Chcesz przeżyć wielkie emocje? Zobaczyć poziom, który niedługo już taki nie będzie? Obejrzyj finał Wielkiego Szlema. Męski finał. Chociaż wczoraj na US Open potwornie wiało, to Andy Murray i Novak Djoković stoczyli znakomity, pięciogodzinny bój. Wygrał Szkot. Jako pierwszy Brytyjczyk od 76 lat.
Nie jest łatwo wskazać w konkretnej dyscyplinie najlepszego zawodnika albo najlepszy zespół w dziejach. Ale czasami można. W piłce nożnej mamy Barcelonę i reprezentację Hiszpanii, które grają tak, jak do tej pory jeszcze nie grał nikt. Oglądasz ich, podziwiasz rozegranie piłki i widzisz, że osiągnęli coś, co wydaje się być apogeum piłki. Poziomem, do którego już nie zbliży się nikt.
No bo jak to można to zrobić? Jak sobie wyobrazić nawet kogoś, kto gra lepiej niż Hiszpanie w finale Euro 2012 z Włochami? Przecież to wyglądało tak, jakby sterował nimi jakiś mistrz gry na Playstation.
Czterej najlepsi w historii
Zmagania tenisistów śledzę od kilkunastu lat. Czasami na ESPN Classic oglądam nawet mecze dawnych gwiazd - Bjoerna Borga, Ivana Lendla, Johna McEnroe czy Jimmy'ego Connorsa. Gdyby ktoś kazał mi teraz stworzyć klasyfikację wszechczasów, ci wszyscy wymienieni powyżej zajęli by lokaty od piątej do dziesiątej. Czwarty byłby Andy Murray. Podium zajęliby Roger Federer, Rafael Nadal i Novak Djoković. Nie wiem, w jakiej kolejności.
Staram się oglądać teraz każdy mecz pomiędzy nimi w Wielkim Szlemie. Czy półfinał czy finał. Każdemu to radzę, bo za 20, 30 lat będą, oglądając mecze tenisowe, będziemy pewnie prowadzić takie rozmowy:
- Ech, kiedyś to grali w tenisa.
- No co ty, przestań. Dobry jest mecz.
- Dobry, to ty chyba nie widziałeś, jak grali Federer, Nadal, Djoković i Murray.
- Jak grali?
- Przy nich to, co oglądamy, to są popłuczyny. Imitacja tenisa.
- Pokaż. (Po paru minutach) Wow, masz rację, to naprawdę geniusze.
Od dziesiątej do trzeciej w nocy
W nocy z poniedziałku na wtorek oglądałem finał US Open. Murray kontra Djoković, wymarzony zestaw. Szkot akurat po złotym medalu w Londynie, Serb - kto wie, czy nie w życiowej formie. Mecz nie zawiódł. Zaczął się po godz. 22 polskiego czasu, skończył - koło godz. 3 w nocy. Nie nudziłem się wcale.
Zawiedli mnie, po raz pierwszy, komentatorzy Eurosportu, o których od lat mam świetne zdanie. Tenisiści grali ten finał w fatalnych warunkach. Na korcie hulał wiatr, nie dość, że silny, to jeszcze zmieniający kierunek. W tenisie to szczególnie dokuczliwe, bo do każdej piłki musisz się inaczej ustawić, odbijasz ją lżej, ona wyczynia figle. A jednak było na co popatrzeć. Jeszcze w pierwszej partii wymiana, złożona z 54 uderzeń. Właśnie ta:
Komentarz Karola Stopy? - To była wymiana, jaką obserwujemy w grze młodzików, niegodna takich mistrzów - coś takiego powiedział zniesmaczonym głosem. Potem, gdy Murray z Djokoviciem, niemal stawali na głowie, walcząc i z rywalem i z nagłymi podmuchami, słyszeliśmy jeszcze, że Federer z Nadalem stoczyliby pewnie lepszy mecz, gdyby ich teraz wypuścić na kort. Słyszeliśmy, że to jeden ze słabszych finałów Wielkiego Szlema. Mecz do zapomnienia.
