W poniedziałek wieczorem Andrzej Duda był gościem Bogdana Rymanowskiego. Podczas wywiadu kandydat Prawa i Sprawiedliwości do reelekcji na urząd prezydenta niczym Osioł ze “Shreka” na różne sposoby przekazywał widzom komunikat “Ja! Ja! Wybierz mnie!” – tylko nieco mniej uroczo niż pamiętna postać z filmu animowanego, której głosu użyczył Jerzy Stuhr. Wszystko z myślą o koronawyborach 10 maja, do których prze PiS, by wyprzedzić niechęć społeczną w związku z nadciągającym kryzysem.
Ciekawsze jednak od tego, co w związku z koronawirusem miała do powiedzenia obecnie urzędująca głowa państwa, było to, czego powiedzieć nie chciała. W wystąpieniu Andrzeja Dudy nie pojawiło się kilka fundamentalnych kwestii. Były też takie, które kończący kadencję prezydent próbował zagadać lub się nad nimi prześlizgnąć, tak by skierować rozmowę na wygodniejsze dla siebie wątki.
Po pierwsze kandydat PiS powiedział, że “nikt nie spodziewał się epidemii, która nastąpiła”. To nieprawda. Już w styczniu do premiera Mateusza Morawieckiego i jego ministrów trafiła notatka Agencji Wywiadu, w której ostrzegano rząd przed koronawirusem z Wuhan. Wskazywano, że COVID–19 wkrótce przestanie być tylko chińskim problemem i zagrozi innym państwom, w tym Polsce. Żeby to przewidzieć, nie trzeba było ekspertyzy członków wywiadu. Wystarczyło czytać media, które informowały o szybkim rozprzestrzenianiu się choroby drogą kropelkową. To, że w zglobalizowanym świecie problem dotrze do Polski, było oczywistą oczywistością.
Tymczasem w styczniu i lutym władze traciły cenny czas i inne zasoby, na przykład poprzez eksportowanie maseczek. Rząd PiS przespał także moment, gdy inne państwa Unii Europejskiej razem przystąpiły do przetargu na środki ochrony osobistej. Do wspólnego mechanizmu dołączył 6 marca, a więc 2 dni po oficjalnym stwierdzeniu pierwszego przypadku koronawirusa w Polsce. “Nikt się nie spodziewał”? Bez żartów.
Po drugie Andrzej Duda sugerował, że albo wybory prezydenckie odbędą się 10 maja, albo nie będzie ich w ogóle. Tak, jakby nie istniały innych możliwości, niż tylko głosowanie w czasie zarazy lub chaos i anarchia. Podczas programu prezydent wytrwale udawał, że w Konstytucji RP nie ma takiej instytucji jak stan klęski żywiołowej, którego wprowadzenie pozwoliłoby odłożyć wybory na 90 dni po dacie jego zakończenia.
Zapytany wreszcie wprost przez Rymanowskiego wyraził opinię, że głosowanie w sierpniu – po stanie klęski żywiołowej, jak proponuje były wiceminister Gowin – to “zaburzenie ładu i porządku w państwie”, które będzie budzić “kontrowersje”. Zupełnie nie jak przygotowywane na kolanie głosowanie korespondencyjne podczas epidemii.
Po trzecie polityk robił wszystko, by nie obiecać, że wybory korespondencyjne podczas epidemii, do których przeprowadzenia dąży Prawo i Sprawiedliwość, będą bezpieczne. Tak po prostu – bezpieczne dla życia i zdrowia obywateli, bez dopisków drobnym druczkiem, warunków i zastrzeżeń. Andrzej Duda konsekwentnie obstawał przy 10 maja jako terminie głosowania, ale bardzo pilnował się, by nie odpowiadać później – nawet w wymiarze symbolicznym – za ich epidemiczne konsekwencje.
Stąd w ustach Dudy sformułowania takie jak “bezpieczeństwo będzie podniesione do bardzo wysokiego poziomu” lub “bezpieczeństwo (...) jest w ogromnym stopniu chronione” czy “w jak największym stopniu życie i zdrowie obywateli musi być zabezpieczone”. Gdy odcedzi się z nich polityczne lanie wody, nijak nie zostanie, że wybory będą bezpieczne. Duda wie, że są zagrożeniem, które trzeba ograniczać.
Po czwarte podczas całego wywiadu prezydent nie zająknął się nawet na temat pomocy osobom chorym na COVID–19 i ich rodzinom, a także bliskim zmarłych z powodu koronawirusa. Wybory, wyborów, wyborom, wybory, wyborami, wyborach, wybory – odmieniał Duda przez wszystkie przypadki. Z jednej strony przyznawał, że sytuacja nie jest normalna, z drugiej głosił, że wszystko musi zachodzić w normalnych, przed-epidemicznych terminach. Tak, jakby ta cała sytuacja – zakażenia, zmarli, błagania o pomoc ze strony szpitali i DPS–ów – do niego nie docierała, bo ważny jest tylko jeden cel: reelekcja 10 maja. Grunt, żeby obywatel wtedy zagłosował. “Urna do niego dotrze”.
Po piąte Andrzej Duda nie poruszył wątku pomocy przeciążonej służbie zdrowia. Okrągłymi zdaniami uzasadniał wysłanie polskich medyków do walki z epidemią w USA, nie odniósł się jednak do tego, w jakim stanie jest nasz system opieki “zrób sobie sam maseczkę” i “nie ma testów dla personelu” medycznej. Uczciwie jednak trzeba przyznać, że takie pytanie nie padło, choć prezydent wielokrotnie udowadniał, że jeśli chce o czymś powiedzieć, zrobi to niezależnie od tego, o co został zapytany. Tu jednak nie musiał nawet szukać wybiegów. Wszak Polsat to obecnie "TVP light".
Oprócz powtarzania jak mantry “10 maja” i mało subtelnej autopromocji, Andrzej Duda zrobił podczas tego wywiadu jeszcze jedną ciekawą rzecz. Przypadkiem zdradził, jak postrzega swoją rolę jako głowy państwa. – Nie ma żadnej ustawy bez podpisu prezydenta – przypomniał. Smutny koniec kadencji polityka, który kilka lat temu zapewniał, że “nie będzie notariuszem”.