Wspólne jedzenie to duża przyjemność
Wspólne jedzenie to duża przyjemność Fot. Michał Sierszak/ Agencja Gazeta

Jeszcze niedawno były zarezerwowane dla bogatych. Organizowane w hotelowych restauracjach przyciągały raczej businessmanów, niż zwykłych mieszczuchów. Od pewnego czasu jednak coraz częściej można na nie wybrać się do lokalnej kawiarni. Niezobowiązujące, leniwie przeciągające się do południa i ostatnio bardzo modne. Miejscy bywalcy pokochali brunche. Jesz ile chcesz, jak długo chcesz i co chcesz. Niedzielne poranki nabrały smaku.

REKLAMA
„Prócz serów, wędlin, pokrojonych w słupki warzyw i różnorakiego pieczywa, na kraciastym obrusie czekały miski z pastami do kanapek (np. jajeczna, paprykowa, z awokado), hummus z sezamem, twarożek ze szczypiorkiem i rzodkiewką oraz drugi – z kaparami (super pomysł!), sałatki (m.in. z grillowanymi warzywami i kozim serem, makaronowa oraz świetny Ceasar z sosem doprawionym musztardą Colmana oraz grzankami z razowca). No i jeszcze chłodnik – kwaskowy, rubinowy, w sam raz na upał. Na ciepło można przygotować sobie tortillę z kurczakiem lub chili z fasolą. Albo skusić się na muszle makaronowe zapiekane ze szpinakiem. Dla mnie hitem są jednak roladki z grillowanego bakłażana, faszerowane kaszą i fetą i zapieczone pod słodkimi pomidorami i pistacjami. Na słodko – truskawki, borówki, orzechy i jogurt, z których można przygotować śniadaniowe parfait oraz lekka sałatka z cytrusów i melisy ” Takimi pysznościami zajadała się w warszawskim Latawcu autorka bloga kulinarnego mmintafood.
Brzmi pysznie. Na apetyt działa też cena, bo za wszystkie te smakołyki trzeba było zapłacić jedyne 25 złotych. Brunchowa zasada jest bowiem taka, że płacisz za talerz, a potem jesz tyle ile tylko zapragniesz. Kuszące? Niewątpliwie. Tym bardziej, że brunche zwykle trwają około czterech godzin. Przez ten cały czas można leniwie podjadać, próbować i rozkoszować się różnymi smakami. Oczywiście jest w tym mały haczyk, napoje zwykle są płatne. Jednak biorąc pod uwagę fakt, że 20 czy 30 złotych, zwykle kosztuje jednodaniowy obiad, to brunch niewątpliwie się opłaca.
W całej jednak idei brunchowania nie chodzi tylko o cenę, ale o sam klimat. Brunch to nic innego jak posiłek między śniadaniem a wczesnym obiadem, który serwuje się zwykle między 11 a 14 w weekendy. Termin, który powstał pod koniec XIX wieku w angielskim środowisku studenckim oznacza po prostu połączenia śniadania- breakfast z obiadem czyli lunchem. Z zestawiania tych dwóch słów powstał modny „brunch”. Jego idea opiera się na wspólnym jedzeniu, dlatego zwykle brunch oznacza po prostu bufet. Jeden, wspólny stół zastawiony jedzeniem zbliża ludzi i pozwala w miłej, niezobowiązującej atmosferze celebrować leniwe przedpołudnia.
– Ponieważ „brunch” jest zawieszony pomiędzy śniadaniem a obiadem, to zawsze staramy się, żeby składały się na niego zarówno potrawy poranne, tak jak jajka czy płatki, jak i bardziej lunchowe: sałatki, makarony, warzywa. Zawsze jest coś na ciepło – opowiada mi menadżerka kawiarni sto900, która jako jedna z pierwszych zaczęła organizować brunche w Warszawie. – Z moich obserwacji wynika, że Warszawiacy najchętniej przychodzą na bufet w niedziele. Piętek jest do zabawy, sobota do załatwiania spraw, a niedziela jest dla rodziny i przyjaciół. Brunche są coraz bardziej popularne. Co tydzień wybieramy inny temat, raz jemy w stylu włoskim, innym razem polskim czy francuskim – dodaje menadżerka.
Różnorodność to kolejna zaleta brunchu. Zwykle w restauracji zamawiamy potrawy, które już znamy, a tu możemy próbować i eksperymentować do woli. – Polacy coraz śmielej korzystają z bufetu – tłumaczy mi Ania ze sto900. – Może nauczyli się za granicą, może nabrali odwagi, nie wiem, ale widzę, że chętnie podchodzą, biorą dokładki, dyskutują przy wspólnym stole. Atmosfera jedzenia w gronie rodziny, czy przyjaciół jest naprawdę świetna – tłumaczy.
Trend, który do tej pory był bardziej widoczny na zachodzie, powoli przenosi się do Polski. Dawniej brunche były organizowane głównie w hotelowych restauracjach i ich cena wahała się między 70 a 100 złotych. Dziś do syta można najeść się nawet za 20. Zamiast więc biegać do sklepów i spędzać weekendowe poranki w kuchni, między patelnią a ekspresem, może lepiej wrzucić na luz. Kupić gazetę, zabrać psa, skrzyknąć znajomych i nie martwiąc się o brudzące się naczynia i bałagan w kuchni spokojne jeść. Śniadanie to podobno najważniejszy posiłek wciągu dnia. W tygodniu nie ma czasu na ceregiele, w weekend można się trochę popieścić.