymywaniu niskiego deficytu budżetowego.
– To jest stawianie na szali deficytu budżetowego i miejsc pracy. Ale historia pokazuje nam, że takie traktowanie sprawy przynosiło klęskę. Według mnie, ważniejsze od deficytu są miejsca pracy – przekonuje specjalista. Jak zaznacza w rozmowie, dbanie o niski deficyt, zamiast tworzenie miejsc pracy, zwykle kończy się
recesją. – A my jesteśmy na prostej drodze do recesji. W tej chwili w Europie stawia się na pobudzanie wzrostu, nie cięcie deficytu. A u nas robi się odwrotnie: tniemy deficyt, a tym samym chłodzimy wzrost – przestrzega dr Nagel.
Fundusz Pracy wystarczy
Nasz rozmówca z BCC podkreśla, że Fundusz Pracy wystarczy do zadbania o bezrobotnych – obecnych i przyszłych. Innych środków rząd nie potrzebuje. – Fundusz mógłby pełnić istotną rolę na przykład przy zwolnieniach grupowych – wskazuje dr Nagel. – Jest to naturalna droga wspierania rynków pracy, z której korzysta się wszędzie na świecie. A u nas z jednej strony zabiera się na to pracodawcom, a z drugiej nic z tym nie robi.
Niestety, to ostatni dzwonek, by skorzystać z FP, ostrzega dr Nagel: – Rząd powinien był zrobić to już 2 miesiące temu, i tak jesteśmy spóźnieni. Ale jeśli działać, to już.
Platformie się to nie opłaci?
Problem polega na tym, że polscy politycy – a według niektórych przoduje w tym Platforma – rzadko robią coś, co nie przekłada się na słupki poparcia w sondażach. Według socjologa prof. Henryka Domańskiego, grupa, o której mówi Orliński, i tak nie mieści się w elektoracie PO. – Ci ludzie i tak nie głosują na PO, raczej na PiS lub SLD, o ile w ogóle głosują – ocenia prof. Domański, który prowadził badania nad kwestiami zarobków w społeczeństwie.
Socjolog podkreśla, że dodatkowo ta grupa społeczna ma małą siłę przebicia: – Ludzie o niskim statusie materialnym raczej nie są skłonni do mobilizacji, robi to raczej inteligencja – stwierdza nasz rozmówca. – Więc siła przebojowa takiej grupy jest mała – podsumowuje profesor.
Młodzi bezrobotni mogą się wkurzyć
Opinia prof. Domańskiego, choć oparta o badania, nie bierze jednak pod uwagę
jednego: wieku potencjalnych bezrobotnych. A, jak stwierdza dr Robert Sobiech z Uniwersytetu Warszawskiego, problem utraty pracy może dotyczyć ludzi młodych. – I o tę grupę warto zabiegać, bo Platforma ma największe poparcie w grupie wiekowej 25-30. Ale już widać, że straciła część z nich, chociażby na rzecz PiS-u – wskazuje dr Sobiech.
– Nie wiem tylko, czy zabieganie o nich powinno odbywać się na poziomie konfliktu pracodawca-pracownik. Jedno z drugim bowiem się wiąże. Kiedy nie ma wsparcia dla pracodawców, rośnie liczba zwolnień. Obie te grupy rząd powinien stymulować – komentuje socjolog z UW.
Grozi nam Hiszpania?
Dr Sobiech podkreśla jednak, że Platforma tak, czy inaczej, musi zabrać głos w sprawie nadchodzącej fali kryzysu, w tym – potencjalnej utraty pracy. – Bo problem bezrobocia najbardziej dotknie grupy wiekowej 19-24, która albo właśnie wchodzi, albo
dopiero weszła na rynek pracy, a nie warto tracić tej części elektoratu – przypomina doktor Sobiech.
Nasz rozmówca zwraca uwagę, że zaniedbanie potencjalnych bezrobotnych czy pracowników niskiego szczebla może mieć nie tylko doraźne skutki polityczne, ale też społeczne. W przeciwieństwie do prof. Domańskiego, dr Sobiech uważa, że taka grupa może się zmobilizować. Co widać już w Hiszpanii. – A przecież nikt nie chce, żeby doszło do czegoś takiego, jak teraz w Madrycie. Co może się stać, jeśli nie będzie reakcji rządu na wzrost bezrobocia – przekonuje socjolog. I podkreśla: – Na pewno jest to jeden z głównych problemów, które rząd musi rozwiązać.
Znów potrzebny jest "pakiet kryzysowy", ale tym razem taki, którego beneficjentem będą przede wszystkim zwalniani, a nie zwalniający. (…) Tusk powinien się teraz bardziej troszczyć o tych, którzy zarabiali 1600, a teraz wylądują na bruku bez odprawy, bo pracowali na śmieciówce. To będzie wściekłe, sfrustrowane kilkanaście procent elektoratu, które nie powinno poczuć się zdradzone przez własne państwo.
"Gazeta Wyborcza"
Dr Wojciech Nagel
Ekspert ds. ubezpieczeń społecznych, Business Centre Club
W tej chwili w Europie stawia się na pobudzanie wzrostu, nie cięcie deficytu. A u nas robi się odwrotnie: tniemy deficyt, a tym samym chłodzimy wzrost. Jesteśmy na prostej drodze do recesji.