– Znam osoby, które musiały wrócić do rodziców i takie, które straciły mieszkania. Inni artyści wręcz błagają o pomoc... – opowiada Santiago Bello, hiszpański tancerz i choreograf, który od 10 lat mieszka w Polsce. Rozmówca naTemat mówi o tym, jak bardzo kryzys wywołany przez pandemię dotknął artystów i jak bardzo władza ma artystów gdzieś. A przy okazji obnaża sporo kulisów niby kulturalnej, choć brudnej branży.
Kiedy umawialiśmy się na rozmowę, to trochę żartem, w kontekście obecnej sytuacji, mówiłeś, że masz dużo czasu. Jest bardzo źle?
Jest masakrycznie, to najgorszy okres w mojej karierze, a pewnie i każdego artysty. Nie tylko nie mamy pracy, ale brakuje nawet pewności, kiedy i czy w ogóle do niej wrócimy. To nie jest kwestia tego, czy mnie nie zwolnią, ale tego, czy w ogóle dany teatr nie przestanie istnieć, bo zbankrutuje.
Wyobraź sobie, że zwalniają cię z firmy, masz jakieś kompetencje i doświadczenie, więc znajdziesz podobną w innym miejscu. A tancerz, wokalista? Padnie teatr, to gdzie pójdzie? Do innego, który upada i ma swoich artystów na utrzymaniu?
Nie wiemy, co będzie się z nami działo, nie wiemy, co przyniesie jutro. Niczego nie możemy planować. Dzięki Bogu nie mam dzieci i kredytu...
Ty nie masz, ale inni już tak.
No właśnie. Są ludzie, którzy błagają o pomoc, inni codziennie piszą na Facebooku, że szukają pracy. Jeszcze w zeszłym roku byli solistami, a teraz nie mają z czego żyć. Mają kredyty, mnóstwo długów. Znam osoby, które musiały wrócić do rodziców i takie, które już straciły mieszkania.
Mówię o artystach, których bardzo doceniam, którzy pracowali dla mnie albo ja dla nich. Mają ogromne doświadczeniach na scenach, w filmach, w serialach. Jeśli ktoś poczyta, jaki mają dorobek, to ręce opadają.
Dużo osób zaczęło szukać zupełnie innej pracy? Zatrudnienia w innej branży? W mediach pojawiały się takie historie, jak np. aktor, który został kurierem.
Jeżeli znalazło się pracę jako kurier, to miało się szczęście. Na początku można było żyć za oszczędności, ale ile ich masz? Miesiąc, dwa, trzy, cztery. Sytuacja zaraz będzie trwała dziewięć miesięcy, a nie ma żadnych widoków na lepsze. Właściwie cała nasza branża zaczęła już szukać pracy. Znam jedną dziewczynę, którą zatrudniono w sklepie meblowym, ale to rozpoznawalna aktorka, więc bardzo możliwe, że jej to pomogło.
Jednak sklepy rzadko zatrudniają. Też szukałem pracy w takim małym całodobowym spożywczym. Potrzebowali kogoś, kto będzie pracował od północy do ósmej rano, bo w tym czasie bywa niebezpiecznie. Zaniosłem tam swoje CV i do tej pory nie ma żadnego odzewu. Jestem tam codziennie, bo mieszkam niedaleko, ogłoszenie wciąż wisi. Naprawdę jest bardzo trudno.
Z wykształcenia jestem architektem, pracowałem jako choreograf, byłem też na zastępstwie kierownikiem artystycznym, więc wiem jak prowadzić zespół. W CV mam też napisane, że jestem event menagerem. I co? I ani jedna osoba nie zadzwoniła chociaż po to, aby zaprosić mnie na spotkanie rekrutacyjne.
Gdzie jeszcze aplikowałeś?
Do korporacji, do wielu instytucji...
Jakie to były branże?
Naprawdę różne, choćby finansowa czy telekomunikacyjna, uściślając call center.
Pojawiła się jedna oferta, która w rezultacie maksymalnie mnie wkurzyła. Szukali kogoś, kto mówi po hiszpańsku, ma doświadczenie graficzne i doświadczenie w prowadzeniu 5-osobowych grup.
Wszystko się zgadzało, skończyłem architekturę, więc umiem robić cuda w Adobe, Photoshopie itp. W teatrze muszę ogarniać od A do Z 30 osób. Dlatego wysłałem swoje podanie.
