"Praca nie była nigdy dla mnie żadnym problemem ani przeszkodą. Nie utrudniała nawet łobuzowania, do czego w końcu zostałem stworzony" – pisze o sobie nie kto inny jak Jarosław Jakimowicz. Poza tym charakteryzuje się jeszcze jako "gnój". Po jego ostatnich wypowiedziach – nie sposób się nie zgodzić.
Dziennikarka, najczęściej piszę o trendach, mediach i kobietach. Czasem bawię się w poważne dziennikarstwo, czasem pajacuję. Można się pomylić.
Po kilku latach życia z dala od mediów, Jarosław Jakimowicz znów ma swoje pięć minut, zasponsorowane już nie przez urodę i filmy gangsterskie czy swingowany związek z Jolantą Rutowicz – protoplastką celebryctwa w Polsce – ale przez Telewizję Polską.
I niestety wykorzystuje je na wygłaszanie swoich opinii, noszących często symptomy mowy nienawiści, która zgodnie z prawem jest karalna. Ale kto pracownikowi TVP zabroni.
Hejter
Ostatnio Jakimowicz odniósł się do wywiadu Tomasza Sekielskiego, w którym dziennikarz mówił o tym, że jego żona na skutek długotrwałego stresu związanego z jego chorobą i niebezpiecznymi wyjazdami, cierpi dziś na Zespół Stresu Pourazowego i choruje na depresję.
Jakimowicz napisał, że bardzo cieszy się na myśl, że żona i rodzina Sekielskiego cierpią. Dodał, że jest jeszcze kilka osób "na których ból spokojnie czeka", wskazują między innymi na dziennikarza śledczego Piotra Krysiaka.
To on opisał historię gwałtu na uczestniczce wyborów Miss Generation, a także molestowania na planie filmu "Zenek", których miał się dopuścić "Gwiazdor TVP". Onet ustalił, że miało chodzić właśnie o Jakimowicza.
Słowa komentujące chorobę żony Sekielskiego, napisane w dodatku tuż przed Dniem Walki z Depresją, nie są bynajmniej jedynym z licznych wyskoków Jakimowicza w ostatnim roku.
Gdy Martyna Wojciechowska napisała o śmierci Izabeli z Pszczyny, której życie uratowałaby aborcja, prezenter TVP nazwał wpis "żenującym bełkotem". Tylko w ostatnim roku zdążył też zabłysnąć wyzywaniem dziennikarzy TVN od "szmaciarzy", wy-outowaniem na antenie nieżyjącego aktora, czy atakami na rapera Matę.
Po skandalu wywołanym ostatnim wpisem, postanowił zniknąć z Instagrama. Jednak na wypadek, gdyby postanowił do niego wrócić z pomocą dobrego PR-owca, warto przypomnieć, jakim człowiekiem jest 52-letni dziś Jarosław Jakimowicz.
I to z pomocą samego zainteresowanego, który w 2019 roku wydał książkę o swoim życiu. Jej lektura jasno pokazuje, z kim mamy do czynienia. Przeczytałam ją, żebyście wy nie musieli.
Najcudowniejsza osoba świata
"Jestem najcudowniejszą osobą, jaką znam na świecie (tak, mówię o sobie), jestem do rany przyłóż, jestem pełen empatii, zatrzymuję się na drodze, by podwieźć panią w chustce, muzułmankę, stojącą z dziećmi na poboczu – ja, ten ksenofob, jak mnie ostatnio widzą(...)" – czytam w książce "Życie jak film".
Dwa wersy dalej autor opisuje, jak chciał pobić producenta, bo zaniżył jego gażę. Gdyby psychoterapeuta przeczytał rzeczoną książkę, miałby pewnie sporo ciekawych wniosków.
A może i nie? W końcu niegdysiejsze spotkanie gwiazdora TVP z terapeutą zakończyło się stwierdzeniem tego ostatniego, że to słuchanie Jakimowicza "rozjaśnia mu pewne rzeczy".
Jakimowicz już na wstępie pisze, że książka jest szczerym do bólu przeglądem jego życia, żeby rok temu – już po wyciągnięciu wątku handlu ludźmi, a konkretnie 12-letnią Tajką, którą ściągnął do Niemiec – stwierdzić, że "Życie jak film" to fikcja literacka.
Co ciekawe, fikcja literacka dość osobliwa, bo ilustrowana kilkudziesięcioma prywatnymi zdjęciami, a także historiami dziadków, przyjaciół, byłej już żony, synów.
