Ludzie nie dają mu szans. Nawet dziennikarze, gdy w sobotę w trakcie gali KSW wyjdzie na walkę, będą już pewnie mieli przygotowany tytuł: "Jacek Wiśniewski padł". Bo dla popularnego Wiśni to debiut w MMA. Chociaż od zawsze lubił się bić. Do upadłego. - Na ulicy wygrywałem, czasami był remis - mówi w rozmowie z NaTemat.
Opowiada pan o tych bójkach w wywiadach, a mnie interesuje skąd się one brały.
To była kwestia środowiska, w jakim się wtedy znalazłem. Musiałem w nie wejść, zachowywać się tak jak inni. Przyznaję, miałem zwłaszcza takie 3 lata, które były wyjątkowo złe dla mojego życia. Na szczęście potem zająłem się piłką.
Gdyby nie ona, gdzie pan dziś by był?
Może w ogóle by mnie nie było?
Jako piłkarz miał pan opinię brutala. Wojciech Kowalczyk…
Tak, tak, wiem. On napisał w tej swojej biografii, że jedzie z Legią do Zabrza, a tam w Górniku gra ten rzeźnik Wiśniewski. Wie pan, ja grałem ostro, czasami trzeba było kopać, czasami celowo sfaulować. Taka jest piłka. Ale nie sądzę, by Wojtek napisał to na złość.
Nie tylko on tak uważał.
Pan mi zadaje pytania, jakbym ja na boisku tylko faulował. A przecież ja rozegrałem w ekstraklasie prawie 200 spotkań. 200! Czy piłkarz, który potrafi tylko faulować, tyle by osiągnął? Odbierałem piłkę rywalom, często ryzykowałem. Raz było czysto, raz nie.
Jacek Wiśniewski i jego oryginalny wywiad po meczu:
Jacy są dzisiaj młodzi piłkarze?
Oni są… Ale od razu zastrzegam, że nie wszyscy. Jest w Legii Michał Żyro, jest tam też Kuba Kosecki. W Górniku Paweł Olkowski, w Ruchu Arek Piech i Maciek Jankowski. Oni w tej naszej lidze mi się podobają. A inni? Niektórzy to minimaliści. Pasuje im to, co otrzymują na starcie i nie robią nic, by się rozwinąć. Przychodzą, zgarniają kasę i się opierdzielają.
Pan kiedyś dokończył mecz, mając złamaną rękę. Oni nie zrobiliby tego?
A teraz pan mówi do mnie jak do jakiegoś herosa. Nie przesadzajmy, uparłem się wtedy i dograłem do końca. Ale słyszałem też o chłopakach, którzy kończyli mecz ze złamanym nosem albo z poważnym stłuczeniem.
Czytałem gdzieś, że pracował pan na kopalni, podobnie Jerzy Dudek. On nie osiągnąłby tyle, nie grałby w Liverpoolu i Realu Madryt, gdyby nie nawyk ciężkiej pracy z młodości?
Oczywiście, że nie. Jurek harował jak wół, najpierw w kopalni Szczygłowice, potem w Knurowie. Pochodził z robotniczej rodziny, gdzie mu wpojono, że na początku musi robić wszystko dla siebie, jak jeszcze jest kawalerem. A dopiero potem, jak założy rodzinę, to poświęci się dla niej. Jurek to typowy Ślązak – chłop, któremu zapierdzielanie weszło w krew. I zapierdzielał też jako piłkarz.
Podobno nawet teraz podchodzą do pana kibice i mówią: "Wiśnia, nasz chuliganie". To miłe?
Od lat mam świetny kontakt z kibicami Górnika. Podchodzą, mówią to, rzeczywiście. Ja się cieszę, bo to oznacza, że ciągle mnie pamiętają. Że dużo musiałem dać ich klubowi. Mnie tylko razi jedna rzecz. Niektórzy powtarzają, że Wiśnia brał udział w ustawkach. Że jeździł w ten las czy gdzie tam i się lał z kibicami innych zespołów. A to jest bzdura. Chodziłem na mecze, z wujkiem. Pokibicować. Tyle. A Górnika kocham cały czas. Nawet w sobotę jak wyjdę się bić, będę miał na sobie logo tego klubu.
Jacek Wiśniewski o walce w MMA,
w rozmowie z mmarocks:
Właśnie, walka na gali KSW. Od kogo to wyszło?
