Policja spektakularnie zatrzymuje "Słowika", "Wańkę" i "Parasola", czyli stary zarząd mafii Pruszkowskiej. Zbigniew Ziobro ogłasza kolejny sukces rozbijając odradzający się "Pruszków". – To emeryci, których zgubiła pycha. Młode wilczki z Warszawy nadal mają się dobrze – mówi naTemat, Janek Fabiańczyk, były policjant, pierwowzór "Majami" z "Pitbulla. Nowe porządki". – Pruszków i Mokotów znów rośnie w siłę. To fakt – uważa z kolei Jarosław "Chińczyk" Maringe, były najbliższy współpracownik "Słowika". Udało nam się z nim porozmawiać.
"Słowik", "Wańka" i "Parasol" – byli bossowie Pruszkowa mieli brać udział w wyłudzeniach VAT. Takie zarzuty postawiła mu prokuratura. Wszyscy z nich odsiedzieli długie wyroki (Wańka 15 lat), aż tu nagle się okazuje, że próbują odbudować swoje przestępcze imperium. Czy to możliwe? – Rzeczywiście, starzy "Pruszkowscy" zaczęli od jakiegoś czasu chodzić po mieście i opowiadać, że chcą odzyskać swoje dawne wpływy. Ale minęło już za dużo czasu, żeby to mogło się udać. W trakcie odsiadki każdy z nich miał tzw. "ogarniacza" – mówi "Majami".
– Ogarniacz to osoba, która dba o interesy bossa kiedy, ten jest za kratkami. To właśnie dzięki takiemu ogarniaczowi. "Słowik" był współudziałowcem jednej ze znanych korporacji taksówkowej w Warszawie. Ale z upływem czasu "ogarniaczom" szło coraz gorzej. Dlatego, bossowie po wyjściu chcieli pokazać, że nadal są mocni. Zaczęli robić to, co potrafią: bić, wyłudzać, zastraszać. Nie wzięli tylko pod uwagę tego, że od początku mieli "ogony" policyjne. Zgubiła ich pycha – komentuje Janek "Majami" Fabiańczyk.
– Siedziałem ze "Słowikiem" w jednej celi. Płakał mi w rękaw, kiedy się dowiedział, że żona go zdradza na wolności. Ale na spacerniaku ciągle gadał, że będzie obudowywał Pruszków, kiedy wyjdzie z więzienia – mówi naTemat Jarosław Maringe, były gangster Pruszkowa, który stworzył dla mafii międzynarodową siatkę narkotykową – Wszyscy starzy czekali tylko, co wymyśli "Wańka". To jest ich taki "Don Pietro" (postać z filmu "Gomorra" o włoskiej mafii).
– Kiedy "Słowik" wyszedł, to szybko sobie zrobił biuro w kasynie w Hiltonie. Jak za starych czasów. Przepier... tam grube pieniądze i przyjmował w swoim "biurze" ludzi związanych z Pruszkowem. A tych jest ciągle na wolności bardzo wielu. Jeden z nich wyszedł nabity kasą, bo słupy mu ogarniały pieniądze, kiedy siedział i od razu wrócił do handlu narkotykami. No i znowu go wsadzili – mówi nam "Chińczyk", dzisiaj prowadzący legalne interesy. – Pruszków ma wciąż sieć burdeli w całej Warszawie. Na przykład w Alejach Ujazdowskich jest kilka lokali człowieka mafii, który nawet ożenił się z "burdel mamą" – dodaje w rozmowie z nami.
Starych mafijnych bossów zatrzymano pod zarzutem wyłudzenia 35 mln złotych podatku VAT na fikcyjnym eksporcie kawy i innych produktów spożywczych. Policja zastawiła na nich pułapkę podczas spotkania w kawiarni na warszawskiej Woli. Według naszych informacji, to tylko wierzchołek góry lodowej. Bo pieniędzy z wyłudzenia może być nawet 200 mln złotych.
Według pojawiających się informacji, zatrzymani mieli zawiązek z gangsterami ze Szczecina i grupą niejakiego Sebastiana M. Ale ich funkcja była tam raczej "reprezentacyjna". – Zalążek Pruszkowa był zawsze na Pomorzu. Przecież "Słowik" pochodzi ze Stargardu. Dlatego nie dziwi, że zaczął tam działać – mówi "Chińczyk".
– Ponieważ zarząd Pruszkowa miał dobre kontakty na Pomorzu, jeszcze z czasów "Nikosia", to zostali wynajęci na zasadzie "ochrony". Ale prawda jest taka, że dzisiaj na "młodych" nie robią już wrażenia. Teraz są nowe grupy przestępcze. W Warszawie to grupa z Żoliborza i Ochoty. Słyszałem o przypadkach, kiedy po prostu pogonili "Pruszkowskich", kiedy próbowali ich zastraszyć – tłumaczy "Majami".
Do stworzenia gangu wyłudzającego VAT brutalna siła jest bezużyteczna. Trzeba mieć układy w instytucjach rządowych, a także całą siatkę tzw. "słupów", którzy wykorzystywani byli przez przestępców do prania brudnych pieniędzy. W nowym "Pitbullu" było to dość dobrze zobrazowane. Takie układy tworzy się miesiącami, dlatego przestępcy nazywani są "gangsterami w białych kołnierzykach".
– Przestępstwa "w białych rękawiczkach" nie są w stylu starych bossów. Na przykład "Parasol"nigdy nie był "mózgiem". Raczej rozwiązywał problemy siłą mięśni. "Słowik" – wiadomo, to taki mafijny "Hitlerek". Wymuszał posłuszeństwo brutalnością. "Młody Wańka" był z nich najinteligentniejszy, ale nie miał za wiele do powiedzenia – uważa "Majami".
– To są bajki, które opowiada Masa, bo nigdy nie lubił "Wańki" – zaprzecza tej teorii Jarosław Maringe – "Słowik" był tylko od zastraszania gangsterów i brutalnych wymuszeń. Prawdziwym bossem był od zawsze "Wańka".
W Piastowie działała knajpa "New York Pub". Wszyscy wiedzieli, że należy do "Parasola", który odsiadywał wyrok. Kiedy wyszedł, bardzo często osobiście stawał za barem i nalewał piwo bywalcom baru. Nie wyglądał na człowieka, który potrafi stworzyć siatkę wyłudzaczy VAT-u.– No i co z tego, że nalewał piwo? To przykrywka dla innych interesów. Nalewanie piwa jest fajne. Sam miałem kilka pubów na Polach Mokotowskich i często to robiłem. Podobało mi się, że to taka normalna praca – podsumowuje Jarosław Maringe.
– Dzisiaj co innego mnie dziwi: dlaczego policja nie weźmie się za prawdziwych gangsterów, którzy od kilku lat rządzą Warszawą: mafię rosyjską kierowaną przez "Pietię"czy odradzający się "Mokotów". Policja się nimi w ogóle nie interesuje, a to oni stworzyli całą strukturą podobną do organizacji, w jakiej kiedyś sam działałem. Zresztą piszę właśnie książkę o narkobiznesie Pruszkowa. Tam wyjaśnię jak działały struktury polskiej Gomorry – kończy rozmowę były gangster.