Pierwsza odpowiedź, którą dostałem brzmiała: Przepraszam, ale szukamy osoby, która mówi po hiszpańsku... Cierpliwie odpowiedziałem tej pani, że przecież jestem Hiszpanem. Wtedy ona dodała, że jest im potrzebna osoba, która ma doświadczenie w pracy zespołowej. Znowu odpowiedziałem, że opiekuję się 10-osobowymi działami, a poza tym współpracuję z departamentem marketingowym i produkcyjnym.
W końcu napisała, że myślała, że skoro jestem tancerzem, to nie mam doświadczenia do tej pracy. To pokazało, że nawet nie zajrzała do mojego CV. Zobaczyła, że jestem tancerzem/choreografem i tyle. Jeśli jest napisane, że pracuje się w świecie artystycznym, to do widzenia. Poza tym, jak to jest możliwe, że osoba, która pracuje w HR, nie wie, że rozmawia z Hiszpanem.
Uważasz, że pracodawcy nie chcą zatrudniać ludzi z branży artystycznej?
Mam dużo znajomych, którzy mówią, że nawet śmieją się z nas, kiedy wysyłamy CV. Jeśli jest w nim napisane, że jesteśmy tancerzami, to takie podanie trafia od razu do kosza. Uważa się, że nadajemy się do rozrywki i do niczego więcej. Bardzo mnie to wkurza i wstyd mi za to, jak w Polsce traktuje się tancerzy, aktorów, wokalistów.
Rozumiem, że nie chodzi tylko o czas epidemii?
To jest wielki problem, bo w Polsce jeśli jesteś tancerzem, to jesteś klaunem, jesteś tancerką, to jesteś kobietą do towarzystwa. Tak na nas patrzą, bo taka jest społeczna klisza, stygmatyzacja.
Na to, że jest tak źle, wpływa wiele elementów. Sprawiają one, że życie artysty jest teraz dwa albo i trzy razy trudniejsze niż wcześniej. Choć wcześniej też nie było cudownie.
Ciągle walczymy o jakąś normalizację, o regulamin, statut dotyczący pracy artystów. Oczywiście głównie mam na myśli tancerzy, bo to z nimi pracuję. Choć wszyscy mają podobnie, malarze, wokaliści, aktorzy...
Mamy w Polsce umowy, które nie są najlepsze, a już na pewno nie są najlepsze dla osób, które występują na scenie i są narażone na ryzyko np. kontuzje.
Pracujemy na umowach o dzieło, więc nie możemy nawet iść do lekarza, do szpitala. W razie wypadku, gdyby coś się stało, musiałbym zapłacić za wszystko z własnej kieszeni.
Na początku nie mogłem w to uwierzyć, Pytałem znajomych, co to w ogóle jest ta umowa o dzieło. Byłem przekonany, że wszystkie moje umowy zabiorę do Hiszpanii i tam się rozliczę, żeby liczyło się do emerytury. Wtedy usłyszałem: Santi, nie licz na emeryturę.
Był też jeden moment w moim życiu, kiedy naprawdę było mi bardzo źle. Dostałem w ryj... Wulgarny Polak krzyczał do mnie "Uchodźco, wy***j", a w tramwaju nikt nie zareagował. Nie mówiłem wtedy po polsku, więc usłyszałem: "Ku***a, jak nie mówisz po polsku, to do siebie".
Kiedy wróciłem do domu, a mieszkałem wtedy z wokalistą i z tancerką, uznałem, że chcę iść z tym do szpitala, żeby mieć jakieś dokumenty do sądu. Nie chciałem tak zostawiać tej sprawy. Współlokatorzy uświadomili mi jednak, że nie mogę iść do szpitala, bo mam umowę o dzieło.
Nie rozumiem dlaczego tak jest. Nikt nie udzieli mi pomocy, a ktoś, kto nie pracuje, pije, może swobodnie iść do lekarza?
Więc teraz, kiedy jest epidemia i duże ryzyko zakażenia, niepokój jest jeszcze większy?
Jak można mieć spokój psychiczny, jeżeli nie ma żadnego wsparcia? Można oszaleć. Nie możesz się leczyć, ale wejść na scenę bez maseczki i ryzykować zakażeniem już tak.
W ostatnim czasie czułem się jak gladiator, bo artyści są jak gladiatorzy, którzy idą na arenę. A władza siedzi na górze i pokazuje tylko kciuk do góry lub do dołu, zamykamy teatry - nie zamykamy. Ryzyko i wszystko inne mają gdzieś.