Jarosław Jakimowicz, zupełnie przypadkowo noszący to samo imię i nazwisko co nasz bohater, opisuje w swojej powieści łotrzykowskiej następującą scenkę rodzajową.
– Czy pan uważa, że jak będzie pan wysiadał dziś z samochodu, to prawo prasowe też będzie pana chronić? – zapytałem.
– Czy pan mnie straszy?
– Sam się zaraz przekonasz! – powiedziałem, chlusnąłem sokiem w śnieżnobiałą koszulę naczelnego. Na tym nie poprzestałem. Chwyciłem jego teczkę, wyrzuciłem przez okno tak bardzo filmowo i spektakularnie, jak tylko się dało. Papiery frunęły w slow motion, a ja napawałem się tym widokiem. Niestety, przeszkodziło mi darcie się naczelnego. Musiałem szybciutko to ukrócić.
– Mam ciebie też wyrzucić przez okno? – spytałem.
Jako że mieszkam na 10. piętrze, naszego bohatera charakteryzować będę głównie cytując. W końcu źle znosi przekręcania swoich słów przez dziennikarzy. Gdybym jednak coś przekręciła, uratować mogłoby mnie tylko jedno.
Dzieciństwo "Cichego"
Jarosław Jakimowicz przychodzi na świat roku pańskiego 1969 w Kutnie, ale opowieść zaczyna się gdzie indziej, w innych czasach. Może i szkoda – dzieciństwo bohatera literackiego często pozwala lepiej zrozumieć jego późniejsze wybory i motywacje.
Zwłaszcza, jeśli bohater jest – jak wielokrotnie podkreśla Jakimowicz – gnojkiem, dupkiem i łobuzem.
Należy tu jednak zauważyć, że dupkiem szlachetnym: "Wiem, że w moim życiu będzie zawsze dobrze, ponieważ jestem dobrym człowiekiem. I nawet jeśli tego nie widać, to Bóg zna moje intencje". Bóg nie może się mylić, ale wróćmy do jego pokornego sługi.
Dorasta w latach 80. na warszawskiej Woli, wychowują go dziadkowie. Co dzieje się w tym czasie z rodzicami, nie wiadomo. Wiadomo za to, że matka chłopca rozwiodła się z jego ojcem w pierwszym roku małżeństwa, bo Jakimowicz senior był alkoholikiem.
Jarek rozrabiaka
Jarek uczy się w szkole samochodowej, handluje na Stadionie wycinkami z niemieckiego "Bravo" i marzy, żeby wyglądać jak chłopak z zespołu Duran Duran.
Trochę mu się nawet udaje, nie bez udziału kurtki Levisa, którą dostaje za bezcen od pijanych robotników. Jak? Udaje, że kurtka należy do niego, a gdy nie chcą mu jej oddać – straszy milicją.
Z kolegami ze szkoły zakłada zespół. Malują na murze gwiazdę Dawida, stają jak do rozstrzelania i robią sobie sesję. "W niektórych utworach zahaczaliśmy o patriotyczne brzmienia, w naszym przekonaniu takowymi były słowa: żydy, żydy, śmierci się nie boją" – pisze Jakimowicz.
Patriotyczny duch został z nim widać na lata, bo w innym fragmencie powieści łotrzykowskiej deklaruje, że gdyby coś "zadziało się w naszym kraju", wziąłby broń i walczył w okopie. "Nie poprzestałbym na wygłoszeniu odezwy do narodu. Taki mam charakter" – rzuca mężnie.
Zespół to jednak nie koniec motywów żydowskich w młodości bohatera. Z kolegami zgłaszają się do sprzątania cmentarza żydowskiego. Zamiast myć macewy i grabić liście, straszą odwiedzających nagrobki. Potem wpadają na inny pomysł – staropolskie szabrowanie.
Plan się jednak nie udaje, bo przyłapuje ich nadzorca. Z perspektywy czasu Jakimowicz wstydzi się co prawda młodzieńczego wyskoku, ale czy można się dziwić naszemu kochanemu łobuziakowi?
Narrator wielokrotnie podkreśla, że jego marzenia oscylowały wokół zarobkowania i tęsknoty za kolorowym życiem, a to wszystko przez PRL-owską szarzyznę i jego "egzotyczny", wybijający się ponad polskość i przeciętność charakter.
