73 sekundy – tyle wzbijał się w przestworza Challenger, prom kosmiczny z amerykańskich marzeń, zanim doszło do eksplozji. 28 stycznia 1986 roku transmisję ze startu oglądał cały kraj. Na początku nie dla wszystkich było jasne co się stało. W końcu NASA oficjalnie ogłosiła: był wybuch. Zginęło 7 astronautów, w tym nauczycielka. Stany Zjednoczone pogrążyły się w żałobie. Netflix właśnie wypuścił serial dokumentalny o katastrofie Challengera, której piętno jest porównywane do zamachu na prezydenta Johna Kennedy'ego.
Ten lot miał być przełomowy. NASA – Narodowa Agencja Aeronautyki i Przestrzeni Kosmicznej – reklamowała prom kosmiczny jak międzygwiezdną taksówkę, która już wkrótce będzie służyć nie tylko zawodowym astronautom, ale i zwykłym ludziom, którzy chcieliby spojrzeć na Ziemię z góry. Dlatego w skład załogi Challengera weszła Christa McAuliffe – nauczycielka historii z New Hampsire, która miała reprezentować cywili na pokładzie.
To było spełnienie jej marzeń – w toku eliminacji pokonała tysiące kandydatów. Po kilku miesiącach intensywnego treningu była gotowa do tego, by polecieć w kosmos i poprowadzić stamtąd lekcje dla amerykańskich uczniów. Jej zaangażowanie i szeroki uśmiech przyciągały uwagę publiczności, która powoli zaczynała się nudzić wyprawami promów kosmicznych. Teraz zainteresowanie zostało podkręcone do granic możliwości.
Tym większy też był gniew, ból i strach gdy 28 stycznia 1986 roku na oczach całej Ameryki prom Challenger rozpadł się w płomieniach kilkadziesiąt sekund po starcie. Transmisję oglądały dzieci szkolne w całych Stanach, podekscytowane tym, że równie dobrze na pokładzie mogłaby być ich nauczycielka. Katastrofa promu była szokiem dla całego kraju, ale dla nich szczególnie.
Między innymi o tym opowiada czteroodcinkowy serial dokumentalny Netflixa, który pojawił się na kilkanaście tygodni przed 35. rocznicą wydarzenia. Ale to tylko jedna warstwa historii, która fascynuje na wielu poziomach. "Challenger: Ostatni lot" stawia pytanie o to, czy eksplozję promu naprawdę można nazwać wypadkiem.
Moment startu i eksplozji promu był pokazany na żywo w amerykańskiej telewizji.
Nie chodzi jednak o spiskowe teorie dziejów – mechaniczna przyczyna fatalnej awarii została bowiem wyjaśniona – ale o to, że wybuch był tym, czego inżynierowie współpracujący z NASA się spodziewali. A skoro to przewidywali, a NASA i tak zarządziła start mimo dobrze znanej usterki – czy można mówić o wypadku?
Dokument Netflixa wciągnie nie tylko pasjonatów podróży kosmicznych i i inżynierów, ale i ludzi zafascynowanych tym, jak ambicje, polityka i harmonogramy na swoją zgubę zwyciężają z technologią. W czterech odcinkach twórcy pokazują obraz Ameryki lat 80–tych – łaknącej sukcesów i chwały, która w zamian otrzymuje wrak na dnie oceanu.
Fakty przedstawione w dokumencie mogą wstrząsnąć tymi widzami, którzy postrzegają NASA jako zbiór wybitnie inteligentnych osób, które podejmują decyzje wyłącznie na podstawie racjonalnych przesłanek. Losy Challengera dowodzą co się dzieje, gdy z chłodnym namysłem wygrywają obawy o pieniądze i... hazard.
Szczególnie zapada w pamięć postać inżyniera, który na godziny przed startem Challengera odmawia podpisania się pod dokumentem, że prom może bezpiecznie polecieć. Jego szef nie ma już jednak takich oporów, mimo podobnych wątpliwości.
W serialu o katastrofie Challengera ważnych jest nie tylko 7 bezsensownie straconych żyć. Ukrytą, lecz główną, bohaterką jest toksyczna kultura organizacji, która bardziej niż naukę i bezpieczeństwo ceni politykę i PR–owe korzyści, czym paradoksalnie doprowadza do największego kryzysu wizerunkowego od lat.
Start promu obserwowali na miejscu bliscy astronautów. Kamery, które filmowały ich radość, uchwyciły ich szok po wybuchu.
Duże wrażenie robią rozmowy z bliskimi ofiar, którzy do końca mieli nadzieję, że astronauci jakoś przetrwali w kapsule, która runęła do oceanu. Jak wykazało dochodzenie, załoga promu nie zginęła w eksplozji. Przynajmniej część astronautów miała jeszcze czas na to, by podłączyć się do awaryjnego źródła tlenu. Na szczęście twórcy nie poruszają tego tematu z krewnymi i przyjaciółmi członków załogi.
"Challanger: Ostatni lot" to historia zabawy ryzykiem. Oczywiste jest, że przez pierwsze dziesiątki, a pewnie nawet i setki lat wyprawy w kosmos będą czymś bardzo niebezpiecznym, podobnie jak było w początkach żeglarstwa czy lotnictwa. Jest jasne, że jeśli jako ludzkość chcemy podróżować tam, gdzie nigdy nie byliśmy, to astronauci często będą płacić za to życiem (podobnie jak w początkach lotów samolotem, gdy w wypadku ginął 1 na 4 pilotów). Inną sprawą jest jednak to, czy stać nas na taki rodzaj ryzyka, który w 1986 podjęła NASA. Na to pytanie każdy może odpowiedzieć sobie sam.