Natalia Adamczak trzy razy trafiła do szpitala psychiatrycznego, ma za sobą dwie próby samobójcze. Jednak się nie poddaje. To, o czym dziś marzy, to odzyskanie swojego nastoletniego życia, bo kontrolę nad nim przejęła choroba, z którą się zmaga. Z powodu anoreksji straciła już 25 kilogramów, a waga nadal spada... W rozmowie z naTemat opowiada o walce i o ratunku, jakim może być leczenie w specjalistycznym ośrodku.
Nieszczególnie lubi na siebie patrzeć. Unika luster, bo, jak mówi, wtedy "robi jej się gorzej". Czasami zdarzy się jednak, że przed jakimś staje. Przygląda się wtedy uważnie swemu ciału, dotyka tych jego części, które jej nie pasują, które nie są atrakcyjne... To ostatnie słowo to moje określenie, ona zmieniłaby je pewnie na "brzydkie" lub jeszcze bardziej dosadne i nieprzyjemne.
Natalia ma 14 lat. Choruje na anoreksję. Pierwszy raz o zrzuceniu wagi pomyślała w piątej klasie podstawówki. Mówi mi, że do tego czasu zawsze była pulchna. Czuła, że w pewnym sensie to właśnie kilogramy są odpowiedzialne za to, że sama spędza każdą przerwę w szkole.
– Nikt nie chciał ze mną rozmawiać, nie miałam znajomych w klasie, na przerwach byłam samotna. Najgorzej było w klasie 1-3. Czułam się odrzucona z powodu wyglądu. W piątej klasie przeszłam na pierwszą dietę, ale wtedy po prostu więcej się ruszałam. Nie ograniczałam jeszcze tak bardzo posiłków – opowiada.
Średnia 5,3
– Z czasem zaczęłam coraz częściej zaglądać do internetu. Widziałam zdjęcia chudych dziewczyn, modelek. Uważałam, że to jest właściwe i że tak trzeba wyglądać. Decyzję o tym, że muszę sporo schudnąć podjęłam chyba jeszcze w szpitalu psychiatrycznym. Trafiłam tam po pierwszej próbie samobójczej. Wtedy zaczęłam chudnąć i zaczęło mi się podobać to, że ludzie zwracają uwagę, że robię się bardziej kobieca, że wyglądam ładniej… – mówi Natalia.
Dziewczyna dwa razy próbowała odebrać sobie życie. Druga próba związana była z zaburzeniami odżywiania, ale pierwszy raz tabletki wzięła, bo popadła w skrajność w przypadku nauki. Uczyła się bardzo dużo, chciała być najlepsza, idealna.
– Do 6 klasy miałam trochę, określę to kolokwialnie, wywalone na naukę. Jechałam na 2 i 3, ale później zaczęłam się bardziej przykładać. Zaczęło mi zależeć na średniej 5,3. Przez to wpadłam w bezsenność, co skutkowało tym, że miałam zły nastrój i byłam bardzo nerwowa. To właśnie doprowadziło do pierwszej próby samobójczej. To było w grudniu 2018 roku – wspomina nastolatka.
Małe potknięcia, w jej głowie, stawały się wielkimi porażkami. Natalia szczerze przyznaje też, że w pewien sposób chciała dorównać starszej siostrze, która zawsze była wzorową uczennicą.
Dziewczyna do każdego celu, który sobie wyznacza, podchodzi ekstremalnie. Chce go osiągnąć bez względu na konsekwencje, bo chce czuć, że nie jest najgorsza. Ale o tym, że kwestia nauki nie była jedynym na to dowodem, zarówna ona, jak i jej najbliżsi, mieli się przekonać dopiero niebawem...
50 tabletek nasennych
– Po tym, jak w grudniu 2018 roku trafiła do szpitala, to do domu wróciła w marcu 2019 – mówi Ewelina Adamczak, mama 14-latki. – Wtedy kupiliśmy bieżnię na "zająca", Natalia biegała też dużo dookoła domu. Najpierw myśleliśmy, że to zdrowe. Choć naprawdę dużo ćwiczyła, to normalnie jadła, ograniczała tylko słodycze. Do końca lata wszystko toczyło się spokojnie. Jednak od wrześniu dieta była coraz bardziej restrykcyjna – opowiada kobieta.
W zaledwie półtora miesiąca Natalia schudła ponad 20 kilogramów. Wtedy też pierwszy raz płakała przy posiłku. Rodzice wiedzieli, że to zbyt drastyczne. Ich córka od czasu pierwszej próby samobójczej była pod kontrolą specjalistów, spotykała się z psychologiem i z psychiatrą. Od 2018 roku bierze leki antydepresyjne na dzień, a nasenne na noc.
