"Kierunek: Noc" udało się nakręcić niedługo przed wybuchem pandemii koronawirusa. Dzięki temu pierwszy sezon serialu produkcji belgijskiej, ale z polskim rodowodem, można oglądać od 1 maja na Netflixie. O jej kulisach mówi pomysłodawca projektu i producent wykonawczy - Tomek Bagiński.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
To kolejny owoc współpracy nominowanego do Oscara Polaka i Netflixa. Tomek Bagiński jest też producentem wykonawczym "Wiedźmina" z Henrym Cavillem w roli Geralta z Rivii, którego pierwszy sezon miał premierę w zeszłym roku. Przebojowy serial był adaptacją prozy Andrzeja Sapkowskiego. Tym razem mamy do czynienia z przeniesieniem na mały ekran twórczości Jacka Dukaja. Recenzję serialu "Kierunek: Noc" znajdziecie pod tym linkiem. Tymczasem zapraszam do rozmowy o jego kulisach.
Zauważam pewną analogię pomiędzy wydarzeniami w serialu a jego kulisami. Wam, jako producentom, też udało się zdążyć ze zdjęciami przed "końcem świata".
Tak, to bardzo ciekawy przypadek, bo planując serial nikt nie wyobrażał sobie obecnej sytuacji. Chcieliśmy zrobić po prostu dobry, trzymający w napięciu thriller, który jest umiejscowiony w intrygującym środowisku. Wielu z nas przecież lata, a raczej w tym momencie – latało, samolotami. Podróżujemy wtedy w grupie nieznanych nam osób, z którymi tak naprawdę nie chcemy do końca przebywać.
Jeśli wyobrazimy sobie, że ta zbieranina ma zostać w przyszłości naszą rodziną, czy towarzyszami podróży – na zawsze, to rodzi się wtedy dość przerażająca perspektywa. Wydało to mi się ciekawym punktem wyjścia do historii.
Teraz nagle nie latamy samolotami, a sytuacja na świecie, jest nie tyle apokaliptyczna, co nietypowa. Rok temu nikt tego nie był sobie w stanie tego w żaden sposób wyobrazić. Co tydzień latałem po całym świecie na różne plany zdjęciowe. Te z "Kierunku: Noc" sprowadzały się do długiego przebywania na pustych, zimnych lotniskach po zmroku.
Takie obrazki są teraz na wszystkich portach lotniczych. Nie mogliśmy tego w żaden sposób zaplanować, więc to też ciekawie się złożyło. Mam jednak nadzieję, że to wszystko niebawem się skończy i uda nam się przetrwać, tak, jak, przynajmniej niektórym, bohaterom serialu.
Mówiłeś, że dużo podróżowałeś samolotami: co ciebie przywiało do Belgii? Twórczość Jacka Dukaja jest tam tak popularna?
Jeszcze nawet tam nie jest na dobrą sprawę wydany. "Starość aksolotla" miała to szczęście, że została przetłumaczona niedługo po premierze w 2015 roku. Przekładany na angielski jest też od roku "Lód", ale to potężna książka, więc wydanie jej nastąpi dopiero za kilka lat.
Do poznania genezy "Kierunku: Noc" musimy się cofnąć o kilka lat. Razem z Jackiem, studiem Fish Ladder, które jest częścią Platige Image, a także Allegro, wydawaliśmy "Starość aksolotla" w formie e-booka. Z tyłu głowy przebiegały nam pomysły mówiące o tym, że warto byłoby coś więcej zrobić z tą historią. Niestety to przepadło, bo jest ona pod wieloma względami "nieekranizowalna".
Któregoś dnia, będąc ze znajomymi na luźnym spotkaniu przy winie, wszedł temat Jacka Dukaja, którego próbuję ekranizować od przynajmniej 20 lat (nominowana do Oscara animacja Tomka Bagińskiego "Katedra" jest adaptacją opowiadania Jacka Dukaja o tym samym tytule – red.), tylko szukam odpowiedniej okazji.