Ma też i bardziej wzniosłe ideały. Nie chce nigdy zawieść ukochanych dziadków: "to przekonanie szybko stało się najważniejszą rzeczą, którą zacząłem się w życiu kierować". Kierowanie samym sobą jest jednak trudne, gdy chce się wieść kolorowe życie.
Zgniły chłopak na zgniłym Zachodzie
19-letni Jarek wyjeżdża z kraju. Dziwnym trafem tuż po wylądowaniu na lotnisku we Frankfurcie nad Menem dołącza do szajki polskich złodziei. "Robiłem to wszystko dla pieniędzy, ale też dla zabawy. Wzrost adrenaliny i fun to był motor do działania" i dalej: "Wyglądaliśmy jak kolesie żywcem wyjęci z serii filmów o gangu Olsena. Bawiliśmy się tym. Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, dziś bardzo brakuje mi tej adrenaliny".
Kradnie alkohole, telewizory, ubrania skórzane, a raz nieomal przejeżdża kasjerkę, gdy zabiera kolegów z "roboty". Wreszcie zaczyna wyglądać jak chłopak z zespołu. I to nawet odbierając zasiłek socjalny – "Mój ubiór krzyczał: Nie kupiłem tego za te trzysta marek, które od was dostaję". Jeszcze głośniej krzyczy chyba jego samochód, bo w drodze do urzędu zostawia go kilka przecznic dalej.
Karierę w branży złodziejskiej ukrócają jednak kolejne zatrzymania. Nasz bohater skazany na prace społeczne zaczyna okradać i pocztę, na której miał pomagać. Tym razem idzie do więzienia na cztery miesiące.
Może i został skazany tylko za ułamek popełnionych przestępstw, ale nie może się pogodzić z tym, że na podstawie fałszywych zeznań. Taka tam selektywna moralność.
Wydaje się zresztą, że przestępcy to zdaniem Jakimowicza fajne chłopaki. Nasz bohater chwali się imprezami z mafią pruszkowską, której bosi pomagają mu czasem i to skuteczniej niż policja. Z niejaką dumą wspomina też, że był jedną z trzech osób, które – oprócz żony i adwokata – odwiedzały "Słowika" w więzieniu w Valdemoro.
Podkreśla, że wciąż ma kolegów w więzieniu i szanuje "gangsterów z zasadami". Co ma na myśli? Ano na przykład kolegę, który gonił taksówką faceta, żeby na światłach wybić mu szyby łopatą. Powód? Kierowca nastraszył go na pasach, a kolega rozbił mleko, które niósł dla mamy. A więc napaść usprawiedliwiona.
Niestety Jakimowicz zapomniał wspomnieć, czy Perszinga i spółkę również uważa za "gangsterów z zasadami". Być może w tej optyce istnieją też "molestatorzy z zasadami"? Choćby tacy, którzy wystrzegają się molestowania niewystarczająco atrakcyjnych. Zupełnie bez związku należy wspomnieć o tematycznej zabawie naszego bohatera.
Ciągoty egzotyczne jak charakter
Zazwyczaj Jakimowicz chadzał jednak do ulubionego burdelu we Frankfurcie nie w wyniku przegranego zakładu, od domów publicznych nie stronił też znacznie później, już jako znany i lubiany.
Ale wróćmy do Frankfurtu: "Na dole są Niemki, wyżej Tajki i dziewczyny kolorowe, jeszcze wyżej pokaźnych rozmiarów Murzynki. (…) Dół jest najdroższy. Numer z dziewczyną kosztował pięćdziesiąt marek. Tamte dziewczyny były naprawdę zjawiskowe. Gdyby ktoś mnie, dziewiętnastoletniego wtedy chłopaka, spytał, która jest najpiękniejsza, za nic bym nie wytypował. Ludzie mają trochę skrzywione wyobrażenie. Tam są panie, które z powodzeniem mogą zastąpić te z rozkładówek 'Playboya'. Mnie się w głowie nie mieściło, że za pięć godzin mojej pracy – pięćdziesiąt marek – mogłem je mieć. Kiedyś odważyłem się i poprosiłem o Hiszpankę".
Ostatnią z wymienionych ciągot nasz bohater po wielu przygodach zaspokaja, mieszka bowiem przez jakiś czas w Holandii z dziewczyną z Indonezji. Początki nie są jednak takie łatwe.
