Madera w Portugalii.
Madera w Portugalii. Fot. 123rf

"Przed wylotem na Maderę postanowiliśmy, że w Polsce zrobimy szybkie testy wymazowe. Wyszły negatywne, dlatego zdecydowaliśmy się na wakacje w Portugalii. Już na miejscu okazało się, że mój chłopak może być zakażony koronawirusem. Jego wynik był 'niepewny'. Na izolacji w hotelowym pokoju spędziliśmy prawie tydzień. Wypuszczono nas na dobę przed wylotem do Polski" – pisze w liście do naTemat czytelniczka.

REKLAMA
Poniedziałek. Na kilka dni przed wylotem
Zdecydowaliśmy, że zanim wybierzemy się w podróż na Maderę, zrobimy testy wymazowe na obecność koronawirusa. Chociaż oboje czuliśmy się dobrze. Testowaliśmy się w poniedziałek, wylot mieliśmy w sobotę i do tego czasu właściwie nigdzie się nie ruszaliśmy. Nie wychodziliśmy z domu.
Doskonale wiedzieliśmy, w jakim momencie wybieramy się na wakacje i towarzyszyła nam myśl o ewentualnej kwarantannie. Ale pocieszające było to, że oboje mamy ujemne wyniki testów.
Sobota. Test na lotnisku
Od razu po przylocie na Maderę wykonano nam testy. A to ze względu na to, że na tej wyspie jest tylko jeden szpital publiczny. Wszystko zorganizowane było bardzo dobrze: najpierw rejestracja, później wchodzisz do boksu, robią ci testy. Myślę, że w godzinę udało im się przetestować całą wycieczkę. Mogliśmy im też pokazać testy PCR, które wykonane były w Polsce maksymalnie 72 godziny wcześniej.
Dalej ruszyliśmy do hotelu. Tam mieliśmy czekać na wynik testu. Zasada jest taka, że powinniśmy otrzymać tę informację w czasie mniej więcej od 6 do 12 godzin. I faktycznie. Mój wynik był już po siedmiu godzinach. Uff, negatywny.
Niedziela. Pierwszy dzień izolacji
Mój chłopak jeszcze w niedzielę rano nie miał wyniku testu. Po 20 godzinach poinformowano go, że jego wynik jest niejasny i musi go powtórzyć. Jeszcze tego samego dnia wieczorem pobrano mu test i z krwi, i wymazowy.
I już wtedy skierowano nas na izolację, nie kwarantannę. Czyli nie przewieziono nas do hotelu wyznaczonego na Maderze do odbywania kwarantanny, a zostaliśmy w pokoju hotelowym. Ale "wolni" nie byliśmy. Nie mogliśmy się ruszyć.
logo
W takich pojemnikach dostarczano nam jedzenie do pokoju. Fot. Archiwum prywatne autorki
Jedzenie dostarczano nam pod drzwi pokoju. Wszystko było w jednorazowych opakowaniach, które po opróżnieniu były dezynfekowane, zanim trafiły do śmietnika.
Pracownicy hotelu byli dla nas bardzo uprzejmi. Dostarczali nam do pokoju wszystko, o co tylko poprosiliśmy: pościel, ręczniki, jedzenie. Poza tym, mimo że wykupione mieliśmy tylko śniadania, pokryto dodatkowe koszty wyżywienia.

