Hiszpanie odmawiają płacenia za transport i żywność, a burmistrz miejscowości Marinaleda w Andaluzji inicjuje akcje najeżdżania na supermarkety. Wyniesioną żywność rozdaje ubogim, a media okrzyknęły go już "hiszpańskim Robin Hoodem". Protestuje również ruch "Oburzonych". Hiszpanie mają wyraźnie dość.
Pogrążonej w głębokim kryzysie Hiszpanii wystarczy iskra. Młodzi nie mają pracy, rośnie bezrobocie i dług. Zdesperowani Hiszpanie już od dłuższego czasu wyrażają swój żal na ulicach.
Popularność zdobywa również akcja społeczna "Ja nie płacę! Chcę więcej za mniej". W jej ramach, mieszkańcy tego kraju odmówili już płacenia za katalońskie autostrady, metro w Madrycie czy autobusy w Barcelonie. Niektórzy przestali też płacić za żywność, którą po prostu wynoszą z supermarketów. Nie zważają przy tym na kary i mandaty.
Hiszpański Robin Hood
Ogromną popularność zdobywa burmistrz małego miasteczka Marinaleda w Andaluzji – 53-letni Juan Manuel Sanchez Gordillo, nazwany przez media "hiszpańskim Robin Hoodem".
Zainspirował akcje najeżdżania na supermarkety w Andaluzji. Sam nie bierze w nich czynnego udziału, ale nadzoruje je przed supermarketem.
Z uwagi na immunitet nic mu nie grozi. Skradziona żywność przekazywana jest później ubogim mieszkańcom, których nie stać na jedzenie, a którym państwo, według sympatyków burmistrza, nie chce pomóc.
Gordillo, jak podaje gazeta.pl "jest zaprzysięgłym komunistą i członkiem andaluzyjskiego parlamentu z ramienia Zjednoczonej Lewicy".
Zarządzana przez niego Marinaleda to licząca około 2600 mieszkańców komuna, położona w pobliżu Sewilli. Od 1979 roku Gordillo wygrywa ogromną większością głosów każde wybory. Reporter "Guardiana", który odwiedził miasteczko, pisał, że w oczy rzuca się tam przede wszystkim brak reklam na ulicach. Prawie wszyscy mają pracę, ziemia należy do społeczności, a płace są równe. Mieszkańcy własnymi siłami budują domy i płacą za nie zaledwie 15 euro miesięcznie, ale nie mogą zarabiać na ich sprzedaży. CZYTAJ WIĘCEJ
Źródło: gazeta.pl
Społecznik czy populista
Eksperci nie podchodzą do akcji Gordillo z takim entuzjazmem. Według dr Anny Sroki z Instytutu Nauk Politycznych UW, mieścina w Andaluzji jest tylko mikrosystemem społecznym.
– To element kolorytu – twierdzi. Jej zdaniem akcje burmistrza cieszą się popularnością, podobnie jak te, przeprowadzane przez Leppera. – To akty populizmu, ludzie sympatyzują z nimi, bo ktoś odważył się zrobić coś wbrew władzy. To przynosi popularność, ale nie przyniesie zmiany systemu – podkreśla dr Sroka.
Dr Elżbieta Widota z Wydziału Pedagogika UW, specjalizująca się w psychologii zachowań uważa, że hiszpański Robin Hood to typowy polityk, który w ten sposób chce wyrosnąć na lidera partii. – Poczuł tzw. wiatr społeczny. Te akcje przyniosą mu popularność i przypuszczalnie wzniosą go na lidera partii. Polityk, który angażuje się w tego typu akcje, realizuje indywidualne nie społeczne cele. Manipuluje ludźmi dla swoich interesów. Tym bardziej jeśli w grę wchodzi dewastacja supermarketów. To nie jest człowiek propaństwowy. Nie chce naprawiać państwa jeśli promuje wandalizm. Robi kapitał polityczny – stwierdza dr Elżbieta Widota.
Dr Sroka podkreśla, że napięta sytuacja w Hiszpanii wynika z głębokiego kryzysu i wysokiego bezrobocia, a akcje typu "Ja nie płacę" czy te burmistrza Gordillo, są bardzo pojedyncze. – To nie jest typowe zachowanie dla społeczeństwa hiszpańskiego. Takie akcje pojawiają się w trudnych momentach w kryzysie. Nieliczni Hiszpanie protestują okazując nieposłuszeństwo wobec władz – zaznacza ekspertka z Instytutu Nauk Politycznych UW.
Groźny tłum
Jej zdaniem, większe zagrożenia dla porządku społecznego może stanowić strajk generalny związków zawodowych czy ruch społeczny "Oburzonych". – "Oburzeni" podważają między innymi istniejący system wyborczy, faworyzujący zmieniające się u władzy dwie największe partie polityczne w Hiszpanii. Jedyną partią, która udziela swojego poparcia "Oburzonym" jest Zjednoczona Lewica – mówi dr Anna Sroka.
Poparcie wyraża jednak społeczeństwo hiszpańskie. Według dr Elżbiety Widoty w przypadku Hiszpanii widać szerokie społeczne niezadowolenie. Wystarczy tylko sygnał: "Idziemy" i tak jak w przypadku "ACTA" ludzie wychodzą na ulicę. Działają tu konkretne mechanizmy społeczne.
– Człowiek jako jednostka musi najpierw odczuwać niezadowolenie np. z powodu bardzo niskiej emerytury, wysokiego bezrobocia, strachu o przyszłość. Człowiek jest bezradny, szuka "winnego" i kieruje żal w stronę państwa i rządzących, bo to "państwo mu nie pomogło" – wyjaśnia dr Elżbieta Widota.
W dzisiejszych czasach nie mam problemu z komunikacją, z szybką organizacją akcji. Jak ludzie się już zbiorą, osobista niechęć przestaje mieć znaczenie. – Ludzie identyfikują się wtedy z grupą. Liczy się dla nich żal całej grupy, a nie ten osobisty. Przyłączają się do protestu. Jak znajdzie się lider, który ma charyzmę, może zrobić z grupą co chce – dodaje ekspertka psychologii zachowań.
Dr Widota podkreśla, że taki protest może się przerodzić wówczas również w akty wandalizmu i agresji, bo zadziała mechanizm psychologii tłumu. – Oczywiście ten mechanizm nie działa na każdego. Nie oznacza to, że wszyscy zaczną wybijać szyby, ale jak już zobaczymy wybitą szybę, okradziony sklep i leżący pierścionek, zawahamy się, ale przeważnie go zabierzemy. Tym bardziej jak nikt nie będzie patrzył – zauważa.
Hiszpański żal
Dr Anna Sroka uważa, że "Oburzeni" mają ten sam problem co ruch "Wall Street" – są niesformalizowani. – To w większości młodzi ludzie, a ich działania są nieinstytucjonalizowane. Akcje protestacyjne w największych miastach Hiszpanii nie pociągnęły za sobą żadnych wymiernych skutków – twierdzi dr Sroka.
Podkreśla jednak, że gdyby takich protestów nie było, politykom mogłoby się wydawać, że niezadowolenie Hiszpanów nie jest aż tak duże, a społeczeństwo pozostaje bierne wobec skomplikowanej sytuacji społeczno-gospodarczej.
A tak nie jest. Hiszpanów przeraża hiszpańskie państwo i to, jak wygląda. Wyrażają bunt, są zdesperowani i walczą tak, jak mogą – protestując. – Pytanie na ile te protesty uda się przekuć w postulaty, a postulaty w czyny – podsumowuje ekspertka.