Nie chcę nawet mówić, co się obiegowo uważa o ludziach, którzy – zwłaszcza w warunkach europejskich – wybierają auta tego rozmiaru. Ale Mercedes GLS nie jest po prostu trzydrzwiową szafą na kołach. To duże, dopracowane auto. A że ma amerykański feeling? Nie dziwne, w końcu tam jest produkowany.
Na początek może kilka prostych liczb. GLS jest długi. Ma skromne 5,12 metra długości. GLS jest też przestronny – rozstaw osi to niemal nierealne w europejskich warunkach 3,13 metra. GLS jest szeroki – na ponad dwa metry. Wreszcie jest tak wysoki, że ledwo zjechałem nim do garażu. A już na pewno jest wyższy od mojej zony. O, fotka poglądowa:
Dorzućcie do tego obręcze kół o średnicy 23 cali (w testowanej wersji). Tylna opona ma całkowicie nierzeczywisty rozmiar 325/35 R23. Jak złapiecie gumę, to nie liczcie, że kupicie gumy u pierwszego lepszego wulkanizatora. Co to, to nie – będzie problem i to duży.
Skąd ten rozmiar? To proste – GLS to kuriozalnie wielki, siedmiomiejscowy SUV. Kiedy powstawał, nikt specjalnie nie przyglądał się mapie Europy. To auto na rynki, gdzie samochody są większe, z mniej wyśrubowanymi wymaganiami dotyczącymi spalania. Zresztą – GLS nie jest produkowany w Niemczech, tylko w USA. Jeśli sobie takiego zamówicie, to nie przyjedzie na lawecie ze Stuttgartu, tylko przepłynie w kontenerze ocean.
Tę amerykańską przestrzeń w tym aucie naprawdę czuć. To coś, co pierwsze rzuca się w oczy, kiedy wsiądziecie do GLS-a. W przeciwieństwie do właściwie wszystkich podobnych aut na rynku tutaj nawet w trzecim rzędzie siądą dorosłe osoby. Oczywiście będzie to wymagać pewnych kompromisów od osób na kanapie, ale siądą.
I odwrotnie – w trzecim rzędzie znajdziecie mocowania ISOFIX. Większość aut konkurencji nie da wam takiej możliwości. GLS jest wielki i basta. Przejedzie nim siedem osób o wzroście około 180 centymetrów. I jeszcze każdy wrzuci do bagażnika po niewielkim plecaczku (355 litrów). A jeśli złożycie trzeci rząd siedzeń, w bagażniku można wozić rowery. Jak złożycie i drugi rząd – zmieści się nawet wanna. Ja nie żartuję. Pojemność rośnie do ponad dwóch tysięcy litrów.
I choć to Mercedes z Ameryki, jest tutaj dokładnie tak lusksusowo, jakbyście się spodziewali. Wnętrze – nawet nie za bardzo jest się o czym rozpisywać. Generalnie wygląda jak w Mercedesie… GLE. Zresztą GLS jest do niego naprawdę podobny. Jest tylko jeszcze jeszcze większy, co – znowu – wydaje się niewykonalne. Ale tak naprawdę jest.
Ale tak naprawdę GLS ma jeszcze drugą naturę. Nie jest tylko wielki jak mamut. Jest też luksusowy jak jacht. Albo żeby nie szukać tak daleko – jak Mercedes klasy S. Porównania same się nasuwają. Rozmiar auta, możliwości… to taka wyższa "eska".
Znajdziecie tu nawet masaż gorącymi kamieniami, który zrobił na mnie takie piorunujące wrażenie w klasie S. A skoro mamy MBUX, to nawet nie trzeba kopać w menu, które – jak to w Mercedesie – może i jest piękne, ale nie jest za cholerę intuicyjne. Całą sprawę załatwi jednak komenda "Hej Mercedes, włącz masaż". I już. Gotowe.
Ten luksus jednak nie kończy się na masażu. Podgrzewane/chłodzone uchyby na napoje? Są. Wentylowane fotele? Czemu w ogóle o to pytasz. Dodatkowe porty USB dla każdego? Tak, nawet jedenaście. Dodatkowe ekrany dla pasażerów kanapy do oglądania filmów czy przeglądania internetu? W tej wersji nie było, ale oczywiście są przewidziane.
Są tu też wszystkie bajery, o których pisałem przy okazji testu GLE. GLS sam ustawi ci pozycję za kierownicą, wystarczy że podasz swój wzrost. I tak samo HUD na przedniej szybie jest gigantyczny, przekazuje wiele informacji i można go do woli konfigurować. No i oczywiście gra tu audio Burmester 3D. Którego brzmienie trzeba lubić, ale od strony technicznej nic mu nie można zarzucić.