Dodatkowo, dzieje się to na oczach wszystkich, bo kamery cały czas transmitują obraz z kolejnych krajów dotkniętych promieniowaniem. Wydało to mi się bardzo dramatyczne, bezwzględne, ale i ludzkie. A materiałem na film lub serial są jednak kwestie dotyczące ludzi, nie robotów. W dalszej części bowiem obserwujemy rozbudową, futurystyczną część o post-ludzkiej przyszłości Ziemi. Seriale karmią się emocjami człowieka, a nie maszyn, więc trudno byłoby to oddać na ekranie.
Wtedy też dowiadujemy się z rozmów robotów, że tuż przed apokalipsą, wystartował samolot z ludźmi na pokładzie. Ciągle leci na zachód, okrążając Ziemię po jej zacienionej stronie, by uniknąć śmiercionośnych promieni z kosmosu.
Właśnie ten fragment książki, który zamyka się w praktycznie jednym zdaniu, wydał mi się idealnym samograjem. To gotowy materiał na serial. Od wyklucia pomysłu, do jego sprzedania, minęło dwa i pół roku. W międzyczasie napisaliśmy z Jackiem kilka szkiców tej historii.
Po tym jak sprzedaliśmy Netflixowi "Wiedźmina", zostałem zapytany, czy mamy coś jeszcze. Bardzo wierzyłem w ten projekt, więc go przedstawiłem i... spodobał się. Jednak z różnych powodów najlepszą lokalizacją dla tej produkcji, była dla Netflixa Belgia. To globalny serwis, więc szuka treści na cały świat. Przepisaliśmy tę historię razem z showrunnerem Jasonem Georgem na rynek belgijski. Latem zeszłego roku weszliśmy na plan w Bułgarii.
W październiku skończyliśmy zdjęcia, ja już czytałem scenariusze do drugiego sezonu "Wiedźmina", ale niedługo potem wybuchła pandemia.
Czyli serial na dobrą sprawę nie powstawał w Belgii?
W Belgii kręciliśmy tylko charakterystyczne i rozpoznawalne miejsca. Cały serial jednak powstał w Bułgarii: w studiu Nu Boyana.
A co z Platige Image? Przygotowywało efekty komputerowe?
Akurat w "Kierunek: Noc" studio nie było zaangażowane, bo zajmowało się wtedy "Wiedźminem". Efekty wizualne powstały w znanym, francuskim studiu Mikros. Wszystkie sceny lotu i sytuacji ukazywanej za oknami były oczywiście zrealizowane cyfrowo. Obecnie chyba nikt, poza Tomem Cruisem, nie kręci zdjęć lotniczych w powietrzu.
Byłeś jednym z twórców tej historii, więc znasz ją na wskroś, ale co ciebie w niej najbardziej porusza, fascynuje?
Mam jedną taką rzecz, która nie jest związana bezpośrednio z fabułą serialu, lecz moją "plemiennością". Dawno temu wymarzyłem sobie, że będę tłumaczyć historie stworzone w Polsce na język światowej popkultury. Jest to trochę irracjonalne, bo należy się zagłębiać w to, czym jest Polska i naród Polski, chodzi mi jednak o taką najprostszą interpretację.
Ogromną radość sprawia mi pokazywanie dzieł napisanych przez Polaków, ludziom z innych kręgów kulturowych. Nawet jeśli jest to związane z kompromisami, uproszczeniami i uniwersalizacją niektórych motywów.
Mam nadzieję, że w najbliższych latach jeszcze parę razy wszystkich zaskoczę historiami gatunkowymi, które coś za sobą niosą. W science-fiction można mówić bowiem o rzeczach poważnych, poruszających odpowiednie emocje, w atrakcyjnej formie, która nie zmęczy widza i da mu trochę rozrywki.
A myślisz, że jest szansa na ekranizację głównej fabuły "Starości aksolotla" w kolejnych sezonach? Ta historia jest wręcz napisana dla ciebie i Platige Image: post-apo, cyberpunk, roboty…
Bardzo wiele zależy od odbioru serialu przez widzów. Wydaje nam się, że ma szansę się spodobać. I zależnie od tego, jak będzie zaakceptowany, mamy różne plany z nim związane. Wiadomo, że jak historia chwyci, to będzie można ją rozwinąć w bardziej ryzykownych kierunkach.
