Jak Rockefeller doszedł do fortuny? Znalazł ziemniaka i upiekł go na ognisku. Później sprzedał go, a za zarobione pieniądze kupił dwa ziemniaki. Znów je upiekł i tak wielokrotnie pomnożył swój majątek. A potem dostał spadek. Stary jak świat dowcip pokazuje całą prawdę o "młodych, zdolnych" i szybko zdobywających pieniądze Polakach?
Za każdym razem, kiedy w naTemat piszemy o młodych ludziach, którym powiodło się w biznesie, pod tekstami pojawiają się dziesiątki komentarzy z sugestiami, że nie taki piękny sukces, jak go malują. Bo czy to naprawdę możliwe, że ktoś, kto ma dwadzieścia kilka lat zarobił już pierwszy milion, jest najmłodszym prezesem na giełdzie, albo otworzył własną klinikę medycyny estetycznej?
Skąd pieniądze miał Marcin P.?
Do najsłynniejszych młodych biznesmenów należy były właściciel Amber Gold i OLT Express, dziś oskarżony i znany jako Marcin P. On także zaczynał, kiedy ledwie przekroczył 20 lat. Najpierw prowadził małą firmę księgową, później założył Multikasy – okienka, w których można było opłacać rachunki. W pewnym momencie pieniądze, które kasom przekazywali klienci, przestały wpływać na konta wierzycieli – spółdzielni, firm telekomunikacyjnych. Multikasy okazały się piramidą finansową, a za ich działalność P. został skazany.
Młody biznesmen założył jednak kolejną firmę – spółkę Amber Gold. Później także kupił linię lotniczą OLT Express. Jak skończyły się te interesy – wszyscy wiedzą. Nadal bez odpowiedzi pozostaje jednak pytanie, skąd tak młoda osoba miała kapitał, który pozwolił jej otworzyć tak wielkie biznesy (na Multikasach zarobił niecałe 200 tys. zł).
Przykład Marcina P. może być jedną z przyczyn, dla których nie ufamy młodym biznesmenom, przypuszczając, że za sukcesem "genialnych dwudziestokilkulatków" musi stać jakaś większa firma, oszustwa, a w najlepszym przypadku – pieniądze rodziców.
Wyrzeczenia?
– Wszyscy zadają mi jedno pytanie: Czy dostałem pieniądze od rodziny. Nie, nie dostałem – zapewniał podczas rozmowy z Patrykiem Chilewiczem Piotr Kaszubski, który w wieku 20 lat otworzył swoją pierwszą klinikę medycyny estetycznej, a teraz stawia już drugą filię. Młody biznesmen przyznał, że jego mama przez całe życie była nianią, ojca nie znał, a pierwszą pracę rozpoczął w wieku 13 lat.
Kaszubski przekonywał, że jego sukces to zasługa wielu wyrzeczeń: odmawiania sobie imprez, kina, a nawet… drożdżówek.
O tym, że na pozycję i pieniądze trzeba ciężko pracować, przekonywał też w rozmowie z nami Jakub Kokoszka, najmłodszy prezes firmy notowanej na alternatywnym rynku giełdowym New Connect. Kiedy on zaczynał pracę zawodową, był trzy lata starszy niż Kaszubski. Początkowo uczył windusrfingu i jazdy na nartach. Kiedy miał 19, zatrudnił się w firmie sprzedającej luksusowe motorówki, kilka lat później zajął się samochodami. Kokoszkę dziwi, kiedy ktoś zamiast stażu w firmie wybiera wakacje na plaży.
Bez kredytów
Czy samymi wyrzeczeniami i ciężką pracą można dojść do majątku w tak młodym wieku? Na pewno pomógłby kredyt z banku. Sęk w tym, że, choć z zupełne innych przyczyn, banki też nie ufają młodym przedsiębiorcom. W wieku dwudziestu kilku lat bardzo trudno jest dostać od nich pieniądze na rozkręcenie biznesu.
– Banki bardzo rzadko udzielają kredytów osobom do 23 roku życia, z badań przez nie prowadzonych wynika bowiem, że młode osoby często ich nie spłacają, mają zaległości – mówi Paweł Majtkowski, główny ekonomista Expander. – Ale w przypadku kredytów inwestycyjnych, decydującą rolę może odgrywać pomysł na działalność, albo dotychczasowa historia prowadzenia firmy – dodaje.