Poniedziałek, wtorek, środa. Test znów niejasny
Jeszcze w niedzielę, kiedy powtarzali nam testy, psychicznie czuliśmy się dobrze. Ale to się zmieniło, gdy zadzwonili w poniedziałek i powiedzieli, że wynik znów jest niejasny.
Stwierdzono też, że nie ma sensu testować mojego chłopaka codziennie, dlatego kolejny test zrobią mu dopiero w środę. A do tego czasu mamy siedzieć w pokoju. Wtedy przyszła pierwsza złość, wkurzenie.
Choć paradoksalnie wtorek, kiedy nie oczekiwaliśmy ani na wyniki testu, ani na zrobienie kolejnego wymazu, był najspokojniejszym dniem z całego pobytu w pokoju. Nie było stresu, niepewności i oczekiwania.
logo
W sumie mojemu chłopakowi wykonano aż 7 testów na obecność koronawirusa. Fot. Archiwum prywatne autorki
W środę powtórzono test. Coraz bardziej przerażała myśl, jak przez te kilka dni przyzwyczailiśmy się do obecności pielęgniarek i pielęgniarzy, jedynych gości w naszym pokoju.
Czwartek: w pokoju do soboty
Największa złość przyszła w czwartek. To był najgorszy, ale i decydujący moment całej izolacji. Mój partner dostaje wynik, który cały czas jest niepewny. I musimy zostać w pokoju do ... soboty.
Ponieważ wynik jest niepewny, to decyzja o pozostawieniu nas w izolacji zostaje podjęta na podstawie próbki krwi pobranej w 28 godzinie, a upływała już 119 godzina.
Puściły mi nerwy. Wykrzyczałam do kobiety z sanepidu, że skoro jestem "negatywna", mój chłopak – nie wiadomo, to albo zaczną mnie testować, albo wychodzę. Dodałam dwa szczegóły: stany lękowe i planowany wylot do Polski w sobotę. Okazuje się, że trzeba pokazać emocje, by coś wskórać.
Spanikowana kobieta z sanepidu proponuje nam zakończenie testowania i samolot do Polski. Największy paradoks. Zapewnia, że przecież zachowamy zasady bezpieczeństwa, rękawiczki, maski, będziemy się – w miarę możliwości – izolować.
I to mnie oburzyło, bo w hotelu nie pozwolono nam nawet wyjść na basen, gdzie nikogo nie było. A chcieli nas wsadzić do samolotu razem z innymi 200 osobami.
Odniosłam wrażenie, że chcieli się trochę pozbyć problemu i wyrzucić nas z Madery. Przecież jeśli w samolocie zarazimy to Polaków, a nie mieszkańców wyspy.
Mimo że do ostatniej chwili test mojego partnera wychodził niejasny, ale przez to, że wskaźniki zaczęły spadać, to pozwolili nam wyjść z pokoju i zakończyć izolację. Na dobę przed powrotem do Polski
I to był – wbrew pozorom – najtrudniejszy moment całego wyjazdu. Nagle znaleźliśmy się z walizkami przed hotelem, bez planu, co dalej. Trzymano nas przez cały czas w niepewności, nie wiedzieliśmy, czy nas wypuszczą czy skierują na dwutygodniową kwarantannę w innym hotelu. Nie mieliśmy zarezerwowanego innego lokum.
Więc gdy mogliśmy już wyjść, to towarzyszyła nam euforia, a i z drugiej strony przerażenie. Musieliśmy sami zadbać o siebie i swoje zdrowie, na szybko znaleźć inny hotel. Stres trzymał nas jeszcze przez kilka dni. Ale podjęliśmy szybką decyzję: zostajemy.
Bilety powrotne nam przepadły. Lecieliśmy z biura podróży i gdyby trzymano nas na izolacji do momentu, kiedy nasz samolot odleci, to z ubezpieczenia musieliby nam załatwić najszybszy możliwy powrót do domu.
Mamy teorię spiskową, że wyrzucili nas z izolacji w hotelu, bo myśleli, że od razu wrócimy do Polski i pozbędą się problemu.
Co ciekawe, w samolocie, którym lecieliśmy na Maderę było około 200-300 osób, z czego do hotelu, w którym mieszkaliśmy, trafili oni do ośmiu pokojów. I z tego cztery pokoje były "niepewne". To chyba najlepiej pokazuje też, jaka jest skala zakażeń koronawirsuem w Polsce.
Chcemy podkreślić, że sanepid na Maderze – pomijając chaos i brak decyzyjności – działa sprawnie i dobrze o nas zadbano. Pozostawali z nami w kontakcie, na bieżąco sprawdzali, jak się czujemy. Zostawili nam nawet swoje numery telefonów na WhatsApp, byśmy mogli się z nimi szybciej skontaktować. W sumie wykonali mojemu chłopakowi aż 7 testów.
Tak wygląda nasza sytuacja, ale obostrzenia tutaj zmieniają się z dnia na dzień. Teraz już trzeba wykonać obowiązkowo dwa testy i pozostać w izolacji przez parę dni. Tak więc nasza sytuacja w porównaniu do tego, co może czekać kolejnych turystów odwiedzających Maderę, mogła być całkiem znośna.