To będzie trochę test, by sprawdzać, jak daleko możemy się posunąć w bardziej szalonych rzeczy. To, co dał nam Jacek Dukaj, to fantastyczny, rozbudowany, gęsty świat. My wzięliśmy na warsztat de facto pierwszy rozdział, a i tak jest tam jeszcze sporo przestrzeni do opowiedzenia.
Czasem zarzuca mi się, że zbytnio upraszczam niektóre rzeczy. To jednak konieczność na pierwszym etapie. Najpierw trzeba zbudować widownię, by dopiero potem konfrontować ją z trudniejszymi tematami. „Kierunek: Noc” to nie jedyna opowieść, którą rozwijam z Jackiem. Na stole jest jeszcze kilka, które są równie emocjonujące.
Oczywiście nie możesz zdradzić, o co chodzi?
Tak, ale nie przez podpisane kontrakty, tylko pewną prawidłowość wynikającą z doświadczenia. Kiedy za dużo się mówi o jakimś projekcie jeszcze przed realizacją, to zwykle to przynosi pecha. Jacek pisał o tym w „Czarnych oceanach” i „Innych pieśniach”, że pomysły rozchodzą się nie tylko w sferze realnej, a czasem sfera ducha ma właśnie wpływ na sferę materialną.
Teraz na pewno masz więcej czasu na rozwijanie projektów. Korzystasz z chyba jedynej zalety pandemii?
Szczerze powiedziawszy, nie do końca (śmiech). Pozornie mam więcej czasu na pisanie i pracę, ale dobija mnie też ilość obowiązków, które trzeba wykonywać w domu. Przede wszystkim przy edukacji dzieci. To mit, że taka zdalna szkołą funkcjonuje bez pomocy rodziców. Nie jestem jednak jedyny.
Wynika to z tego, że zmobilizowanie się do pracy jest zdecydowanie trudniejsze niż do grania (śmiech). Jednak żeby była jasność: nie obijam się, ale efektywniejsza jest dla mnie praca w biurze.
Przemysł filmowy w czasach pandemii jest sparaliżowany, a jak to wygląda w przypadku animacji? Z jednej strony potrzeba żywych aktorów do motion capture, ale z drugiej strony – większość rzeczy powstaje w komputerze.
Obecna sytuacja oczywiście wpływa też na tę gałąź przemysłu, ale w zdecydowanie mniejszym stopniu niż w pozostałych dziedzinach. Większość studiów animacyjnych lub efektów wizualnych funkcjonuje niemal bez zmian. Większość firm w pierwszych tygodniach pandemii przeniosła się na pracę zdalną i działają bez zakłóceń. Akurat w animacji dzieje się obecnie bardzo dużo.
To może na koniec zdradzisz nam, nad czym teraz pracujesz? Tylko piszesz?
Tak, głównie piszę i myślę nad pomysłami, ponieważ w każdej innej roli w obecnej sytuacji byłbym "wąskim gardłem" spowalniającym proces. To projekty zarówno dla kina aktorskiego, jak i na rynek animowany i być może, jedna z tych rzeczy jest związana z Jackiem Dukajem. Nie chcę jednak zapeszać. Jeszcze w styczniu miałem plany na kolejne półtora roku, ale wszystko się przesunęło. Co dokładnie będę robić? To już zależy chyba tylko od bogów filmu (śmiech).
Wracając pustym metrem do domu, przypomniał mi się początek „Starości aksolotla”. Pod kątem emocjonalnym, wydaje mi się najciekawszy. Apokalipsa u Jacka Dukaja nie jest schematyczna, ona występuje natychmiast. Nagle dowiadujemy się, że świat się kończy i nagle mamy 12 godzin, by się z tym światem pożegnać.
Nie jest tajemnicą, że lubię dobrze wykonane kino gatunkowe. Takich tytułów jest ciągle za mało. Tutaj miałem okazję nie tylko uczestniczyć przy produkcji, ale mieć wpływ na to, jak taka historia wygląda. Tak było też przy "Wiedźminie".