Jeszcze w Niemczech znajomy "Jugol" proponuje Jakimowiczowi ściągnięcie Tajki specjalnie dla niego. "Okazało się, że mogę taką dziewczynę mieć za dwa tysiące marek" – wspomina bohater liryczny.
Nietrudno policzyć, że jeśli zarabiał wspomniane 50 marek za 5 godzin pracy, bez mrugnięcia okiem poświęcił na spełnienie swojej "ciągoty do kolorów" co najmniej miesięczną pensję. Ale i o romantyzm i wartości rodzinne tu chodziło: "W mojej głowie pojawiła się myśl, że odtąd będę miał dziewczynę, z którą będę żył, dla której będę pracował i którą się będę opiekował. Będę w związku, ustatkuję się".
Niestety tym razem nie było happy endu. Tajka okazała się bowiem zbyt mała jak na potrzeby bohatera. Miała tylko 12 lat.
– Co to jest? – spytałem, nie mogąc wyjść ze zdumienia.
– No jak to, twoja dziewczynka. – Jugol radośnie przyklasnął, dumny z siebie.
– Ale… – zacząłem się trochę jąkać. – Ona jest mała… trochę… jakby.
– Spokojnie, urośnie ci!
Pomyślicie, że tak opiekuńczy romantyk, o którym Bóg wie, że intencje zawsze ma dobre, skontaktował się z policją albo chociaż zabrał dziewczynkę z mafijnego mieszkania. Nic z tych rzeczy, no ale przynajmniej odzyskał od "Jugola" swoje 2000 marek.
Gust do kobiet widać się Jakimowiczowi nie zmienił. W swojej powieści łotrzykowskiej nie raz używa hasła "Playboy" w formie towarowego znaku jakości.
Zdaje się, że i prywatnie Jarek ma niską tolerancję na kobiety przeciętnej urody. Gdy w Polsce trwają protesty przeciw zaostrzeniu prawa aborcyjnego, nasz podmiot liryczny publikuje na swoim Instagramie zdjęcie dziewczyny o pełnych biodrach i z wymalowaną na brzuchu błyskawicą i pisze: "Skutek idealny: odechciewa się wszystkiego co związane z sexem. Prędzej bym w zoo coś wybrał".
Dla "równowagi psychicznej" poleca swoim obserwatorom zobaczyć zdjęcie przedstawiające półnagą Shakirę w ciąży. Biorąc pod uwagę latynoskie pochodzenie piosenkarki, można przypuszczać, że znów chodzi o "ciągotę do kolorów".
Jarek kocha jednak wszystkie piękne panie, dlatego już po powrocie do Polski przyjmuje propozycję pracy od pierwszej żony Juliusza Machulskiego.
Młody Bóg
Kolejną cechą, której nie sposób pominąć w charakterystyce naszego bohatera jest próżność. Już na komisji wojskowej Jakimowicz bryluje na tle chudych i bladych chłopców w gaciach jako młodzieniec "trzymający się prosto, wyćwiczony, pewny siebie".
Uroda pomaga mu i w złodziejskim fachu, gdy sprzed nosa oczarowanych nim "bez wysilania się" ekspedientek wynosi telewizory. Nie opuszcza go i później.
Południe Europy to dla takiego adonisa liczne pokusy, czyhające niekiedy nawet w sklepie obuwniczym:
Oczywiście już na wejściu zaatakowały mnie maślane oczy, a ja nie pozostałem dłużny. Odpowiednia mimika, gesty. Wyprostowany. Wybrałem buty, poprosiłem o mój rozmiar, a ona spojrzała i nagle powiedziała:
– A dla kogo te buty?
– Dla mnie – wyjaśniłem.
– Dlaczego nie weźmiesz czerwonych? – spytała. – Kto, jak nie ty, ma nosić czerwone?Przyniosła mi czerwone buty, dorzucając swój numer telefonu. Tak tam bywa. Mają łatwość nawiązywania kontaktów, nie wpadają w jakieś niepotrzebne kombinacje: „wypada, nie wypada”. Ludzie żyją, żeby było miło.
Czego jak czego, ale akurat urody młodemu Jakimowiczowi odmówić nie można. Nie dziwi, że proponowano mu pracę modela, w latach 90. kochało się w nim pół kraju, czy że brał udział w jednej z pierwszych polskich sesji dla Levisa.
