
Potrzebujesz dowodu na to, że branża modowa może odpowiadać na istotne zapotrzebowanie społeczne? Proszę bardzo: oto projektantka, która w obliczu pandemii koronawirusa zaczęła szyć darmowe maseczki ochronne. Porozmawiajmy o tym, dlaczego inne firmy odzieżowe nie poszły jej śladem, choć zrobiły to tysiące "zwykłych" Polaków, a także o zarabianiu na ludzkich tragediach i największych w aktualnych zagrożeń dla świata (od masowego bezrobocia, po falę samobójstw).
Z jednej strony chodzi o coś, co nazywam bliskością kropelkową: to ludzie bardzo otwarci, towarzyscy i rodzinni. Kochają biesiadowanie, a na powitanie nader chętnie przytulają się i całują. A więc warunki wręcz idealne dla rozmaitych wirusów.
Uśrednijmy, że podobne maseczki sprzedaje się po 5 złotych. Tak więc mamy do czynienia z prostym rachunkiem: w krótkim czasie mogłabym zgarnąć jakieś 100 tysięcy, dzięki czemu nie tylko opłaciłabym materiały i ludzi, ale jeszcze wyszłabym na swoje.
Sprawę postawiłam uczciwie: przysięgam, że zrobię absolutnie wszystko, abyście dostały swoje wynagrodzenia. Choć na razie nie wiem jeszcze, skąd wezmę te pieniądze. Choć oczywiście nikt nie wie, co przyniesie jutro – może być słabiej z wypłatami, może będę musała płacić w ratach...
Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież w popłoch powinny wpadać osoby nie takie, jak pani, ale "zwykli" ludzie, zarabiający niezbyt duże pieniądze...
Jak najbardziej. Przy odpowiednim wsparciu polityków Polacy częściej ubieraliby się w rzeczy uszyte w Polsce. To wyzwanie trudne, lecz wykonalne. Jako przykładu użyjmy Turcji: jakieś dwie dekady temu tamtejsza branża odzieżowa – działająca do tej pory bardzo prężnie – załamała się, głównie z powodu silnej konkurencji chińskiej.
