Według wyliczeń "Gazety Wyborczej" stawki dla Szpitala Narodowego wyliczono w taki sposób, że bardziej opłaca się mu trzymać puste łózka covidowe, niż leczyć pacjentów. Mało tego, pieniądze te były uzgadniane z kierownictwem szpitala i nikt w tej sprawie nie przejął się konfliktem interesów.
Stawki w Szpitalu Narodowym prezentują się następująco:
● 822 zł za łóżko dla chorego
● 1026 zł za łóżko zajęte
● ok. 3,8 tys. zł za łóżko na intensywnej terapii
● ok. 4,3 tys. zł za zajęte łóżko na intensywnej terapii
● 18 tys. zł na dobę za gotowość izby przyjęć.
W przypadku normalnych szpitali stawki za łózko gotowe do przyjęcia chorego i zajęte się sumują. Tutaj jednak tak nie jest i szpitale tymczasowe dostają jedną kwotę.
– Różnica między stawką za gotowość a stawką za przyjęcie i leczenie chorego jest tak niewielka, że leczyć po prostu się nie opłaca. W przypadku intensywnej terapii to tylko kilkaset złotych, a leczenie takiego chorego kosztuje kilka tysięcy dziennie – powiedział "Gazecie Wyborczej" pracownik Agencji Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji.
To właśnie ona, a nie NFZ ustalała stawki dla Szpitala Narodowego. Co ciekawe Agencja przyznała, że pieniądze te "były konsultowane" z kierownictwem szpitala MSWiA w Warszawie.
A pacjentów w Szpitalu Narodowym jak nie było, tak nie ma i najprawdopodobniej nie będzie. Hala świeciła pustkami nawet wtedy, gdy mieliśmy ponad 20 tys. przypadków zakażeń dziennie. W tym czasie warszawskie szpitale nie miały miejsc dla chorych i musiały odsyłać karetki do innych placówek.