Gorączka, kaszel, duszność, utrata węchu lub smaku – aby lekarz rodzinny mógł skierować pacjenta na testy na koronawirusa poprzez teleporadę, musi on mieć wszystkie cztery wymienione objawy. Lekarze na takie rozwiązania się nie zgadzają i chcą zmiany w przyjętej przez ministerstwa zdrowia strategii. O szczegółach w naTemat mówi dr Michał Sutkowski, rzecznik Kolegium Lekarzy Rodzinnych.
Zgodnie z decyzją resortu zdrowia pacjent, którego lekarze rodzinni mogą skierować na testy na koronawirusa poprzez teleporadę, musi spełniać cztery kryteria: gorączka, kaszel, duszność, utrata węchu lub smaku. Nie jest to dobre rozwiązanie?
Nie, to nie jest dobre rozwiązanie. Każde rozwiązanie administracyjne ograniczające prawo lekarza do kierowania pacjenta na badania dodatkowe, zgodnie z wiedzą lekarską i potrzebą pacjenta, jest złe.
To rozwiązanie jest fragmentem strategii, na którą ósmego września wyraził zgodę minister zdrowia. Wtedy też zapowiedzieliśmy, jako środowisko, i pan minister zgodził się z nami, że będzie je testować do końca września.
Testowanie odbywa się przed okresem zwiększonej liczby zachorowań, więc jest już oczywiście późno, ale lepiej późno niż wcale. Natomiast nasze spotkanie z ministrem, które odbędzie się 1 października, ma na celu m.in. zmianę tego przepisu.
Nie jest to oczywiście jedyna rzecz, jaką chcielibyśmy zmienić w strategii, ale rzecz chyba najistotniejsza z punktu widzenia lekarza i pacjenta.
Dziś skierowanie na testy jest możliwe albo poprzez teleporadę, gdy u pacjenta występują cztery objawy jednocześnie, albo poprzez wizytę osobistą?
Albo poprzez teleporadę, ale na drugiej wizycie, albo poprzez wizytę fizyczną i dopiero wtedy poprzez teleporadę. Jeśli mówimy o tym drugim przypadku, to musimy pamiętać, że w przychodni są przecież inni chorzy. Jak więc można ich odizolować, kiedy całkowicie otworzymy drzwi przychodni? Jak mamy się nie zarazić? Oczywiście, że się zarazimy.
Są sytuacje, które wymykają się prostym algorytmom administracyjnym. Dam taki przykład: pacjentka ma 38,5 stopnia i ma tylko jeden objaw w postaci zaburzeń węchu, ale widziała się z osobą, która jest teraz na kwarantannie, a do tego ma jeszcze nowotwór. Jak nie zrobić takiej osobie testu? Każdy by zrobił, ale po co ją jeszcze fatygować do przychodni, gdzie są ludzie kaszlący i kichający?
Dlaczego nie mogę zlecić testu na koronawirusa, skoro morfologię mogę zlecić zdalnie. Dlaczego na pieluchomajtki mogę napisać receptę zdalnie, a pacjentowi w pandemii skierowania nie mogę? To są kwestie, które mijają się z logiką medyczną i o takich chcemy rozmawiać.
Pacjentów, którzy spełniają wszystkie cztery kryteria jednocześnie, nie jest wcale tak dużo? Wiemy przecież, że objawy mogą być bardzo różne.
Objawy są bardzo różne, życie jest bogatsze niż administracyjny przepis. Wiedzieliśmy o tym od samego początku, znając naszych pacjentów i znając specyfikę choroby. Te cztery objawy w tym samym czasie występują, w zależności od badań klinicznych, u 4 do 6 proc. zakażonych.
Reszta pacjentów skąpoobjawowych, musi pojawić się w przychodni, więc jest to bezsensu. W żaden sposób nie ratuje to reszty pacjentów przed zakażeniem i nie ratuje przychodni przed zamknięciem, przed kwarantanną, izolacją personelu.
