Już raz oblaliśmy egzamin z solidarności. Nie powtórzmy tego! [LIST]
Joanna Warecha
03 kwietnia 2020, 18:09·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 03 kwietnia 2020, 18:09
Boicie się? To normalne. Nie dostaniecie pensji, nikt się o was nie upomni, zlikwidują wasze zakłady pracy, będziecie dokonywać najgorszych wyborów, wpadać w nicość, wielu z was uzna, że jedynym wyjściem jest samobójstwo, będziecie szukać ukojenia w alkoholu, a wasze dotychczasowe życie zniknie bezpowrotnie! Ale usłyszycie, że to normalne.
Reklama.
Chce Wam powiedzieć, że już to przeżyliśmy. Kiedy na początku lat 90-tych likwidowano Państwowe Gospodarstwa Rolne, nie było internetu, nie było facebooka, nikt nie organizował akcji społecznych, nie było telefonów zaufania, pomocy psychologicznej, nikt nie zajmował się dramatem ludzi pozostawionych samym sobie, gdzieś w szczerym polu. Uznano, że sami są sobie winni, bo nie potrafią się przystosować do nowych realiów.
Co robiono? Odcinano energię elektryczną za niezapłacone rachunki, likwidowano połączenia autobusowe, kolejowe i nikt nie oferował jakiejkolwiek pomocy.
Jedyne dźwięki, które docierały, w przerażającej ciszy codzienności, to polityczne głosy, że to normalne, bo jesteśmy w kryzysie przemian, a każdy kryzys niesie za sobą koszty społeczne.
Ludzie w przerażeniu, bez środków do życia, zapadali się w sobie, pogrążeni w depresji, sparaliżowani strachem, z przerażeniem patrzyli w oczy swoich dzieci, które mówiły, że są głodne. Jednak wciąż wierzyli, że ktoś, państwo, się o nich upomni.
Dziś też to będziecie słyszeć: pracownicy, przedsiębiorcy, samozatrudnieni itd. Usłyszycie, że walka z koronawirusem wymaga kosztów społecznych "ale zrobimy wszystko, żeby Wam pomóc, aby straty były jak najmniejsze". Takie hasła, są typowe dla polityki, dla utrzymania władzy bądź jej przejęcia. Ale tylko po to, żeby rządzić, a nie zarządzać.
A przecież każdy kryzys wymaga zarządzania a nie rządzenia.
Kilka dni temu, na jednym z podwarszawskich osiedli, kilkunastu mężczyzn ustawiło się w rzędzie, z zachowaniem dwumetrowych odległości, każdy z nich trzymał kubek i butelkę alkoholu – głośno artykułowali to co czują "że nie dają rady, że jeszcze chwilę i zwariują, że w tej sytuacji najlepiej się napić". Ta kwarantannowa libacja trwała około trzech godzin. Później zataczający się mężczyźni, w asyście dzieci i wnuków, wracali do siebie. Byli wśród nich: piloci, bankowcy, informatycy, emerytowani wojskowi.
Pomyślcie, o tych ludziach, którzy w odosobnieniu, strachu, niepewności, bez perspektyw, pozbawieni godności, zostali nazwani pijakami i nierobami. Teraz, kiedy uczucia: strachu, niepewności o jutro, towarzyszą większości Polaków, łatwiej zrozumiecie, czym była "polityczna kwarantanna", która – w tej sprawie – trawa już blisko 30 lat.
Oby Was to ominęło! Nie dajcie sobie wmówić, że to normalne. I nie wierzcie, że świat się zmieni, bo polityka się nie zmieni, a to ona decyduje o Waszym życiu.
Jedyne co nam pozostaje to być solidarnymi! Czy jesteśmy do tego zdolni, dojrzali? Skro już raz z taką łatwością wykluczyliśmy 2 milionową grupę społeczną, ludzi byłych PGR-ów?!
I jeśli komuś przyjdzie do głowy powiedzieć, że "tamta sytuacja była zupełnie inna", to chcę Wam powiedzieć, że mechanizm działania polityki jest wciąż ten sam. Obyście znaleźli się w grupie społecznej, która będzie potrzebna politykom do zdobywania władzy. W przeciwnym razie podzielicie los byłych pegeerowców.
Joanna Warecha – urodzona i wychowana w Państwowych Gospodarstwach Rolnych na Warmii. Matka 20 letniej córki. Działaczka społeczna. Dziennikarka telewizyjna, publicystka, reportażystka, dokumentalistka. Od blisko 20 lat działa na rzecz środowiska popegeerowskiego, z którego się wywodzi. Członkini Światowego Stowarzyszenia Kobiet w Mediach oraz dziesięcioosobowego zespołu ds. sytuacji kobiet w małych miasteczkach i wsiach, który powołała prof. Małgorzata Fuszara.
Reżyserka filmów dokumentalnych m.in. "PGR Obrazy", "Nieziemskie historie". Autorka książki "PGR obrazy… Historie zlikwidowanych".