Jednak niekończące się powroty do tematu u faceta bądź co bądź 50-letniego, zastanawiają. Tym bardziej, że niekiedy są kuriozalne. Jak na przykład historia o reklamie Pepsi, której nasz amant nie nakręcił, bo był… zbyt seksowny.
Zostało kilka dni do zdjęć, gdy zjawił się zagraniczny reżyser i zaprosił mnie na spotkanie. Gdy się pojawiłem i na mnie spojrzał, nagle pobladł i powiedział:
– No nie!
– Czy coś się stało? – Zainteresowałem się.
– Nie możesz zagrać w reklamie – powiedział, czym spowodował blednięcie na mojej twarzy. – Coś ci pokażę. Zrozumiesz mnie. Ja to wiem.
Zrozumiałem. Reżyser pokazał mi reklamę Pepsi z USA. A na niej piękna dziewczyna pukająca do drzwi Michaela J. Foxa.
Dziewczyna pyta, czy ma Pepsi, on oczywiście odpowiada twierdząco, lecz gdy idzie do kuchni i zagląda do lodówki, ta okazuje się pusta. (...)
– Ty byś nie pobiegł po Pepsi – powiedział reżyser. – Widz nam nie uwierzy, ty nie musisz biec po Pepsi, by taka dziewczyna z tobą została. Ona i tak zostanie.
Nasz bohater oprócz seksapilu i urody ma jeszcze szereg innych talentów. Na przykład lingwistyczny.
Zaiste. Dość niesamowite. Jego zdolności ujawniły się i podczas podróży do Indonezji: "Na skutek jedzenia potraw, które nie miały żadnej styczności z chemią, ze sterydami ani z innymi wymysłami współczesnego świata konsumpcjonizmu i komercji, po dwóch tygodniach otworzyły mi się czakramy. Starałem się mówić po indonezyjsku. Nie posługiwałem się w ogóle językiem polskim ani żadnym innym".
Marzenia do spełnienia
Niestety na co dzień świat konsumpcjonizmu wygrywa u Jakimowicza nie raz, ani nawet nie dwa: "(…) kupiłem sobie jaguara! Upragnionego! To było marzenie mojego życia i udało się je zrealizować, gdy byłem młodym gnojkiem, Polakiem na budowie w Niemczech. Niemcy patrzyli na mnie jak na wariata, a moja fantazja zdawała się drwić ze wszystkiego i wszystkich, wychodząc poza jakiekolwiek schematy. (…) Nie bałem się spełniać marzeń. A to potwierdzało moje założenie, że chcę i będę robić wszystko, by żyć w bajce”.
Jak to jest mieć tę właśnie rzecz, Jakimowicz niestety nie wspomina. A szkoda, bo przypuszczam, że większość czytelników chętnie dowiedziałaby się jakie to uczucia i emocje. Być może daleko wykraczające poza "ale ja jestem zajebisty".
Finansowa paranoja
Bardzo ciekawym wątkiem jest też z lekka schizofreniczne podejście Jakimowicza do pieniędzy. Nasz bohater znakomicie pamięta wszelkie stawki i kwoty, łącznie z tymi, które zarabiał jako złodziej dobre trzy dekady temu.
Argument możliwości zarobienia dużych pieniędzy pada najczęściej, gdy pasuje do narracji sukcesu rodem z "Wilka z Wall Street". Nie przeszkadza to zupełnie w opisywaniu honorowego odrzucania ofert, które mu nie pasowały. Pieniądze nie są dla niego w końcu najważniejsze.
Niestety w książce nie ma ani słowa o tym, czy pasowały mu reklamy skupu katalizatorów, podejrzanego suplementu na potencję czy wybielacza do zębów, w których wziął udział.
Jakimowicz komentuje za to szeroko swój udział w "Big Brotherze VIP" w 2008 roku, gdzie wdał się w ustawiony romans z Jolą Rutowicz, protoplastką polskich celebrytek kategorii "C".
W programie brały też udział takie VIP-y jak Gulczas, Najman czy lider zespołu disco-polowego Boys Marcin Miller. Nie da się ukryć, że tylko Jakimowicz był tam pierwszoligową gwiazdą, choć trochę już przebrzmiałą.
Do tego akurat przedsięwzięcia naszego bohatera miały przekonać pieniądze, a konkretnie stawka podwojona w ostatniej chwili przez samego Zygmunta Solorza, który miał zadzwonić do Jarka by "ratować program".