– Pod koniec, po konsultacji z panią psychiatrą, znowu trafiła do szpitala. Trafiła na oddział psychiatryczny z powodu zaburzeń odżywiania. W szpitalu dalej chudła, nikt jej nie kontrolował. Przed świętami wróciła do domu. Okłamała lekarzy, że czuje się dobrze, że będzie jadła, że nie jest chora, że nie chce się leczyć – tłumaczy Ewelina Adamczak.
Sylwester rodzina spędziła razem. Było trochę jedzenia, na które Natalia też się skusiła. Następnego dnia bardzo cierpiała z powodu bólu brzucha. Przespała prawie cały Nowy Rok. Kiedy obudziła się drugiego stycznia, wydawało się, że jest w lepszej formie. Miała jechać z rodzicami na zakupy, ale zrezygnowała z tego w ostatniej chwili.
– Nie wiadomo, czy to były wyrzuty sumienia, czy może chciała się ukarać. Zadzwoniła do nas kwadrans po tym, jak wzięła 50 tabletek nasennych. Po pięciu minutach od telefonu byliśmy w domu. To są najgorsze chwile dla matki. Zawsze powtarzamy z mężem, że nikomu, nawet największemu wrogowi, byśmy tego nie życzyli. Nam wydawało się, że takie rzeczy dzieje się tylko w patologicznych rodzinach. Nie sądziliśmy, że spotka to naszą córkę – przyznaje nasza rozmówczyni.
Jedno jabłko
– Na początku odstawiłam słodycze, ograniczałam posiłki, zaczęłam się ruszać, ale prowokowałam też wymioty, więc początek choroby w moim przypadku to też epizod bulimiczny. Wymiotowałam sporo, później robiłam to nawet po najmniejszym jabłku. Z czasem mój organizm oduczył się tego odruchu, dlatego rezygnowałam z posiłków. Skończyło się na tym, że jadłam jedno jabłko dziennie – mówi 14-latka.
Była blada, często robiło jej się słabo i miała problemy z koncentracją. To jednak nie sprawiło, że zaczęła o siebie dbać. Jak przyznaje, ma zaburzony obraz siebie i bardzo niską samoocenę. Zawsze miała problemy z akceptacją. Odczuwa satysfakcję tylko, kiedy jej waga leci w dół.
Natalia zauważyła też, że waga stała się wyznacznikiem jej sukcesów i porażek. Wszystko zależy od kilogramów. Miała też obsesję na punkcie mierzenia się, mierzenia obwodów ciała.
– Często miałam koszmary związane z jedzeniem. Nadal, mimo zażywania tabletek, często nie mogę zasnąć. Kiedy rodzice bardzo mnie kontrolowali, czułam ogromną presję, nie mogłam się na niczym skupić. Wstawałam godzinę wcześniej i chodziłam po pokoju, żeby spalić kalorie. Posiłki chowałam po kieszeniach, wkładałam żywność do kapci. Wcześniej było tak, że przygotowywałam jedzenie, układałam wszystko na talerzu i, gdy nikt nie widział, spuszczałam to w toalecie. Talerz był brudny, więc wyglądało tak, jakbym zjadła – opowiada dziewczyna.
Natalia wiedziała, jak oszukiwać najbliższych i siebie samą. Do płatków dodawała wodę zamiast mleka, choć jego kropla też lądowała w misce, ale tylko po to, żeby zabarwić resztę. Jeśli w jakimś produkcie było nadzienie, to zwyczajnie je wyciskała.
W pierwszym etapie odchudzania unikała kuchni i zapachów jedzenia. Dopiero później zaczęła bardzo angażować się w gotowanie. To w jakiś sposób ją syciło. Głód zaspokajało też wąchanie jedzenia.
– Dziś nadal ciężko jest mi się przełamać i choć planuję, że zjem to i tamto, to coś w głowie mówi, żeby dała mniej płatków lub żebym wypluła to, co jem. Podczas ostatniego pobytu w szpitalu miałam problem z nadmiernym ruchem. Bardzo dużo chodziłam i teraz też tak czasami to się objawia, że coś każe mi ćwiczyć – słyszę od nastolatki.
Telefon za możliwość niejedzenia
Rodzice dziewczyny cały czas czują ogromny strach. Starają się ufać córce, ale nie wiedzą, co może się wydarzyć. Po pierwszej próbie samobójczej Natalia zarzekała się, że nigdy więcej tego nie zrobi.