Mam dobry kontakt z Norbertem Sawickim, to jest brat zawodnika MMA, Michała Materli. Przygotowywałem się do mistrzostw świata amatorów w MMA, które odbędą się w październiku. I nagle dzwoni telefon. Norbert. – Wiśnia, słuchaj jest możliwość walki z Kamilem Walusiem na gali KSW, wchodzisz? – pyta. Nie wahałem się zbyt długo. – Jasne, to kiedy walczymy?
Niektórzy mówią, że pan porywa się z motyką na słońce. Kamil już coś osiągnął w MMA, pan jeszcze nic.
Ci, którzy to mówią, też pewnie jeszcze nic nie osiągnęli. I teraz ja postawię takie pytanie. Gdyby oni dostali taką ofertę, to co, powiedzieliby nie? Bo nie są przygotowani? Przestraszyliby się? Łatwo jest krytykować inną osobę, trudniej zastanowić się, co samemu by się zrobiło w danej sytuacji.
Czytałem też, że ściągnięto na KSW Jacka Wiśniewskiego, by zainteresować tą dyscypliną kibiców piłkarskich.
Pewnie kibice to piszą.
Nie tylko, też dziennikarze. Znający się na MMA.
Powiem szczerze, niech sobie teraz gadają. Zobaczymy, co się wydarzy w sobotę. A może okaże się, że przyciągnę przed telewizor całe rzesze kobiet? (śmiech)
Pan?
Ja.
Co będzie pana najmocniejszą stroną?
Umiejętności jeden na jeden. Jak w piłce (śmiech).
Słyszałem o bardzo ciężkich treningach.
Teraz już odpoczywam. Trenuję mniej, konkretnie pod Kamila. Wcześniej miałem dwa treningi dziennie, po półtorej godziny albo nawet dwie. Tarczowanie, podtrzymywanie kondycji na bieżni, obrona przed obaleniami - tym się teraz zajmuję. Mam też krótkie sparingi, imitujące walkę. Kwadrans, trzy razy po pięć minut.
Piłka nożna i MMA mają coś wspólnego?
I tu, i tu mamy kopnięcia, tylko trochę inne. Tutaj to rywal jest piłką (śmiech). Ale jak masz charyzmę i charakter, to poradzisz sobie i tu, i tu.
Pan ma?
Myślę, że mam. Wiem, że wielu już mnie na gali KSW spisało na straty. Cóż, zobaczymy. Jak wygra Kamil, szacunek dla niego. Ale jak wygram ja, będzie szacunek dla Wiśni.
Start w październikowych mistrzostwach jest wciąż aktualny?
Teraz jestem zawodnikiem KSW, mam podpisany kontrakt. Jeśli Martin i Maciek się zgodzą (Lewandowski i Kawulski, właściciele federacji KSW - red.) to tak, na pewno wystartuję. Przecież ja się wcześniej właśnie do tej imprezy przygotowywałem.
Ma pan jakiś cel w sportach walki?
Człowieku, ja tak nie rozumuję. Dla mnie to jest przygoda, ja się w sobotę chcę pobić, chcę się sprawdzić, tak do tego podchodzę. Ja dostanę w ryj, trudno, zajmę się trenerką dzieci. Jestem człowiekiem, który potrafi się przyznać do błędu.
Lubi się pan bić, prawda?
Pewnie. Zawsze lubiłem. Jak odchodziła jakaś zadymka, to już było wiadomo, gdzie mnie trzeba szukać.
Rozmawiał: JAKUB RADOMSKI
Reklama.
Wiśniewski,
w wywiadzie dla Weszlo:
Byłem wtedy w Jastrzębiu. Graliśmy na Odrze Opole. Szedłem do piłki, wywróciłem się, gościu mnie przygniótł całym sobą i kość pękła w nadgarstku, aż ją było trochę widać. Zaraz przyleciał maser, pokazuje, żeby robić zmianę, a ja mu mówię – nie, nie, żadna zmiana. Trochę mi tę rękę naprostował, można powiedzieć, że wsunął kość do środka, owinął całość bandażem i jakoś dograłem do końca.
Debiut byłego piłkarza – Jacka Wiśniewskiego – jest ukłonem do fanów tej dyscypliny, do których się nie zaliczam. Nie wiem, czego można się spodziewać po tym zawodniku. Lojalnie trzymam jednak kciuki za Kamila Walusia z Warszawskiej Copacabany.