– Jeśli chodzi o szczepionki, to mamy dramatyczną sytuację na poziomie POZ. Mam kolegów lekarzy, którzy zapisów na szczepionkę mają np. 500, a dostaną na przychodnię tylko 50 sztuk. To są dramaty. Kolega, który jest dyrektorem ds. medycznych w szpitalu, powiedział, że zgłoszeń na szczepienie przeciw grypie jest około sto, a szpital dostanie 12 szczepionek. I on musi zrobić transparentne losowanie – opowiada nam profesor Maria Gańczak, epidemiolog, wiceprezes Sekcji Kontroli Zakażeń Europejskiego Towarzystwa Zdrowia Publicznego.
Media informują, że w jednym z polskich szpitali doszło do ponownego zakażenia koronawirusem. Co to tak naprawdę oznacza?
Profesor Maria Gańczak: – To oznacza dla nas początek długiej drogi, która będzie wiodła przez wiele znaków zapytania. Na razie mamy pojedyncze doniesienia o ponownym zakażeniu SARS-CoV-2, pochodzą one z różnych zakątków świata, dlatego należy im się przyjrzeć z właściwą uwagą.
Na świecie mamy ponad 28 mln zakażonych i kilkanaście przypadków reinfekcji – to oznacza, że dopiero zaczynamy poznawać to zjawisko. Być może reinfekcji będzie więcej i wynika to z biologii wirusa, z jego zdolności do mutacji. Ale z drugiej strony – niekoniecznie musi to być zjawiskiem powszechnym. I to jest właśnie pierwsza niewiadoma.
Czy może być tak, że osoby, które ponownie mają koronawirusa, zakaziły się wirusem, który reprezentuje inny szczep?
Żeby to sprawdzić, należałoby dokonać sekwencji genomu wirusa, czyli zobaczyć, jaki to szczep. Ale nie każde laboratorium ma tego rodzaju sprzęt. To bardzo wyszukane i zaawansowane badanie, które wymaga także dobrego zespołu badawczego.
Ze światowych przypadków ponownego zakażenia wynika, że są to reinfekcje innym szczepem wirusa. Natomiast niewykluczone, że możemy się zakazić tym samym szczepem.
Reasumując: nie wiemy, czy jest to zjawisko powszechne, być może takie się stanie, jeśli dłużej będzie trwała epidemia. Na razie jest to kilkanaście przypadków na ponad 28 mln wykrytych.
Czy powtórne zakażenie SARS-CoV-2 ma łagodniejszy przebieg?
I tutaj znów mamy znak zapytania. Są opisywane przypadki, kiedy reinfekcja przebiegała w sposób bardziej łagodny niż pierwsza.
To prawda. Jednak są też pojedyncze przypadki, gdzie reinfekcja miała poważniejszy przebieg. Nie można tego uogólnić dlatego, że w każdym przypadku infekcji dawka wirusa może być różna.
Druga rzecz: być może w przypadku pierwszej infekcji pacjent miał dobry status zdrowotny, który w następnych miesiącach się pogorszył, dlatego przebieg infekcji jest gorszy. Może być też odwrotnie.
Trzecia rzecz, czyli pytanie, na ile genom wirusa z reinfekcji będzie podobny do tego z pierwszej infekcji. Im bardziej genomy będą zbliżone, tym prawdopodobnie łatwiej jest naszemu systemowi odpornościowemu rozpoznać "wroga" i zmobilizować się, jeśli chodzi o odporność.
WHO stwierdziła, że nie ma obecnie "żadnych dowodów na to, że ludzie, którzy wyzdrowieli z COVID-19 i mają przeciwciała, są chronieni przed drugą infekcją". Czy i jak długo w ciele człowieka utrzymują się przeciwciała?
Tu mamy kolejny znak zapytania. Ponieważ tych przypadków jest mało, to trudno jest wyciągać daleko idące wnioski. Przeciwciała po zakażeniu danym typem wirusa mogą się nieco dłużej utrzymywać, ale one niekoniecznie mogą nas chronić przed reinfekcją innym szczepem wirusa.