– Dziś wiemy, że jest to choroba, że wystarczy moment... Wiemy, że ona nawet tego później może i żałuje, bo gdy pytamy "dlaczego?", to nie potrafi powiedzieć, co nią kieruje. Wcześniej wydawało nam się, że trzeba się zmusić do jedzenia, więc zmuszaliśmy ją, ważyliśmy, pilnowaliśmy... Natalka potrafiła siedzieć przy stole i płakać, potrafiła oddać telefon za to, żeby nie jeść – mówi mam nastolatki.
Ewelina Adamczak przyznaje, że niejednokrotnie czuła bezsilność. Teraz jest ma świadomość, że jej córka jest chora i wymaga pomocy, dlatego też nie kontroluje Natalii tak, jak wcześniej. Mimo wszystko rodzina zachowuje ostrożność: – Staramy się, żeby nie zostawała w domu sama, tabletki też są pochowane. Ta obawa w nas pozostała. Natalia nie uczestniczy w takim normalnym życiu nastolatki.
Źle rozumiane poczucie wspólnoty Natalia znalazła na jednej z grup w internecie. – Trafiłam kiedyś na takie towarzystwo "Pro ana". Słyszała pani o tym? To są grupy, na których promuje się anoreksję. Dziewczyny zachęcają się do niejedzenia. Moi rodzice zgłosili tę sprawę na policję, bo tam była jedna pani, która do tego namawiała – opowiada 14-latka.
O "pro anie" rodzice dziewczyny dowiedzieli się przypadkiem. To było wtedy, kiedy Natalia połknęła 50 tabletek. Dostali anonim od jednej z osób z grupy.
– Założycielka tej sekty, tak nazwała to policja, jest oskarżona o podżeganie do jedzenia, a to stanowi zagrożenie dla życia i zdrowia. Tam jest tak, że jeśli zjesz to masz siebie ukarać. Tam są straszne metody, podpowiedzi, jak zgubić kilogramy, jakie tabletki brać na przeczyszczenie, w jaki sposób okłamywać innych. Ludzie wyzywają siebie wzajemnie, bo ktoś za dużo zjadł, bo w ogóle zjadł. Coś strasznego, aż nie chce się mówić... – wyjaśnia Ewelina Adamczak.
Kobieta i jej mąż złożyli zawiadomienie o tym, co dzieje się na stronie internetowej, bo chcą ustrzec i ostrzec przed tym innych: – Tam jest pewnie poszukiwanie osób słabych psychicznie, osób z niską samooceną, bo nie każdy da się w to wciągnąć.
Odzyskać życie
– Choroba przejęła kontrolę nad moim życiem, a bardzo chcę wrócić do życia normalnego, nastoletniego życia. W głowie mam tabele kaloryczne i nie potrafię się tego wyzbyć. Jestem zmęczona tą walką... – przyznaje Natalia.
Co się stało, że wreszcie zrozumiała, że ma problem? W szkole dostała zadanie: opisać siebie, napisać, gdzie widzi siebie w przyszłości. – Nadal widziałam siebie w tej chorobie. Zaczęłam się nad tym zastanawiać i zrozumiał, że długo tak nie pociągnę, że nie dam rady z tym, co mam teraz w głowie. Posiłki to nadal trudny dla mnie moment, a to powoduje wiele kłótni z rodziną. Nie czuję się też dobrze z tym, że moja młodsza siostra na to wszystko patrzy. Boję się, że i ona w to wpadnie – szczerze wyznaje 14-latka.
Przed chorobą lubiła pomagać innym i interesowała się psychologią. Widziała siebie w tej roli. Do dziś to się nie zmieniło, ale teraz wiem, że chciałaby wspierać osoby, które zmagają się z takimi zaburzeniami, z jakimi zmaga się ona.
– Często słyszałam od psychologa, że aby zrealizować ten zamiar, najpierw muszę pomóc sobie. Byłam przeciwna leczeniu, bo w ogóle nie potrafiłam przyznać sama przed sobą, że mam problem. Dopiero w ostatnich tygodniach przyszła taka chęć, żeby ten etap zakończyć. Od koleżanek, które poznałam w szpitalu, dowiedziałam się, że jest prywatny ośrodek leczenia zaburzeń odżywiania, dlatego postanowiłam założyć zbiórkę – mówi Natalia.
Zbiórkę, którą jej mama określiła "ostatnią deską ratunku". Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem to najpóźniej o godzinie 11:00 18 maja Natalia będzie już w ośrodku.