– Zbagatelizowali problem i, jak widać, idą śladem Włoch – mówi dla naTemat Polka, która studiuje w Hiszpanii. Przez epidemię niedawno wróciła do Warszawy. Teraz opowiada, jak zachowują się Hiszpanie w obliczu walki z koronawirusem. To powinna być lekcja dla nas, by nie powtarzać ich błędów.
Łukasz Grzegorczyk: Jak Hiszpania zareagowała na pierwsze przypadki koronawirusa?
Studentka, która wróciła z Hiszpanii: Mieszkałam w regionie Murcja, na południowym-wschodzie. To był ostatni bastion, wytrwaliśmy najdłużej bez potwierdzonego zakażenia. W ogóle nie przejmowaliśmy się koronawirusem. Nawet w momencie, kiedy Hiszpania już wprowadzała środki ostrożności. Ludzie w Murcji zaczęli żartować, że do nas wirus nie dotrze. Pierwsze przypadki dotyczyły osób, które przyjechały z Madrytu.
Hiszpanie zlekceważyli zagrożenie?
Zbagatelizowali problem, i jak widać idą śladem Włoch. Jeszcze 8 marca odbywały się wielkie manifestacje na ulicach wszystkich miast. Moi znajomi mieli w poważaniu tę sytuację, a niektórzy nadal mają. Koleżanka niedawno zrobiła imprezę w mieszkaniu na kilkanaście osób. Co prawda rząd nakazał zamknięcie barów, klubów i restauracji, ale ludzie przenieśli spotkania do domów.
To skrajny przypadek, czy większość Hiszpanów ma takie podejście?
Niektórzy wzięli sobie rady do serca i po prostu siedzą w domach. Zgodnie z nowymi restrykcjami, nie można sobie po prostu wychodzić. Nawet na spacer z psem mogą wyjść tylko właściciele, i ludzie wyczuli w tym biznes. Oferują wyprowadzenie zwierzaka za 5 euro. To cena z Murcji, w innych miastach jest drożej.
Rząd zrobił za mało, biorąc pod uwagę skalę zakażeń?
Wydaje mi się, ze żaden kraj nie jest przygotowany na koronawirusa. Włochy są zamożniejszym państwem, a widzimy jak to wygląda. Hiszpania ma dobrą opiekę zdrowotną, ale będzie to bardzo ciężko zahamować.
Niektórzy zarzucają rządowi Hiszpanii zbyt późne reakcje. Może oni myśleli, że to nie będzie tak trudne do opanowania? Trzeba też pamiętać, że tam są autonomiczne regiony, z własnym rządem. Wprowadzenie rygoru w całym państwie nie jest tak oczywiste jak w Polsce. Kiedy patrzę teraz na wykresy, to najlepsza sytuacja jest w najbiedniejszych częściach kraju.
To kiedy zrobiło się naprawdę poważnie?
W Hiszpanii koronawirus zaatakował o wiele wcześniej niż w Polsce. Do 12 marca jeszcze normalnie miałam zajęcia na uczelni. Potem wszystko zostało odwołane, na razie oficjalnie do Wielkanocy. Podobno jest plan, żeby przedłużyć ten stan do 11 kwietnia.
Nie widziałam ludzi w maskach na ulicy, czy innych przykładów zachowań jak w czasie epidemii, Ale prawda jest taka, że nie wychodziłam dużo na ulicę. Kiedy zamknięto szkoły, od razu były obostrzenia dotyczące opuszczania domu. Wydaje mi się, że w Polsce powinno być też to wprowadzone. (Polski rząd 24 marca potwierdził zaostrzenie zasad kwarantanny - red.).
Kiedy zdecydowała pani o powrocie do Polski?
W piątek (13 marca). Najpierw myślałam o locie do Berlina, ale w końcu kupiłam lot z Alicante do Krakowa, ale kilka godzin później premier Mateusz Morawiecki ogłosił zamknięcie granic i ruchu powietrznego. Ryanair zwrócił mi pieniądze, a ja myślałam, że już zostanę w Hiszpanii. Wtedy potwierdzono tysiące nowych zachorowań.
Bała się pani?
Zaczęłam się bać w piątek, przed moim wyjazdem do Polski, kiedy było 1000 nowych przypadków koronawirusa. I skorzystałam z akcji Lot do domu. Patrzyłam, skąd są połączenia. Na stronie wyskakiwał mi błąd serwera, więc przez dwie godziny próbowałam dodzwonić się na infolinię.
Jak wyglądał powrót do Warszawy?
Zapisałam się jako chętna na wylot z Alicante, ale w końcu pojawił się lot z Malagi i kupiłam na niego bilet. Musiałam przejechać tam z Murcji i to okazało się wyzwaniem, bo mogłam dostać mandat. W Hiszpanii nie można teraz wychodzić z domu bez konkretnego celu. Trzeba mieć ważny powód, np. zakupy w sklepie czy w aptece.
Kartę lokalizacyjną wypełniało się już w czasie lotu. Przed wejściem na pokład pasażerom zmierzono temperaturę. Trzeba było ją zapamiętać i też wpisać w karcie. W Warszawie po lądowaniu przyszło wojsko i też była mierzona temperatura, ale już nie wszystkim, tylko wybranym osobom. Teraz przechodzę 14-dniową obowiązkową kwarantannę.
A była myśl, żeby jednak zostać tam na miejscu?
Na początku tak, bo miałam nadzieję, że to wszystko przejdzie i nie będzie tak poważnie. Po prostu jest mi przykro przez to, co się dzieje. Spodobała mi się akcja wspierająca zawody medyczne. Ludzie każdego dnia stają tam w oknach i na balkonach i biją brawo dla lekarzy. Kocham Hiszpanię i Hiszpanów, ale wolę ten trudny czas spędzić w Polsce. Moi rodzice są spokojniejsi, że jestem w kraju, kiedy granice są zamknięte.