Z drugiej strony jego główną motywacją miało być jednak zainteresowanie "obserwacjami psychologicznymi i socjologicznymi". Co jednak zaobserwował, trudno powiedzieć.
Z trzeciej z licznych stron Jakimowicz został w programie, bo zdał sobie sprawę, że na tle "bekających i pierdzących" uczestników wybija się i ma szanse wygrać:
"Nie mogę odpaść z gry w takim towarzystwie. Czy była to sprawa ambicji, czy może podejście zdroworozsądkowe? Nie wiem. Zacząłem się przystosowywać. Uczyłem się funkcjonować w tym całym obrzydliwym bajorku. Obserwowałem zachowania, doskonale widząc, że pozostali uczestnicy mieli klapki na oczach albo z ich pamięcią coś było nie tak".
I rzeczywiście wygrywa. A potem kręci jeszcze z Rutowicz program "J&J, czyli Jola i Jarek" emitowany w TV4.
Jarosław Szlachetny
Bodajże najbardziej emocjonalnym fragmentem książki jest historia o tym, jak nasz bohater oddał część wątroby swojemu młodszemu synowi Jeremiaszowi. Wspaniały gest, wspaniała promocja dla wciąż kulejącej ze względu na liczne uprzedzenia polskiej transplantologii.
Tyle że i tu nie brakuje kuriozalnych wstawek. Na przykład okrzyku: "Bierzcie!" rzekomo skierowanego do lekarzy, który przeprowadzali transplantację. Co mieliby brać? Ano cały narząd, uśmiercając naszego bohatera, co biorąc pod uwagę procedury medyczne, jest – z całym szacunkiem – niemożliwe.
Czarnym charakterem powstrzymującym naszego bohatera przed czynieniem dobra okazuje się też niespodziewanie nie kto inny jak Janina Ochojska.
Ciągle się słyszy, że są miejsca na świecie, w których jest strasznie źle, a rąk do pomocy brak. Byłem zdecydowany. Nie na wyjazd na dwa tygodnie czy trzy miesiące. Dwa lata to czas dla mnie optymalny. Zróbmy długofalowe dobro. Brałem wtedy pod uwagę zostanie na dłużej niż zadeklarowany przez siebie czas, gdyby moja obecność na akcji humanitarnej była zasadna i potrzebna. Na wstępie zapowiedziałem:
– Może mnie pani lokować tam, gdzie nikt nie chce. Gdzie jest ciężko, niebezpiecznie, gdzie są choroby, gdzie umierają ludzie. Jeśli ludzie chcą jakieś miejsce ominąć, to ja tam pojadę.
Nie pojechałem. Odpowiedzią na moje zdecydowanie był wymóg półrocznego szkolenia, załatwiania miliona formalności, co skutkowało tym, że najwcześniej wyjechałbym za dwa lata, jeśli w ogóle.
– OK. – Kiwnąłem głową i odsalutowałem. – Cześć, czołem. Kluski z rosołem! Odmaszerowałem. Przydałem się w tym czasie gdzie indziej.
Widać superbohaterowie szkoleń z pomocy humanitarnej nie potrzebują. Być może miejscem, w którym przydał się w tym czasie nasz bohater okazało się TVP.
Gdyby książka "Życie jak film" Jarosław Jakimowicza weszła kiedyś do kanonu lektur, a przyszli czytelnicy nie mieli akurat czasu na przeczytanie całości tej powieści łotrzykowskiej, załączam ściągę na podstawie której można rozpisać charakterystykę postaci.
Nasz bohater jest: próżny, nieodpowiedzialny, nadęty, uzależniony od adrenaliny, o relatywnej moralności, w wielu przypadkach popiera przemoc, ma przedmiotowe podejście do kobiet i materialistyczny stosunek do życia.
Motywy dodatkowe do użycia w wypracowaniu na temat lektury:
– podejrzane interesy Jakimowicza z księdzem Jankowskim,
– lekka homofobia (vide: "Są zimni, wyrachowani.(…) Uważam, że nie przez przypadek właśnie Holendrzy wprowadzili jako pierwsi eutanazję, zalegalizowali narkotyki czy uznali związki homoseksualne")
– kokaina: metoda oralna czy wziewna ("Wyszliśmy, by się tym czymś poczęstować. Walnęliśmy po bombie – nie lubię po pięć razy chodzić tam i z powrotem")
– porównania poetyckie ("Lubię siebie porównywać do psa rasy husky – jestem zadaniowy i po prostu wykonuję to, co powinienem, bez zbędnej filozofii. Kroiłem więc w tej knajpie cebulę tak dobrze jak nikt wcześniej")
Lepszego podsumowania osoby Jarosława Jakimowicza nie trzeba. Prezenter TVP robi to sam. Wystarczy, że zabierze głos w sieci. Albo napisze książkę.