Placówki opieki podstawowej często są placówkami, gdzie pracujący w nich lekarz jest jedynym w promieniu 15 km. Ja też w takim miejscu pracuję. Jeśli musiałbym być odizolowany, to dla reszty chorych nie ma ani mnie, ani moich koleżanek i kolegów.
To nie jest tak, że lekarze się boją, że nie chcą, że się pozamykali. To w ogóle nie ma związku z teleporadą, choć taka narracja też się przebija. Powiem wprost, jeśli ktoś pacjenta nie widział przez pół roku i nie chce go zobaczyć, jeżeli ogranicza mu możliwość wejścia do przychodni, to co z niego za lekarz? Takich czarnych owiec jest niewiele w Polsce, ale są. Takie zachowania piętnujemy.
Teleporada to dobre narzędzie?
Trzeba stosować teleporady do testowania. Takie rozwiązania wprowadzone są w całej Europie. Co więcej w niektórych państwach np. w Danii, we Francji, pacjent sam decyduje o zrobieniu testu, a jego wynik znajduje się w centralnej bazie.
W Polsce mamy chaos. Pacjenci nie rozumieją, co się dzieje. Ten chaos można jednak opanować. Nie może być tak, że na test kieruje lekarz rodziny, ale na izolację już lekarz chorób zakaźnych. Następnie o wydłużeniu izolacji znowu decyduje lekarz rodzinny. Nie zapominając, że kwarantanna leży w gestii sanepidu.
Zgadzam się z tym, że teleporada to nie wszystko, ale z drugiej strony nie zgadzam się z tymi, którzy mówią, że w pandemii trzeba badać tylko osobiście, bo to też nie jest prawda.
Jest wiele rzeczy, które pacjent dzięki teleporadzie zyskał. Trzeba tego chronić i bronić przed krytykanctwem dla samego krytykanctwa. Nie jest to jednak metoda, którą polecamy naszym kolegom lekarzom. Sami nie stosujemy jej w nadmiarze. Powinna być ograniczana do rzeczy, które dotyczą pandemii, recept, skierowań, czyli prostych kwestii administracyjno-biurokratycznych.
To jest nieprawda. Do mnie wszyscy mogą się dodzwonić, ale jest to kwestia organizacji i być może dodatkowej linii telefonicznej.
Jednak system, w którym wszyscy zgodnie z algorytmem ministerstwa muszą być kierowani do leczenia w chorobach zakaźnych, nie sprawdza się. Lekarze podstawowej opieki zdrowotnej mogą wziąć na siebie odpowiedzialność za pacjentów covidowych, ale bezobjawowych lub skąpoobjawowych, będących w dobrym stanie zdrowia. Narzucono nam jednak inne postępowanie.
Musimy mieć gwarancję tego, żeby nie trzeba dzwonić do szpitala i kierować tam każdego pacjenta. Trzeba działać w sposób racjonalny. Koledzy zakaźnicy również mają za dużo na głowie.
Racjonalnie, czyli jak?
Musi być zapewniony transport wymazowy dla naszych pacjentów. Muszą dłużej działać punkty pobrania, punkty analityczne. Aktualnie jest ich 390 i ta liczba rośnie, ale rośnie wolno.
Wciąż mówimy też o potrzebie zwiększenia liczby przeprowadzanych testów?
Też. Testowanie jest coraz skuteczniejsze. Jeśli jednak chcemy pozbyć się pandemii, to musimy wyeliminować wszystkie ogniska, a eliminacja ognisk jest możliwa, gdy o nich wiemy, więc testów na pewno potrzeba więcej niż 20 tysięcy.
Potrzeby medyczne będą się zwiększać i trzeba się do tego przygotować, mam na myśli laboratoria i punkty drive-thru. Z drugiej strony do pewnych kwestii trzeba przygotować społeczeństwo. Brakuje wiedzy.