Młodzi przedsiębiorcy, zdaniem Majtkowskiego, przy dobrych wiatrach mogą liczyć na maksymalnie 10 tys. zł. Lepiej, jeśli mają wkład własny.
– Są oczywiście różne branże i wiążą się z nimi różne ryzyka. Przy 150 tys. zł wkładu własnego, jest szansa na kredyt w wysokości nawet pół miliona złotych. Kiedy mamy własne pieniądze jesteśmy bardziej wiarygodni – mówi.
Firma w garażu
Jak przekonuje Paweł Majtkowski, młodzi przedsiębiorcy kredyty biorą jednak na dalszym etapie działalności, a pierwsze lata prowadzą firmy w przysłowiowym garażu.
Tak było w przypadku CD Projektu – dziś największego producenta gier w Polsce. – Nie spodziewaliśmy się takiego sukcesu. Zaczynaliśmy od stoiska na giełdzie przy Grzybowskiej. Rozkładaliśmy sprowadzone ze Stanów gry na stoliczku, góra 30 sztuk, a jak padał deszcz, przykrywaliśmy je folią. Sterczeliśmy tak po kilka godzin dziennie przez siedem dni w tygodniu i mieliśmy z tego trochę kasy i frajdę – powiedział wp.pl Michał Kiciński, jeden z założycieli firmy. Kiedy gry spod folii przyniosły pierwsze poważne pieniądze, zaczął wraz ze wspólnikiem dystrybuować je na większą skalę. Pierwszy milion zarobił w wieku 26 lat.
Przypadek CD Projektu ma w sobie jednak coś z dowcipu o Rockefellerze – po 1,5 roku działalności firmy, Kiciński dostał w spadku działkę pod Warszawą. Zarobione z jej sprzedaży 10 tys. dolarów zainwestował w firmę.
Pomogą Anioły
Zaniem eksperta Expandera, w przypadkach wielu młodych przedsiębiorców jednak szczególnego zastrzyku finansowego nie było. Samodzielnym już dwudziestokilkulatkom pomagają raczej instytucje – Akademickie Inkubatory Przedsiębiorczości, gdzie firma może mieć swoją pierwszą siedzibę i Anioły Biznesu, czyli przedsiębiorcy, którzy zainwestują w nią pieniądze.
– Nie są tak zachowawczy, jak bankowcy, zdecydowanie odważniej wchodzą w nowe projekty. To inwestorzy, którzy w zamian za późniejsze udziały dostarczają do nowej firmy zarówno kapitał, jak i biznesowy know how – mówi Paweł Majtkowski.
Jedna z podobnych instytucji zainwestowała czas i pieniądze w pomysł Mateusza Serotiuka, który postanowił zrobić aplikację do nauki pokera online. Huge Thing to trwający sześć miesięcy program akceleracyjny, swoista szkoła startupów. Jej eksperci wybierają najbardziej obiecujących młodych przedsiębiorców i przez pół roku pracują nad ich projektami.
Wśród firm, którymi zajmuje się Huge Thing jest m.in. platforma reklamowa oparta o quizy, mobilna aplikacja dla dzieci, które przygotowują się do wizyty u dentysty i oprogramowanie wspomagające podejmowanie grupowych decyzji w firmach.
Moją pierwszą pracą było wywożenie odchodów ze stajni. […] Pracowałem tłumacząc z języka angielskiego, pieliłem w ogródkach duńskich milionerów mchy w ich posiadłości. Miałem również hodowle świerszczy, które sprzedawałem osobom hodującym gady. Zagrałem między innymi główną rolę w teledysku Kayah "Za późno", w kilku serialach, filmie oraz w wielu reklamach krajowych i zagranicznych. CZYTAJ WIĘCEJ
Kicinski kiblowal w 3 klasie w Czackim i przeniosl sie do Sorbony, Iwinski byl hackerem, na gieldzie komputerowej handlowali pirackim oprogramowaniem, kiedy bylo to jeszcze mozliwe. Potem przerzucili sie na plyty cd, iwinski nigdy nie sprzedawal na gieldzie, Kicinski tak. dzialka po dziadku i pozyczone pieniadze od ojca pchnely firme, pierwsze biuro na Wiejskiej, drugie przy Marszalkowskiej, dalej poszlo z gorki. CZYTAJ WIĘCEJ