Teatry też nie za bardzo mają jak wspierać ludzi, którzy są zatrudnieni na umowach o dzieło, bo i tak mają etatowców, którzy też teraz nie pracują. Nie ma wpływów z biletów, bo nie można grać, ale w kościele, w pociągu, w samolocie można być...
Zarobki artystów w dużej mierze nie zależą od nas, od naszych umiejętności, tylko właśnie od liczby kupionych biletów. Wszystko zależy od widzów.
Żyłem z oszczędności do sierpnia. Później na całe szczęście mogliśmy trochę pracować we wrześniu. Teraz też pewnie opłacę mieszkanie i tyle. Mam jednak szczęście, że właściciel mieszkania, które wynajmuję, jest wyrozumiały.
Rządzący nie wiedzą, co mają robić z artystami. Jakaś kasa miała być, ale nie wiedzieli nawet, jak to dać i komu. Niektórzy mieli trochę szczęścia i dostali postojowe. Jednak wiele osób nie zobaczyło nawet złotówki, bo od lat pracują na umowach o dzieło.
Postulaty są m.in. takie: Powrót do minimum 50 proc. frekwencji podczas wszelkich wydarzeń kulturalnych. Zwolnienie z ZUS-u od marca 2020 r. do końca pandemii dla samozatrudnionych ludzi kultury i sztuki (nie tylko artystów, ale wszystkich zawodów współtworzących wydarzenia kulturalne).
Rekompensaty dla wszystkich artystów na samozatrudnieniu i freelancerów w wysokości 80 proc., wyliczone na podstawie średniej miesięcznej za rok 2019. Debata nad kartą artysty i stworzenie skutecznej ochrony środowiska artystycznego.
Powstanie Krajowej Rady Artystów Polskich, czyli demokratycznie wybieranego ciała, które zostanie usankcjonowane prawnie przez Sejm i będzie ciałem z inicjatywą ustawodawczą oraz będzie aprobować lub odrzucać wszelkie ustawy dotyczące szeroko pojętej branży artystycznej.
Widziałaś spektakle przy 25- czy 50-procentowej frekwencji? To trauma zarówno dla artystów, jak i widzów. Dobrze, że ci, którzy przychodzą wiedzą, jak trudne to jest i naprawdę na widowni dają z siebie dużo i wspierają nas.
W Polsce nie ma de facto żadnej skutecznej ochrony środowiska artystycznego?
Nie ma. Trochę lepiej mają ci, którzy są zatrudnieni na etatach, bo dostają jakieś pieniądze nawet jak nie grają. To niewielkie pieniądze, bo większe zarabiają, kiedy grają, ale plus jest taki, że mają normalne ubezpieczenie.
Etat to jakieś 2000 zł miesięcznie, nie mówię, że to jest bardzo mało, ale jednak na przygotowanie się do nasze pracy nie wystarcza.
Jako tancerz muszę być sprawny fizycznie, więc trzeba mieć około 150 zł miesięcznie, żeby chodzić na siłownię. 200 zł kosztuje też jedna lekcja baletu, instytucje nie opłacają takich lekcji, nie załatwiają ich za darmo. Następna kwestia to fizjoterapia. Za to też nikt nie płaci, a im więcej jesteśmy na scenie, tym mamy więcej problemów.
Więc jeśli policzymy te wydatki, to tego etatu właściwie już nie ma. Nie zostaje nawet na to, żeby zapłacić za mieszkanie.
Władza ignoruje artystów i sztukę?
Władza nie wie, że kultura powinna być dla ludzi. Próbuje zrobić z tego coś ekskluzywnego i sięga po to tylko, gdy chodzi o jej interesy. Nie ma kultury dla ludzi.
Myślę jednak, że politycy zadają sobie pytanie: "po co?".
Naprawdę jest mi mega przykro, bo żeby być artystą, tancerzem, aktorem itp., trzeba się dużo szkolić. To są ludzie o szerokich horyzontach, z dużą wiedzą.
Teraz mamy super resort Ministerstwo Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu. Wszystko w jednym pakiecie. Mam nadzieję, że w związku z tym będą też organizowane wielkie wydarzenia kulturalne, tak jak są organizowane widowiska sportowe... Ehh, a tak poważnie: co mają wspólnego piłkarz i malarz? A tu włożono ich do jednego worka.
Jak sytuacja artystów wygląda w Hiszpanii?
