
To się musiało stać. Przez dwanaście lat byłem strongmanem i postanowiłem sobie, że po zdobyciu pięciu mistrzostw świata zmienię dyscyplinę. Zdobyłem te tytuły i dziś jestem w MMA. To kompletnie inny świat, zupełnie inne nawyki, trening.
Byłem nowicjuszem w MMA, brakowało mi treningu i doświadczenia. Można powiedzieć, że byłem ciężarówką, a teraz muszę stać się samochodem osobowym. Z jednej strony siła i odpowiednie masa, z drugiej - szybkość, dynamika i lekkość. Albo weźmy sprintera i maratończyka. Ten pierwszy przebiegnie ci w dziesięć sekund 100 metrów, ale jak mu każesz startować na 42 kilometry, to po kilkunastu minutach padnie z wycieńczenia.
Pan też tak padał?
Kiedyś, biegając, zdychałem po paru kilometrach. Mówili, że byłem najsilniejszym mężczyzną na ziemi, a ja padałem bez sił. Jak słyszałem o kimś, kto ukończył maraton, to dla mnie to było jakieś science-fiction, coś niewyobrażalnego.
Inny rywal, James Thompson, po ogłoszeniu werdyktu też wszystkim ubliżał. Tamtą walkę pan najpierw wygrał, by potem dowiedzieć się, że uznano ją za nierozstrzygniętą. Bo doszło do błędu sędziów. To musiało być trudne.
Czemu mam się wstydzić? To był wspólny pomysł mój i mojego brata Krystiana. Taka właśnie miała być, prosta, ale z mocnymi słowami i dosadnym przekazem. Tobie się może nie podobać, ale ona zostanie. Gdy wychodzę na ring, wprowadza mnie w odpowiedni nastrój.
Na początku kariery był jakiś wzór, do którego pan równał?
Gdy musiałem wymienić koło w samochodzie, a nie miałem akurat przy sobie lewarka, po prostu podnosiłem auto siłą swoich mięśni.
Stanąłby pan dzisiaj w obronie osoby słabszej?
Oczywiście, że tak. Nawet czasami zdarzają się takie sytuacje, że idę ulicą i widzę, że trzech bije jednego. Nie jestem obojętny. Za każdym razem podchodzę i pytam: "Panowie, co tu się dzieje? W czym tu jest problem?".
I od razu mówią: "Nie, nie, to nic takiego. W zasadzie to my już stąd odchodziliśmy. Już nas tu nie ma". I zostawiają tamtego w spokoju. Czyli chyba poznają (śmiech). Wiem, że duża część społeczeństwa, widząc, że coś takiego się dzieje, odchodzi obojętna. Ale ja taki nie jestem. I nigdy taki nie byłem.
Miałem okazję go dość dobrze poznać. Był taki okres, parę miesięcy, kiedy widywaliśmy się w zasadzie dzień w dzień. On był zdecydowany, wiedział, co chce osiągnąć. Ale trafił do świata, gdzie samemu nic się nie da zrobić.
Tam liczą się jakieś chore układy, a nie to, że ktoś ma rację. Polityka kompletnie mnie nie interesuje. Wiem, co ludzie mówili i mówią nawet dzisiaj o Lepperze. To przykre. Ja na niego złego słowa nie powiem.
Wasze biografie są do siebie trochę podobne. Nie pochodzicie z dużych ośrodków miejskich, a jednak udało wam się wybić, wejść niemal na szczyt.
Nigdy o tym nie myślałem w ten sposób. Myślę, że Lepper i "Pudzian" mieli po prostu podobną charyzmę, która pozwoliła im zajść tam, gdzie zaszli. To, że mieli trudniej od innych, tylko ich motywowało.
Jak to?
Planuje pan swoją przyszłość?
Proszę następne pytanie.
JAKUB RADOMSKI