I jeśli miałbym w tym całym wnętrzu do czegoś czepić, to do… wykończenia. Owszem, to wciąż topowa półka, ale prawda jest taka, że Mercedesy made in Germany są po prostu złożone lepiej. Deska rozdzielcza pod naporem jednego palca w okolicy panelu klimatyzacji cudownie plastikowo ugina się i trzeszczy. GLS na takich "grzeszkach" można przyłapać w większej ilości miejsc.
Jeździ też luksusowo
Tyle mogę powiedzieć przed włączeniem silnika. Natomiast już po włączeniu go emocje wcale nie opadają. Po pierwsze: z silnikiem wysokoprężnym mu do twarzy. Testowany model – 400d – zgodnie z nazwą trzy litry pojemności. Zgodnie z nazwą, bo teraz wszyscy w tej kwestii kłamią.
W każdym razie to silnik idealny do takiego auta. Nie klekocze zupełnie, pracuje cicho, cechuje się wysoką kulturą pracy. A po wdepnięciu w gaz brzmi niczego sobie, naprawdę. 330 KM w takim kolosie może nie robi wrażenia, ale 700 Nm – już tak. I to dostępnych od 1200 obrotów na minutę! W efekcie do setki ten kolos rozpędza się "do setki" w nieco ponad… sześć sekund. Szok. Inna sprawa, że prędkości w tym katamaranie w ogóle nie czuć.
GLS przyspiesza więc chętnie i bardzo "jedwabiście". Niezależnie od tego, jak chcecie gwałtownie nabierać prędkości, zawsze jest tu dostojnie i bardzo cicho. Jak na wymiary tego auta to przy prędkości autostradowej jest wręcz szokująco cicho.
Oczywiście GLS średnio kocha zakręty, a przynajmniej dynamiczną jazdę w tychże. Ale to nie ten charakter auta. Tutaj chodzi bardziej o relaks niż o sportowe odczucia. Zresztą: tryb Sport jest, jak najbardziej, ale zupełnie tu nie współgra. Lepiej się wyciszyć i tylko korzystać z zapasu mocy w razie potrzeby.
Zwłaszcza że GLS fabrycznie wyposażony jest w pneumatyczne zawieszenie Airmatic. Jak to działa? Dokładnie tak, jak chcielibyście, żeby to działało. GLS po prostu doskonale tłumi nierówności i dba o komfort pasażerów, a przy większych prędkościach dzięki wielkim oponom dosłownie przelatuje nad dziurami. Sama przyjemność.
I może oddam tylko jeszcze, że Mercedes proponuje tym, dla których to za mało, system E-Active Body Control. System współpracuje z pneumatyka i reguluje indywidualnie siłę sprężyn i tłumienie na każdym kole. Mało? Jeśli dorzucimy do tego kamerę skanującą nawierzchnię, otrzymamy bajer z klasy S. GLS to auto, które potrafi rozpoznać nawierzchnię i przygotować zawieszenie. Tak aby optymalnie pokonać dziurę czy wybrzuszenie.
Słowem: jazda GLS jest najzwyczajniej w świecie niebywale wygodna. To najwyższa półka i motoryzacji nie ma do zaoferowania wiele więcej niż w tym wypadku. W sensie musielibyście się już skierować w kierunku zabawek typu Rolls-Royce Cullinan…
A to wszystko przy niskim spalaniu. Na autostradzie wystarczy tu 11 litrów oleju napędowego, w mieście spokojnie każdy zmieści się poniżej piętnastu. Przypominam: to ponad 2,5-tonowa cegła.
Cena
GLS w słabszej benzynowej wersji startuje od niego ponad 400 tysięcy złotych. W wersji 400d cennik zaczyna się od ponad 425 tysięcy zł. Testowy egzemplarz to prawie 570 tysięcy złotych.
Drogo? Wbrew pozorom to… okazja. Range Rover wyjdzie drożej, a z innej kategorii – klasa S w wersji 400d też wyjdzie drożej na start. A i w GLS wybór jednostek jest duży. GLS 580 z benzynowym, 511-konnym silnikiem? Proszę bardzo.
Ja się czułem w tym aucie w każdym razie świetnie. Najchętniej przejechałbym nim całą Amerykę. To właśnie taki typ samochodu. Możecie mówić, że jestem zakompleksiony. Nie dbam o to.
Mercedes GLS 400d na plus i minus:
+ Olbrzymi komfort podróży + Miejsce dla siedmiu dorosłych pasażerów + Mocowania ISOFIX nawet w trzecim rzędzie + Dobre osiągi przy rozsądnym spalaniu - Wykończenie momentami mocno przeciętne