Walka z wiatrem, ze słabościami, potem na całego
Łatwo się stawia takie tezy, siedząc wygodnie w studio w Warszawie. No bo co z tego, że oni byli jak piłkarze, którym przyszło grać najważniejszy mecz na boisku w trakcie oberwania chmury. Albo jak kolarze, którzy zjeżdżają z wysokiej przełęczy przy hektolitrach wody na szosie. Co z tego, że walka w pierwszym secie trwała półtorej godziny. Dopiero w piątym secie dowiedzieliśmy się, że teraz dopiero zaczął się mecz.
Dla mnie on trwał już od początku. Najpierw była niesamowita walka z wiatrem, który męczy dużo bardziej niż gra na pełnej sile w idealnych warunkach. Później, gdy wiatr trochę zelżał, była walka ze słabościami, przełamywanie swoich kryzysów. Mieliśmy pogoń za wynikiem, nagłe zwroty akcji. I wreszcie czwarty, piąty set, kiedy walczono już na całego, a kibice co chwila podnosili się z miejsc. Komentatorzy niech sobie zapomną ten mecz, ja nie zamierzam.
Skrót pierwszego seta:
Szekspir w świecie tenisa
U Szekspira jest takie coś jak motyw krwi i korony, polegający na tym, że ktoś sięga po władze, by po jakimś czasie zostać zdetronizowanym. W męskim tenisie, przy wszystkich proporcjach, jest podobnie. Na przełomie wieków byli Amerykanie - Pete Sampras i Andre Agassi - których mecze elektryzowały publiczność. Potem pojawił się Federer, ograł Samprasa, dorósł, zaczął zwyciężać, zdobywać kolejne trofea. Szwajcar, na korcie arbiter elegancji, taki tenisowy Petroniusz. Minęło kilka lat i już miał konkurenta. Na kortach ziemnych regularnie sprawiał mu łomot Nadal. Hiszpan, król defensywny, człowiek nie do złamania. Taki Ursus, jak już jesteśmy przy Sienkiewiczu.
Czy jednak nie do złamania? Tegoroczny finał Australian Open pokazał, że niekoniecznie. Starcie, które przeszło do historii. Prawie sześć godzin potwornej walki. Hiszpan kontra Djoković, w piątej partii Serb już się przewraca z wysiłku, by jednak powstać. I to o dziwo Nadal nie wytrzymuje trudów.
Żadnego Beatlesa nie było na świecie
I wreszcie wczorajsza detronizacja. Po czwartym secie każdy znawca, każdy psycholog sportu, myślał, że wygra Djoković. Że od stanu 0:2 wyciągnie na 3:2. A jednak. Murray wzbił się na wyżyny właśnie wtedy, gdy było to potrzebne. Gdy prowadził 4:2, wydawało się, że jeszcze wszystko może się zdarzyć. Ale wtedy Djoković, ten wybitny, niezłomny heros, zaczął się łapać za udo. Ledwo dobiegał do piłek, ledwo je odbijał, musiał poprosić o pomoc lekarza. I stało się jasne, że już nic w tym meczu nie ugra.
Skrót piątego seta:
Wczoraj na trybunach zasiedli celebryci. Był Sean Connery, Szkot, jeden z największych fanów Andy'ego Murraya. Gdy ten świetny aktor, pierwszy odtwórca roli Jamesa Bonda miał zaledwie 6 lat, w 1936 roku Brytyjczyk Fred Perry wygrał u siebie Wimbledon. Alexa Fergusona, który był w boksie Szkota, jeszcze nie było na świecie. Ba, nie zdążył się jeszcze wtedy urodzić żaden z Beatlesów.
W ciągu następnych 76 lat ta sztuka nie udała się żadnemu Brytyjczykowi. A próbowało wielu. W końcu swego dopiął Murray. Za piątym podejściem. Po prawie pięciu godzinach niesamowitej walki.
W momencie, gdy męski tenis jest najlepszy w historii. I za to właśnie należy mu się wielki szacunek.