W Hiszpanii, skąd pochodzę, artyści pracują na równych zasadach, są statuty pracownika. Najniższe honorarium osoby, która wchodzi na scenę, to 180 euro. W Polsce teatry żonglują stawkami, jak tylko chcą.
Moi znajomi, którzy występują w operze, są zatrudnieni na normalnych umowach, takich jakby etatach. Kiedy artysta zostaje bezrobotny, może dostać też dodatkową pomoc, wsparcie przez 3 miesiące.
Poza tym w Hiszpanii ktoś, kto pracuje na scenie, wszystko jedno co robi, ma prawo iść do lekarza. Przepracowane lata liczą się do emerytury. A jeśli podziękują mu za pracę, to w zależności od tego, ile przepracował, może dostać nawet pomoc socjalną.
Poza tym jeśli jesteś np. tancerzem, to lekarze w Hiszpanii wiedzą, że mają cię traktować w inny sposób, bo twoja praca niesie za sobą ryzyko.
Pracowałem też w Sztokholmie i tam tancerze mają zapewnionego fizjoterapeutę, za którego nie muszą płacić. Codziennie uczestniczą również w zajęciach, które pomagają im trzymać formę.
A jak wygląda sytuacja twoich hiszpańskich znajomych, jeśli mowa o pandemii?
Nie jest tak źle, właśnie dlatego, że jest wsparcie. Pozwolono zatrzymać spłatę kredytów, nie trzeba było płacić za czynsz do momentu, kiedy zaczęła się normalna praca. A to, co działo się w Polsce w marcu i kwietniu, to była tragedia.
I właściwie od tamtej pory instytucji kultury dotyczyły największe obostrzenia, choć, tak jak już wspomniałeś, w kościołach można było się pojawiać, a po Polsce jeździły zatłoczone pociągi. Nie było i nie m w tym większej logiki...
Ludzie, którzy kochają teatr, naprawdę bardzo nas wspierali. Kiedy widownia mogła być wypełniona tylko w 25 proc., to sprzedawały się wszystkie bilety. Myślę jednak, że te ograniczenia dotyczące widowni były wprowadza z premedytacją.
Tak długo pozwalali na zajęcie kilku miejsc publiczności, żeby nie dać wsparcia artystom. Nie chcieli powiedzieć "zamykamy", bo czekali aż teatry same się zamkną lub przestaną grać cokolwiek.
I to im się udało. Ludzie powoli przestawali kupować bilety, albo połowa z nas była chora. To jest żenujące, że musimy płacić taką cenę.
Myślałeś o tym, żeby wracać do Hiszpanii?
Mieszkam tutaj już prawie od 10 lat i kocham Polskę, ale chcę wracać do siebie. W Hiszpanii jest teraz ciężka sytuacja w związku z epidemią, ale nadal są próby, artyści mogą działać. Jest dla nich jakieś światło, bo inaczej ich się traktuje. Są normalnymi pracownikami. Nie ma czegoś takiego jak umowa o dzieło.
To, co robimy, to jest nasza pasja. Bierzemy na siebie wiele ciężarów, żeby móc działać. Szczerze mówiąc, zastanawiam się, czy to nie będzie mój koniec. Jeśli wszystko będzie dalej tak wyglądało, to nie wracam na scenę. Po co? Żeby wrócić i za chwilę nie mieć gdzie spać?
Próbuję znaleźć pracę jako kasjer, bo będę chociaż miał jakąś podstawę i szansę na jakikolwiek awans. Pandemia wyniszczyła ludzi psychicznie i wiele osób stoi teraz przed podobnym dylematem.
Pracujemy ciężko, żeby robić to, co kochamy, to, co umiemy najlepiej, a teraz nie mamy ani pracy, ani żadnej motywacji. Nie mamy pracy, więc nie ćwiczymy i tracimy formę, a później będą zombie na scenie.
Jednak w Polsce, nawet gdy mamy pracę, jesteśmy marionetkami, bo teatry nie zawsze dostają wsparcie finansowe na swobodną interpretację tego, co chcą robić. No cóż, partia polityczna, jeśli daje pieniądze, to bardzo kontroluje przekaz i wizję, więc istnieje rozsądna kultura.
Zgodnie z tym, co mówią "ciesz się, że przynajmniej możesz pracować", nie możesz mówić tego, co myślisz. Ale skoro wiemy już, że kobiety nie mogą mieć podstawowych praw, to klaunom na scenie należy się pewnie znacznie mniej...