Chcesz podzielić się historią albo zaproponować temat? Napisz do mnie: helena.lygas@natemat.pl
Reklama.
Jarosław Jakimowicz
cytat z książki "Życie jak film"
Gdy widzę kogoś płaczącego, momentalnie mięknę. Dla mnie płacz świadczy o ludzkiej bezsilności, nie umiem przejść obok obojętnie. Przypomina mi się anegdotka, którą usłyszałem kiedyś od osoby z kręgu Jarosława Kaczyńskiego. Kobiety mają dobrze, bo wystarczy, że się rozpłaczą, a Jarek na wszystko się zgadza.
Jarosław Jakimowicz
cytat z książki "Życie jak film"
Nie zamierzaliśmy rozkopywać grobów w poszukiwaniu kruszców czy monet. Postanowiliśmy czekać na świeże pochówki. Co my żeśmy wyprawiali na tym cmentarzu!
Jarosław Jakimowicz
cytat z książki "Życie jak film"
Mieliśmy z chłopakami taki zwyczaj, że robiliśmy zakłady. Ten, który przegrał, musiał opłacić dziewczynę wybraną dla niego przez nas. (…) Przypominam: tam były panie w rozmiarach dość sporych i jeszcze większych. (…) Nie będę ukrywał, też zdarzało mi się przegrywać w tych zakładach. Nie zawsze byłem zwycięzcą.
Jarosław Jakimowicz
cytat z książki "Życie jak film"
Moja ciągota do kolorów dotyczyła również koloru skóry kobiet, oczywiście. Ciągnęło mnie do Murzynek, Mulatek, Azjatek.
Jarosław Jakimowicz
cytat z książki "Życie jak film"
Takie niewiasty widziało się tylko w "Playboyu". Piękna i Piękna. Momentalnie poczułem się "bestią". Samo patrzenie na nie dopełniało moje poczucie wielkiego szczęścia i spełnienia marzeń.
Jarosław Jakimowicz
cytat z książki "Życie jak film"
Nie trzeba było mnie specjalnie namawiać. Jeżdżenie po Polsce i rozglądanie się za modelkami, by wysyłać je w świat, jak najbardziej mi się podobało. Nie mogło być lepszej roboty.
Jarosław Jakimowicz
cytat z książki "Życie jak film"
Poznałem też inny smak popularności. Zagraniczny. Ta nasza polska jest niczym w porównaniu z tym, co działo się w Barcelonie. Opalony blondyn z białymi zębami, niebieskimi oczami. Nie, nie wpadam w samozachwyt. Mówię, jak było. A na dodatek cały czas z małym synkiem na plaży, na ulicach. Robiłem wrażenie
Jarosław Jakimowicz
cytat z książki "Życie jak film"
Lubię oglądać programy telewizyjne w różnych językach. Moja żona się dziwi, pyta, po co to robię, skoro nie rozumiem, co mówią. A ja rozumiem. Niezależnie od tego, czy to francuski, holenderski czy inny, rozumiem wszystkie języki, nawet te, których nie znam. To jest niesamowite.
Jarosław Jakimowicz
cytat z książki "Życie jak film"
Cartier Tank Americaine z białego złota za osiem tysięcy dolarów. Przywiózł mi go wtedy Czarek Pazura, który akurat wybierał się do Francji, a ten model był właśnie tam, w jedynym sklepie w Europie. No cóż, to nie jest kierowanie się zasadą: łatwo przyszło, łatwo poszło. To świadomość, że mogę zrealizować swoje kolejne marzenie, które – tak jak kiedyś jaguar – spełniłem, by wiedzieć, jak to jest mieć tę właśnie rzecz.
Jarosław Jakimowicz
cytat z książki "Życie jak film"
Gdy walczyłem o to, by oddać wątrobę synowi, lekarze długo nie chcieli się na to zgodzić. Nie bez powodu. Mieli pobrać od dawcy pół wątroby, ale gdyby coś poszło nie tak i dzieciątko by było otwarte, czekając na nią, musieliby mi pobrać drugą połówkę.