Mam wrażenie, że pan minister zdaje sobie sprawę z tych niedoskonałości. Nie idziemy na rozmowę jako wrogowie, nie spotykamy się po dwóch stronach jakiejś barykady, nie tworzymy narracji, która jest narracją charakterystyczną dla polityków, czy dla ludzi, którzy chcieliby się kłócić dla samej przyjemności dowalania jakiemuś wyimaginowanemu przeciwnikowi.
My, środowisko lekarzy rodzinnych, staramy się podchodzić do tego bardzo racjonalnie. Uważamy, że minister tworząc strategię dał pole do współpracy, dał możliwość, więc przychodzimy, jak partnerzy. Nie przerzucamy się odpowiedzialnością.
Na pewno trzeba jednak bardziej zaufać lekarzom rodzinnym i to zaufanie powinno rosnąć po stronie pacjentów, po stronie decydentów, jak i po stronie innych specjalizacji. Wtedy będziemy upodmiotowieni w walce z koronawirusem i będziemy się też inaczej czuli. Nie będziemy chłopcami do bicia, których niegrzecznie poczują niektórzy urzędnicy, czy nawet niektórzy lekarze.
Uregulowanie tej sytuacji jest też dbaniem o pacjenta, który przychodzi do lekarza z czymś zupełnie innym niż możliwe objawy Covid-19?
Sądzę, że to leży u podstaw działania ministra zdrowia, jak i działania lekarzy. Zalecamy osobiste badanie pacjenta, bo to jest walor, ale jednocześnie uważamy, że teleporada i skierowanie poprzez nią na testy, to dobre rozwiązanie, które może pomóc zlikwidować problem dotyczący pacjentów, którzy boją się przyjść do przychodni.
Według Rzecznika Praw Obywatelskich, biura zajmującego się komunikacją z obywatelami, 1/3 pacjentów do dzisiaj boi się przyjść do przychodni. Dane, które są upublicznianie – w ZOL-ach, DPS-ach, przychodniach i szpitalach jest coraz więcej koronawirusa – tylko wzmacniają ten stan i strach.
Mówił pan na początku naszej rozmowy, że są jeszcze inne kwestie, które wymagają zmiany?
Leży przede wszystkim komunikacja ze społeczeństwem. Ludzie nie wiedzą o co chodzi. Trzeba więc powtarzać istotne rzeczy, mówić o zasadzie DDM (dystans, dezynfekcja, maseczki). Trzeba wyjaśniać na czym to polega, kiedy pacjent powinien się zgłaszać. Potrzebna jest duża kampania społeczna, nie krótka reklamówka.
Drugą sprawa to niedemonizowanie COVID-u, czyli kwestia kolejnej kampanii edukacyjno-społecznej, która by mówiła: ludzie, przychodźcie do przychodni, mówcie o swoich objawach, ponieważ narasta dług zdrowotny, nowotworowy, kardiologiczny, neurologiczny, diagnostyczny itd.
To są proste komunikaty, które usprawniałyby pracę także lekarzowi rodzinnemu. Następną sprawą jest ustalenie zasad środków ochrony, które powinny być środkami ochrony standaryzowanymi dotyczącymi pracowników medycznych, pracowników takich miejsc, jak placówki POZ-u.
Trzeba też ustalić kogo kierować, a kogo nie kierować do szpitala. Trzeba być może zmienić strategię w kwestii koronawirusa i pacjentów bezobjawowych, tak żeby nie zapchać za chwilę szpitali.
Kolejna sprawą jest izolacja i kwarantanna, czyli ścisła współpraca z sanepidem. Potrzeba zwiększonej liczby punktów wymazowych, które przyjeżdżają do pacjenta po decyzji sanepidu. Zwiększona powinna być też liczba godzin, w których można zrobić testy. To wszystko są zdroworozsądkowe standardy opieki nad pacjentem.