Czyli i szczepionka może okazać się nieskuteczna, kiedy wirus zacznie mutować?
No właśnie, pytanie, na ile szczepionka będzie nas zabezpieczała, jeśli wirus będzie mutował. Być może z powodu tego, że mamy reinfekcje, potrzebna będzie druga dawka szczepionki. Tak też postępujemy w przypadku profilaktyki wielu innych chorób, gdzie np. po miesiącu podajemy drugą dawkę szczepionki albo nawet podajemy trzy kolejne dawki.
To nas nie dziwi, natomiast martwi w kontekście logistycznym.
Proszę rozwinąć?
Bo jeśli mamy pandemię i trzeba będzie zaszczepić miliony ludzi, to już dostarczenie pierwszej dawki jest kolosalnym wyzwaniem. A doszczepienie populacji drugą dawką i to w terminie, który przez producenta jest podany jako najwłaściwszy, będzie bardzo skomplikowane.
Być może w niektórych krajach niewykonalne. Dlatego nie wszyscy będą zabezpieczeni tak, jak sobie tego życzymy.
W najbliższą przyszłość patrzę z ogromnym niepokojem i to ze względu na kilka aspektów. Po pierwsze: wirus grypy uszkadza nabłonek dróg oddechowych i w związku z tym toruje drogę innym patogenom. Być może będziemy mieć więcej przypadków objawowych SARS-CoV-2 na skutek tego, że jedna infekcja nastąpi po drugiej.
Może też być tak, że w jednym organizmie spotkają się dwa wirusy i SARS-CoV-2, i grypy. Wówczas przebieg tych schorzeń może być zdecydowanie cięższy. W związku z tym spodziewam się, że w sezonie jesienno-zimowym będzie więcej skomplikowanych przebiegów i grypy, i SARS-CoV-2. I tutaj widzimy pewną hipokryzję polityków.
Jeszcze do niedawna premier mówił, że wirus SARS-CoV-2 jest w odwrocie, teraz Mateusz Morawiecki alarmuje, że epidemia jest groźna.
Taki niejednoznaczny przekaz budzi wątpliwości, jeśli chodzi o odbiór społeczny. Ludzie zastanawiają się, co jest prawdą, co fałszem. To zmniejsza też wiarygodność naszych komunikatów.
Ludzie chcą słyszeć dobre wiadomości, nawet jeśli są one trochę populistyczne, jak np., że koronawirus jest w odwrocie. Mieliśmy tego konsekwencje latem.
Myślę, że słowa premiera bardzo przyczyniły się do kompletnego rozluźnienia w kwestii noszenia masek, dystansowania się. Mieliśmy tego dowód w postaci wzrostu liczby zakażeń w kolejnych tygodniach.
Politycy przyzwyczaili się do tego, że publicznie mogą zmieniać zdanie i to nie ma większego przełożenia na sytuację zdrowotną, natomiast w przypadku tej pandemii jest zupełnie inaczej.
Każde tego typu wystąpienie jest przez społeczeństwo bardzo wyraźnie odczytywane. I z tego mogą płynąć później daleko idące konsekwencje zdrowotne, bo ludzie się zakażają, umierają. Myślę, że politycy zupełnie pomijają te kwestie i nas – ekspertów – bardzo to martwi.
Tak samo niejednorodny przekaz płynie z rządu w kwestii szczepień przeciwko grypie.
Prezydent Duda mówił to, co ludzie chcieli usłyszeć. Bo jeśli tylko 4-5 proc. Polaków co roku szczepi się przeciwko grypie, to znaczy, że reszta kompletnie to bagatelizuje. I prezydent upewnia ich w tym, że rzeczywiście to szczepienie jest mało ważne.
Po kilku tygodniach od tej deklaracji mamy przekazy Ministerstwa Zdrowia i GIS, że jednak szczepić się trzeba w tym szczególnym sezonie i że należy zwiększyć wyszczepialność.
Ale będą 2 mln szczepionek dla ponad 38 mln mieszkańców Polski.
