Arndt Freytag von Loringhoven opowiedział o swoim ojcu
Arndt Freytag von Loringhoven opowiedział o swoim ojcu Fot. Screen z YouTube / International Institute for Counter-Terrorism (ICT)

Nowy ambasador Niemiec w Polsce Arndt Freytag von Loringhoven opowiedział w "Rzeczpospolitej" o swoim ojcu. Jego nominacja budziła kontrowersje właśnie z uwagi na rodzinną przeszłość. Bernd Freytag von Loringhoven pod koniec II wojny światowej był adiunktem w bunkrze Adolfa Hitlera. Dyplomata podkreślił, że jego ojciec potępiał nazistowskie zbrodnie. Opowiedział też o rozmowie taty z Hitlerem.

REKLAMA
O problemach Polski z zaakceptowaniem nowego ambasadora Niemiec w Polsce donosił m.in. niemiecki dziennik "Die Welt". W materiale przypomniano, że najpierw władze w Warszawie przez wiele miesięcy zwlekały z akceptacją Arndta Freytaga von Loringhovena, a potem wzięto się za medialno-polityczną lustrację rodziny dyplomaty.
Powodem wielomiesięcznej zwłoki był fakt, że ojciec ambasadora Niemiec Bernd Freytag von Loringhoven służył w Wehrmachcie, a od 1944 do końca kwietnia 1945 roku był adiutantem w bunkrze Adolfa Hitlera. Jako oficer personelu był odpowiedzialny za przygotowanie raportów dla ukrywającego się nazistowskiego dyktatora. Po wojnie w RFN Freytag von Loringhoven nie został uznany za zbrodniarza wojennego. Zaczął służbę w Bundeswehrze i awansował do stopnia generała.

Ambasador Niemiec o swoim ojcu

Teraz dyplomata Arndt Freytag von Loringhoven udzielił wywiadu "Rzeczpospolitej", w której odniósł się do kontrowersji związanych z przeszłością swojego ojca. Jak podkreślił, "rozumie, jak wciąż żywe są w Polsce uczucia z powodu zbrodni, których dopuściły się nazistowskie Niemcy w Polsce".
– Jeżeli chodzi o mojego ojca, to może podkreślę, że wstąpił do Reichswehry również dlatego, że to zwalniało go z nacisków przyjęcia legitymacji NSDAP. Takie było wtedy prawo. Pod koniec wojny służył jako adiutant szefa sztabu generalnego. W tej roli był też w bunkrze Hitlera – powiedział.
Arndt Freytag von Loringhoven wyjawił, że jego ojciec rozmawiał z Adolfem Hitlerem "tylko raz". – To było w ostatnich dniach wojny. Mój ojciec wymyślił dla siebie fikcyjną misję, aby opuścić bunkier i uniknąć pewnej śmierci. Warunkiem tego była zgoda Hitlera – opowiadał ambasador Niemiec w Warszawie w "Rzeczpospolitej".
Dyplomata podkreślił, że "ryzyko było ogromne". – Mój ojciec był przekonany, że Hitler przejrzy jego plan i uzna go za dezertera. Niesamowite, ale Hitler połknął haczyk, nawet mu doradził, jak ma zmylić czujność Rosjan – mówił.
Freytag von Loringhoven podkreślił w wywiadzie, że jego ojciec "wielokrotnie powtarzał, że nazizm i rasizm dopuściły się największych zbrodni XX wieku". Dodał również, że nie może go ani usprawiedliwiać, ani potępiać.
– Kto może powiedzieć, jak my byśmy się zachowali w totalitarnej dyktaturze? To było pokolenie wychowane w duchu pruskiego militaryzmu, przywykłe do bezwzględnego posłuszeństwa. Nigdy nie wspierał nazizmu, ale jednocześnie był przekonany, że jego obowiązkiem jest walka za swój kraj, nawet jeśli ta wojna była prowadzona od pierwszego dnia zbrodniczo, również przez części Wehrmachtu – stwierdził Freytag von Loringhoven.
W wywiadzie nowy ambasador Niemiec w Warszawie stwierdził również, że jego "ojciec pewnie wiedział o zbrodniach Wermachtu". Wyznał również, że jego kuzyn zorganizował materiał wybuchowy, który został "wykorzystany podczas zamachu na Hitlera 20 lipca 1944 r." w Wilczym Szańcu.

Kim jest Arndt Freytag von Loringhoven?

W służbach dyplomatycznych RFN Arndt Freytag von Loringhoven pracuje od 1986 roku. Na przełomie lat 80. i 90. był konsultantem w niemieckich placówkach w Paryżu i Moskwie. Do stolicy Rosji powrócił w 2002 roku jako szef wydziału politycznego. Stanowisko ambasadora po raz pierwszy objął w 2014 roku, gdy skierowano go na placówkę w Czechach.
W latach 2007-2010 Freytag von Loringhoven był wiceszefem Federalnej Służby Informacyjnej (Bundesnachrichtendienst), czyli niemieckiego wywiadu. W 2016 roku został pierwszym w historii zastępcą sekretarza generalnego NATO ds. wywiadu i bezpieczeństwa.
źródło: Rzeczpospolita