Wzrost liczby chorych na COVID-19 w szpitalach doprowadził do sytuacji, w której lekarze muszą wybierać, kto może liczyć na respirator, a kto nie. Na razie to wyjątkowe przypadki, ale wszystko wskazuje na to, że będzie ich coraz więcej. Medycy tłumaczą, na jakiej podstawie dokonuje się wyboru, który dla części pacjentów jest równoznaczny z wyrokiem śmierci.
Kiedy wczesną wiosną docierały do nas dramatyczne relacje z włoskich czy hiszpańskich szpitali, u nas przybywało po 200 albo 300 zakażeń dziennie, umierało maksymalnie kilkunastu zakażonych. Informacje o przepełnionych klinikach, braku wolnych łóżek i zajętych respiratorach traktowaliśmy jako coś, co kompletnie nas nie dotyczy.
Minęło kilka miesięcy i kwietniową Lombardię mamy tuż pod nosem. Polska służba zdrowia działa na granicy wydolności, na Podlasiu przed chwilą zajęty został ostatni wolny respirator. W innych miejscach, choćby w Warszawie, sytuacja wygląda niewiele lepiej. Nasi lekarze zaczynają stawać przed najtrudniejszym dylematem w ich fachu – muszą wybierać, komu odmówić aparatury utrzymującej przy życiu.
"Wypadek masowy"
Jeden z medyków powiedział mi, że na razie nikt nie jest co prawda odłączany od respiratora, ale zdarzają się sytuacje, gdy lekarze muszą zrezygnować z podłączenia kogoś do urządzenia. Powód? Osób wymagających takiego leczenia jest po prostu więcej niż sprzętu. Trzeba wybierać – czasem kierując się nie stanem pacjenta, a jego szansami na przeżycie.
Kilka dni temu prof. Krzysztof Simon przyznał, że już trzy razy stawał przed takim dylematem. – Nie mając do dyspozycji respiratora, podjęliśmy decyzję, że osób z chorobami współistniejącymi nie kierujemy na OIT, z uwagi na fakt, że jakiekolwiek leczenie na tym oddziale zakończy się zgonem. Wysyłamy na to miejsce osobę, która rokuje na to, że terapia okaże się skuteczna – tłumaczył wirusolog w rozmowie z TVN24.
W zeszłym tygodniu w naTemat.pl ukazał się wywiad Anny Dryjańskiej z krakowskim lekarzem Jackiem Górką. – W medycynie ratunkowej istnieje pojęcie wypadku masowego. To sytuacja, gdy nie da się uratować wszystkich, których można uratować. Można powiedzieć, że obecnie terenem wypadku masowego jest cała Polska – tłumaczył internista.
Choć nazywał Kraków "drugą Lombardią", wtedy brak wolnych respiratorów był jeszcze wizją. Już nie odległą, a czającą się tuż za rogiem. Ale wizją. Nie minęły dwa tygodnie, a wolnych urządzeń zaczyna brakować. To pokazuje, jak szybko rozwija się epidemia. I jak nierówną, przy obecnych możliwościach systemu zdrowia, walkę toczą z nią lekarze.
Dylemat, który istniał od dawna
Kiedy zapada decyzja o odłączeniu od respiratora? – Gdy mówimy o "terapii daremnej", czyli takiej, która nie w żaden sposób nie rokuje, a jedynie sztucznie podtrzymuje funkcje narządowe . Decyzję podejmuje kilkuosobowy zespół specjalistów po konsultacjach z rodziną pacjenta – wyjaśnia w rozmowie z naTemat.pl prof. Juliusz Jakubaszko.
– Na ogół przyjęto, że decyzję o niepodejmowaniu lub zaprzestaniu agresywnej intensywnej terapii – do której należy też terapia respiratorowa – podejmuje się wobec pacjentów bez szans na wyzdrowienie. Taka „terapia daremna” jest źródłem dodatkowego stresu i cierpienia, które np. u pacjentów w końcowej fazie choroby nowotworowej nie ma żadnego uzasadnienia – dodaje lekarz.
Wszyscy moi rozmówcy, podobnie jak prof. Simon, zaznaczają, że na razie częstszą sytuacją jest nie odłączenia od respiratora, a odmowa przyłączenia do niego. W takich przypadkach lekarze stają przed równie trudnym – moralnie i medycznie – wyborem. Prof. Andrzej Fal zauważa jednak, że w gruncie rzeczy nie jest to wyzwanie kompletnie nowe. Istniało już wcześniej, niezależnie od epidemii.
– Rzeczywiście zdarzają się przypadki, gdy odmowa wynika z braku miejsc, ale na szczęście na razie nie ma ich wiele. Ja jeszcze się z takim nie spotkałem. Wiele razy miałem za to do czynienia z pacjentami, którzy nie zostawali podłączeni do respiratora wcale nie z powodu niedoboru sprzętu, ale swojego stanu zdrowia. Istnieje po prostu ryzyko, że później ich odłączenie od aparatury nie będzie możliwe – tłumaczy lekarz.
Nie tylko wiek
Rozmawiając z lekarzami, dopytywałem o to, czy mają już przygotowaną, brutalnie mówiąc, "hierarchię" na wypadek jeszcze większego kryzysu. Kogo zamierzają odłączać w pierwszej kolejności, jakimi kryteriami będą się kierować? Czy na pierwszym miejscu postawią – jak swego czasu Hiszpanie – wiek pacjenta czy jednak stan zdrowia?
– Przede wszystkim o takich decyzjach nie można mówić w kontekście „odłączyć”, „podłączyć”. Przy ocenie wskazań istnieje konkretny algorytm, biorący pod uwagę kilka czynników – wiek, stan zdrowia, parametry biochemiczne i gazometryczne, liczbę chorób towarzyszących. Oczywiście nie można oceniać szans przeżycia pacjenta tylko po jego peselu! Jeśli respiratora potrzebować będzie zdrowy 80-latek, który zachorował na COVID-19, i 50-latek z czterema ciężkimi chorobami współistniejącymi, to nie wiek będzie czynnikiem decydującym – zapewnia Fal.
Zaznacza jednocześnie, że póki co taki dylemat to rzadkość. – Choć służba zdrowia przespała cztery miesiące, jej zapaść nie jest jeszcze taka jak wiosną w Hiszpanii czy Włoszech – twierdzi lekarz.
Alarmuje jednak, że brak samych respiratorów to nie jedyny problem z nimi związany. – Jeszcze gorsze skutki może wywołać niedobór personelu medycznego niezbędnego do obsługi tych urządzeń – pulmonologów, anestezjologów czy pielęgniarek. Dodatkowe respiratory można kupić, a specjalistów nie da się zastąpić w kilka dni kimś innym – kończy Fal.