Kolejki na przejściach granicznych, Polacy czekający nawet 30 godzin na wjazd do kraju, za ten chaos zdaniem burmistrza Zgorzelca Rafała Gronicza, odpowiedzialny jest rząd PiS i jego nieprzemyślane decyzje. – Sytuacja na granicy wymknęła się spod kontroli, m.in. dlatego, że rząd nie raczył o swych decyzjach poinformować samorządu. A że nie miał odpowiedniej wiedzy o pograniczu, to się potem krok po kroku musiał wycofywać – mówił samorządowiec w rozmowie z Agnieszką Dobkiewicz z "Gazety Wyborczej".
– Tempo, w jakim zmieniano decyzje, świadczy o tym najlepiej. Najpierw zamykanie, za chwilę częściowe otwieranie, zwiększanie otwarcia i zmiany sposobu przeprowadzania kontroli granicznych. Wszystko na żywym organizmie… – przyznał Rafał Gronicz.
"Nikt z nami nie rozmawiał"
Samorządowiec dodał także, że decyzje centralne nie były podejmowane w oparciu o specyfikę regionu. Jego zdaniem nikt nie pomyślał o ludziach, którzy wracają z pracy z Niemiec.
– Nie rozumiem, czemu o zamknięciu granic dowiedziałem się z telewizji. My gospodarze przygranicznych gmin powinniśmy być naturalnym partnerem dla rządu w takich działaniach, ale z nami nikt niestety nie rozmawiał. (...) Gdyby w Warszawie znano sytuację na pograniczu, zadbano by również o ludzi, którzy codziennie dojeżdżają do firm na terenie Niemiec. Przepustka i zwolnienie z kwarantanny to jedno. Nie zadbano jednak o to, aby mogli z tej pracy wracać. Oni jeżdżą przecież do pracy codziennie – podkreślał.
Zdanie burmistrza Zgorzelca "wprowadzenie decyzji w życie nie było przygotowane": To wygląda trochę tak, że rząd stworzył problem, a potem go rozwiązał wycofując się krok po kroku z własnych pomysłów – zaznaczył.
W konsekwencji trzeba było czekać nawet 30 godzin, aby przekroczyć granicę. Władze samorządowe i mieszkańcy przygranicznych miejscowości pomagali tym, którzy utknęli w kolejkach. Trzeba było zapewnić dostęp do toalet, ciepłe posiłki i gorące napoje.
– Przedstawiciele rządu zareagowali bardzo późno, kiedy czas oczekiwania na granicy przekraczał 30 godzin. My i Straż Graniczna prosiliśmy starostę i nadburmistrza Goerlitz oraz niemieckie służby o pomoc. Wiem, że pomogli i to jest najważniejsze. Brakuje mi jakichś gwarancji ze strony państwa, które chętnie zamyka i ogranicza, ale nie mówi: „jak żyć?!” – mówił Rafał Gronicz.
– Na stole był preparat do dezynfekcji, ale nikt go nie używał, pełna swoboda. Nikt nie sprawdził danych karty pasażera z naszymi dokumentami, nikt nie sprawdził paszportów. Każdy wpisywał, co chciał i szedł dalej – relacjonowała kobieta.