No właśnie... Dlatego pytam się, gdzie był minister zdrowia i podległe mu instytucje w marcu, kiedy można było walczyć o zwiększenie dostaw liczby szczepionek? Wtedy kontraktuje się te szczepionki. Ale wówczas ten problem kompletnie zbagatelizowano.
Jeśli chodzi o szczepionki, to mamy dramatyczną sytuację na poziomie POZ. Mam kolegów lekarzy, którzy zapisów na szczepionkę mają np. 500, a dostaną na przychodnię tylko 50 sztuk.
To są dramaty. Kolega, który jest dyrektorem ds. medycznych w szpitalu, powiedział, że zgłoszeń na szczepienie przeciw grypie jest około sto, a szpital dostanie 12 szczepionek. I on musi zrobić transparentne losowanie, żeby każdy kto szczepionki nie otrzyma, wiedział, że miał szansę, ale mu się nie poszczęściło.
W marcu lekarze alarmowali, że jesienią będzie druga fala pandemii koronawirusa, która zbiegnie się w czasie z sezonem grypowym. Więc dlaczego polski rząd nie zamówił większej ilości szczepionek przeciw grypie?
Polski rząd zasłania się tym, że zamówienia są adekwatne do tego, co realizowane było w poprzednich sezonach. Czyli jeśli Polacy potrzebowali w zeszłym roku około 2 mln szczepionek, to taka sama liczba została zakontraktowana w tym roku.
Ale to szczególny sezon.
Zgadza się. I oczekiwałabym od ministra zdrowia, że nie będzie powtarzał: "bo tak było w zeszłym roku". Dla mnie satysfakcjonujący były taki komunikat: starałem się pozyskać szczepionkę tu i tu, niestety wskutek takich i takich czynników, otrzymałem tylko 2 mln dawek.
Wiemy, że przed nami trudny czas, wiemy też, że nie każdy będzie mógł się zaszczepić przeciw grypie. O czym powinniśmy pamiętać?
Nie możemy wpaść w fatalistyczny nastrój, że skoro nie mamy szczepionek, to jesteśmy skazani na dramat. W rzeczywistości musimy stosować inne sposoby kontroli zakażeń, które z dużym prawdopodobieństwem uchronią nas przed zakażeniem jednym i drugim wirusem oddechowym.
Na pewno powinniśmy unikać dużych skupisk ludzkich, wybierać transport miejski tylko wtedy, gdy nie mamy innej możliwości. Powinniśmy też unikać innych sytuacji, gdy wiele osób będzie stłoczonych na małej, zamkniętej powierzchni np. w barach, pubach, kinach, kościołach, na weselach. To są wylęgarnie wirusa.
Apeluję, byśmy pamiętali o maskach. Należy obostrzyć przepisy dotyczące noszenia masek. Wówczas znacząco zwiększymy szansę na pokonanie dwóch zakażeń.
To musi być przepis, który będzie egzekwowany. Polacy muszą nosić maseczki, by ustrzec się zakażeń drobnoustrojami przenoszonymi drogą oddechową. Niestety, znów ze strony rządzących mamy przekaz, który – w odczuciu ekspertów – może utrudnić kontrolę zakażeń.
Jeśli minister zdrowia ironizuje, czy maski nosić doustnie czy na rękę, a szef GIS mówi, że maskę można zrobić przecinając biustonosz na pół, jeśli rządzący nie noszą masek i ostentacyjnie fotografują się w sytuacjach, kiedy powinni zasłaniać usta i nos, to jaki przekaz trafia do społeczeństwa? Że maski to jest zbędny szczegół i przeszkoda w oddychaniu.
A koronawirus to wymysł dziennikarzy.
Zaniedbaliśmy edukację. Nie dotarliśmy do społeczeństwa, szczególnie do ludzi młodych. To zostało u nas położone na obie łopatki i teraz mamy sytuację, że masek nie nosimy. A zbliża się sezon grypowy, nie mamy szczepionki przeciw grypie. Maska, dystansowanie się, częste mycie rąk – to obok szczepienia przeciw grypie – nasz jedyny ratunek.