Mija już trzeci dzień od językowego coming-outu Joanny Muchy, a zamieszanie wokół "ministry" trwa w najlepsze. Zaczęło się w poniedziałek, gdy w programie Tomasza Lisa Mucha poprosiła o nazywanie jej "ministrą" . To wystarczyło, żeby kilka sekund później na Twitterze pojawiły się drwiny.
Reklama.
Dzisiejsze propozycje "Rzeczpospolitej"
Polityk - polityczka
Marszałek -marszałkini
Premier - premiera
Kierowca - kierowczyni
Nurek - nurkini
Doktor - doktorka
Profesor - profesorka
Myśliwy - myśliwa
Historia nie umarła śmiercią naturalną. Drwiny trwają. Od nich zaczął się czwartkowy Poranek TOK FM. Męskie grono sobie nie żałowało. Najpierw panowie z rozbawieniem cytowali artykuł z "Rzeczpospolitej", która przygotowała listę dziwnych żeńskich końcówek. Kilka dni temu nasza redakcja przedstawiła podobne zestawienie.
Z niego dowiadujemy się, że pani nurek to nurkini, damski odpowiednik chirurga to chirurgini, a kobietę, która zajmuje się polowaniem nazwiemy… "myśliwą". Kolegów w radiu strofował jedynie Marcin Wojciechowski z "Gazety Wyborczej":
- Panowie, nie śmiejcie się. To jest konieczność, jeżeli poważnie myślimy o równouprawnieniu, którego musimy szukać również w języku. Teraz może wydawać się to dziwne, ale trzeba się do tego przyzwyczaić - przekonywał swoich rozmówców.
- Czy w takim razie mężczyzn powinniśmy nazywać dentystem czy psychiatrem? Czasami ta odmiana naprawdę nie jest niezbędna - ripostował Piotr Kraśko.
Jak zaczęło się "piekiełko"
Minister Mucha nie zdążyła jeszcze wyjaśnić Tomaszowi Lisowi, czemu chce przemianować się na "ministrę", a Twitter'owicze już rozpętali piekiełko wokół jej słów. Piekiełko, a może nawet pełnowymiarowe piekło. Zaczęło się niewinnie od pytania Krzysztofa Skórzyńskiego z TVN24. Coming-out minister(?) Muchy rozbudził wyobraźnię Twitter'owiczów:
Dzień później, już ministra, a może wciąż minister Mucha odpowiada i broni się na swoim blogu. "Głównym tematem rozmów, wpisów i dyskusji w mediach w moim kontekście jest to, że wolę słowo "pani ministra" niż "pani minister". Zrobiłam to w imieniu polskich kobiet i zniosę falę rozbawienia wśród mężczyzn. Bo większość żartów w tej sprawie to wpisy użytkowników, a nie użytkowniczek Twittera".
Jeżeli już to ministerka, nie ministra
Jeśli pani minister zdecydowała się na tak kontrowersyjne posunięcie w imię ideologii, to doradzałbym więcej konsekwencji. Na swym blogu, tuż poniżej wyjaśnień czemu woli być "ministrą", pisze: "Moim najważniejszym zadaniem na stanowisku Ministra Sportu(…)". Tej konsekwencji zabrakło jednak już w programie Tomasza Lisa.
Problem "ministry" jest jednak głębszy, bo takie słowotwórstwo jest błędne i dokonuje gwałtu na języku - wyjaśnia w rozmowie z "Gazetą Wyborczą", dr Katarzyna Kłosińska, językoznawca Uniwersytetu Warszawskiego. Jeżeli jednak decydujemy się już na feminizację języka, to "ministra" Mucha powinna być "ministerką" Muchą. Chciałoby się powiedzieć - z deszczu pod rynnę. Ale przynajmniej poprawnie.
Lewica podzielona przy "końcówkach"
Ministra Mucha jest członkiem rządu, więc jej prośba jest skierowana w większości do kolegów polityków. Co oni na to? Premier nie zamierza zwracać się do minister sportu "pani ministro" - Mówię "pani minister", tak samo jak "pani marszałek" - wyjaśniał.
Jednak Janusz Palikot pochwalił Muchę.
- Bardzo się cieszę, że to zaproponowała. Wprowadzanie takich zmian wpływa na korzyść kobiet - mówił szef Ruchu Palikota w rozmowie z Moniką Olejnik. Ministrowie na celowniku. Największe wpadki członków rządu
Trudno się temu dziwić, bo to oczywisty ukłon w stronę lewicowego elektoratu. Dlatego tym bardziej dziwi podejście Leszka Millera. Zrozumiałe może u mężczyzny, ale kompletnie przeciwne poglądom wyborców lewicy, której szefuje.
- Nie wiem, o co chodzi z tymi żeńskimi końcówkami. Niektóre z nich brzmią co najmniej dziwnie. Mówiłem i będę mówił "pani minister" i "pani marszałek"
- wyjaśniał Miller, również u Olejnik. Podejście dziwne, bo dzisiejsza lewica powinna być wrażliwa na sprawy feministek i grup dyskryminowanych, które są ich naturalnym elektoratem. Widać, że wie o tym Palikot, ale Miller chyba zapomniał.
Skąd ten rechot?
Wyjaśnia nam to Joanna Piotrowska, szefowa fundacji Feminoteka: - Ten rechot wynika z tego, że ministra Mucha trafiła w bardzo czuły punkt. Stosowanie żeńskich form pokazuje coś bardzo ważnego - zaznacza, że kobiety są obecne w języku. To po raz kolejny obnaża sposób traktowania kobiet w Polsce. Na Facebook'u, innych stronach i w mediach aż furczy. Śmiejemy się z żeńskich, a nie męskich form językowych. Rechoczemy, jak kobieta stawia na swoim. Bardzo się cieszę, że to wszystko wychodzi teraz na wierzch. Pozornie to dyskusja o końcówkach, ale w rzeczywistości rozmawiamy o tym, jak w Polsce traktuje się kobiety - tłumaczy.