– Wiem, że ksiądz tam jest. Chciałem pogadać – tymi słowami jednej z ofiar zaczyna się "Zabawa w chowanego", drugi film braci Sekielskich o przestępczości seksualnej kleru wobec dzieci. Ten dokument to godny następca "Tylko nie mów nikomu", ale znacząco od niego inny.
"Zabawa w chowanego” koncentruje się na historii Jakuba (35) i Bartłomieja (29) Pankowiaków, synów organisty wychowywanych w wielkopolskim Pleszewie, których molestował i gwałcił ks. Arkadiusz Hajdasz, do niedawna proboszcz parafii w Chwaliszewie i kapelan w szpitalu w Kaliszu. To była druga połowa lat 90-tych, a bracia mieli wówczas 13 i 7 lat. I nie byli jedynymi ofiarami duchownego.
Inny trzydziestoparoletni dziś mężczyzna, Andrzej Hurny, były ministrant z Sycowa, opisuje, jak przed laty ksiądz gwałcił go analnie. – Byliśmy rybkami, które da się najłatwiej złowić – ocenia Bartłomiej, którego krzywda jeszcze się nie przedawniła. Gdy wchodzi na drogę prawną okazuje się, że prokuratura udostępnia akta postępowania biskupowi Edwardowi Janiakowi, który krył księdza Hajdasza.
Śledczy robią tak we wszystkich sprawach dotyczących przemocy seksualnej kleru wobec dzieci. Muszą. Tak kazał im minister – prokurator rządu PiS, Zbigniew Ziobro. Rzekomo po to, by hierarchowie mogli sprawniej prowadzić procedury kościelne wobec sprawców.
I w tym właśnie przejawia się odmienność "Zabawy w chowanego” w porównaniu do "Tylko nie mów nikomu". W nowym filmie nie mamy karuzeli ofiar i sprawców, lecz skupienie się na jednym wątku.
Nie ma już tego pierwotnego szoku, który towarzyszył poprzedniej premierze, bo przecież wkładanie ręki w majtki, zmuszanie do masturbacji i gwałty to coś, o czym ofiary mówiły już w poprzednim dokumencie. Jakkolwiek strasznie by to nie brzmiało, to coś, czego można się spodziewać. Podobnie jak żenująco bezczelnych tłumaczeń świętoszkowatego gwałciciela, gdy dochodzi do konfrontacji.
Parasol państwa
To nie synowie organisty są głównymi bohaterami filmu Sekielskich, lecz lepkie zblatowanie polityków i biskupów. To historia o tym, jak władza państwowa dokłada wszelkich starań, by przywódcy kościelni i ich podwładni mieli możliwość przygotowania się do składania zeznań. Jak rządzący dbają o to, by kapłani mogli zminimalizować lub zaprzeczyć swojemu udziałowi w krzywdzeniu dzieci, niezależnie od tego, czy polegał na bezpośredniej przemocy czy przyzwoleniu. Jak to całe wzmożenie po rekordowo popularnym "Tylko nie mów nikomu" poszło w piach.
Skończyło się na pokrzykiwaniach polityków, którzy – i tu postscriptum do filmu – skwapliwie wykorzystali epidemię koronawirusa jako pretekst, by nie stworzyć obiecanej komisji zajmującej się walki z pedofilią. Komisji, którą mogli powołać przez ostatni rok. Nie zrobili tego. Podobnie jak nic nie zrobiły poprzednie ekipy.
"Zabawa w chowanego" opowiada nie tylko o układzie między władzą a episkopatem. W tle przewija się pochodny wątek, którego groza nie jest od razu tak oczywista jak bezpośrednie opisy przemocy seksualnej, ujawniający się w całej przerażającej okazałości już po obejrzeniu filmu. Ten motyw to prywatyzacja walki z pedofilią kleru w Polsce.
Prywatna sprawiedliwość
Tak, są jakieś przepisy. Owszem, są organy ścigania. Nie, nic z tego nie wynika. Ofiara, która do dziś ma poważne problemy psychiczne wywołane przemocą seksualną księdza, leczy się prywatnie. Prywatne – albo żadne – ma być dochodzenie sprawiedliwości przez "zbyt stare", trzydziestoparoletnie ofiary, których krzywda już się przedawniła. Prywatnie mogą wynająć prawnika i prywatnie zbierać dowody. A o ich zmaganiach opowiada prywatny dokument nakręcony dzięki prywatnym wpłatom prywatnych ludzi.
Państwo? Nie jest nawet z dykty. Po prostu go nie ma, albo staje po stronie gwałcicieli w koloratkach i ich przełożonych. W więzieniu lądują tylko pojedynczy, wyjątkowo rozzuchwaleni recydywiści, których ofiary mają prywatne zasoby, pozwalające im skompensować bierność lub wrogość władzy.
Ksiądz Hajdasz do dziś jest na wolności. Janiak, jego biskup, z nabożnym uśmiechem kłamie, że nic nie wiedział, choć nagranie rodziców jednej z ofiar temu przeczy.
Cena niewiedzy
W słowach dorosłych już ofiar księdza przewija się jeszcze jedna oczywista rzecz – tak oczywista, że w nawale tych wszystkich niegodziwości może umknąć, choć ma kluczowe znaczenie dla całego zjawiska. Gdy wspominają, jak sprawca pakował im ręce lub penisa tam, gdzie nie trzeba, przywołują również swoją ówczesną, dziecięcą dezorientację. Totalną nieświadomość znaczenia tego, co ten ksiądz im robi. Brak informacji, że nie ma do tego prawa, a oni mogą prosić dorosłych o pomoc. Ceną nieświadomości jest dziecięca niewinność.
Prywatna jest nie tylko walka z przestępczością seksualną kleru w Polsce. Prywatne jest również minimalizowanie ryzyka, że dane dziecko stanie się jej ofiarą. Państwo za pośrednictwem szkoły nie uczy dzieci, że mają swoje prawa, a ich ciało ma granice, których nie można przekraczać bez ich zgody. Edukacja seksualna nie istnieje. Zamiast niej jest wychowywanie do bycia ofiarą pedofilii i szkolna katecheza, która zapewnia drapieżnikom dostęp do dzieci.
Bardziej świadomi rodzice mogą próbować prywatnie ustrzec swoje dziecko. Ci mniej świadomi lub bardziej sfanatyzowani tego nie zrobią. W ruch pójdzie watykańska ruletka. A po latach dzieci z katolickich rodzin, które będą miały pecha, trafią na prywatnie tworzoną mapę pedofilii lub do n–tego prywatnego filmu Sekielskich. Prywatnych krzywd dzieci nie zabraknie. A państwo będzie nadal zasłaniać oczy za publiczne pieniądze.