Occupy Wall Street – ruch, który chciał zmienić niesprawiedliwy system gospodarczy. W 2011 roku dyktatowi finansjery postawiły się dziesiątki tysięcy osób, w 2012 protestujących było raptem kilkudziesięciu. I chociaż oburzenie w USA umiera śmiercią naturalną, to w Europie może być go tylko więcej.
We wrześniu 2011 narodził się ruch Occupy Wall Street. Wówczas, w okolicach prestiżowej ulicy Nowego Jorku, protestowało po kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Na marszu przez Waszyngton 1 października OWS zebrało raptem… 50 osób, jak podają dzisiaj media. W samym NY ruch ten również dogorywa, a media piszą o Oburzonych z USA głównie w kontekście upadku wielkiej inicjatywy.
Amerykanie nadal niezadowoleni
Niestety, nie należy się łudzić – sytuacja gospodarcza USA poprawiła się bardzo nieznacznie. – Problemy, poruszane przez Occupy Wall Street, są nadal aktualne, nie zostały jeszcze rozwiązane. Sytuacja USA lekko się ustabilizowała, ale na bardzo niskim poziomie. A na przykład bezrobocie jest nadal wysokie – ocenia amerykanista, profesor Longin Pastusiak.
Dane potwierdzają słowa profesora. Bezrobocie w USA wynosi obecnie 8,1 proc., co według prof. Pastusiaka jest wysoką stopą, jak na Stany. – W ciągu ostatniego miesiąca powstało około 90 tysięcy miejsc pracy, a powinno co najmniej około 150 tysięcy – wykazuje amerykanista. Ewidentnie więc widać, że powody protestów
Kto jest winny kryzysu?
Wygląda na to, że przez te wszystkie lata myliliśmy się. Nowe badania pokazują, że sprawcą kryzysu z 2008 roku nie była amerykańska Wall Street. Okazuje się, że wszystkiemu winni są Chińczycy. CZYTAJ WIĘCEJ
Oburzonych nie zniknęły. Skąd więc tak dramatyczny spadek w aktywności protestujących?
Wielka polityka
Według profesora Pastusiaka, tak duże osłabienie OWS wynika z dwóch przyczyn. Pierwsza to nadchodzące wybory prezydenckie w USA. – Wiele z tych osób po prostu angażuje się w kampanię Partii Demokratycznej i wybory. A ci, którzy nie działają bezpośrednio przy kampanii, ale tylko popierają demokratów, nie chcą protestować, żeby nie zmniejszać szans Baracka Obamy. Każdy duży protest odbija się bowiem na popularności obecnie rządzących – przekonuje profesor.
Drugi powód zmniejszenia liczby amerykańskich Oburzonych jest bardziej prozaiczny. – Burmistrz Nowego Jorku, poprzez zarządzenia, ograniczył możliwości protestów w tym mieście. Ostro reagowała też policja i to mogło zniechęcić wielu protestujących – ocenia prof. Pastusiak.
Główny analityk serwisu bankier.pl Krzysztof Kolany wskazuje jednak, że mała liczba protestujących to wynik "nadmuchania" OWS w zeszłym roku. – Często to byli ludzie, którzy po prostu nie mieli lepszego zajęcia, więc protestowali. Występowali przeciwko biedzie z iPhone'm w ręku – dodaje ironicznie Kolany. Już w 2011 pojawiały się takie opinie – że OWS to banda bogatych dzieci, którym po prostu się znudziło. Profesor Longin Pastusiak nie zgadza się z takimi opiniami, twierdząc, że
są próbują one kompromitować Oburzonych, ale nie są oparte na żadnych realnych przesłankach. Nie da się jednak ukryć, że na pewno dla wielu protestujących wydarzenia z 2011 roku były jednorazowym wyskokiem, nie traktowanym poważnie.
Śmierć protestu
Takiej sytuacji nie należy się jednak dziwić. Jak bowiem wykazuje prof. Henryk Domański, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego, taka już natura protestów, że umierają śmiercią naturalną. – Takie duże, żywiołowe demonstracje są epizodyczne – stwierdza prof. Domański. Socjolog przypomina też, że w danym momencie ludzi mogą mobilizować inne, dodatkowe czynniki. Na przykład ostre reakcje władzy na protesty. – Tak naprawdę takie ruchy zaczęły się rodzić już przy okazji wojny w Wietnamie i od tamtej pory powtarzają się cyklicznie – dowodzi socjolog.
Według naszego rozmówcy normalne też jest, że kiedy ludzie mają powody do gniewu i niezadowolenia, to wcale nie muszą wyrażać ich w protestach. A nawet jeśli to zrobią, to nie oznacza, że przerodzi się to w trwałe, stałe działanie. – Co nie znaczy, że podłoże tych demonstracji zniknęło – podkreśla prof. Domański.
– To pewna prawidłowość. Tacy niezadowoleni będą się pojawiać, dopóki istnieje system rynkowy, a demokracja umożliwia wyrażanie tego. Nazwa Oburzeni się nie
utrzyma, zmieni się forma protestów, ich nazewnictwo, ale będą nadal – dodaje socjolog.
Kim są europejscy oburzeni
Czy skoro więc w USA Oburzeni tracą na sile, to można spodziewać się, że również w Europie ucichną ich głosy? Wątpliwe. Ich sytuacja znacznie się bowiem różni od tego, co działo się w USA. I powody protestów są inne.
– W Europie mamy do czynienia z protestami ludzi, którzy przyzwyczaili się do hojnego państwa opiekuńczego, chociażby darmowej opieki medycznej. Teraz, gdy to państwo upada pod własnym ciężarem i konieczne są cięcia, ci ludzie czują się oszukani – stwierdza główny analityk Bankier.pl Krzysztof Kolany. – Bo ktoś im coś kiedyś obiecał, dał, a teraz to zabiera. Ludzie zaś myśleli, że państwo będzie im dawać zawsze, a teraz nie potrafią odnaleźć się w nowej sytuacji – wyjaśnia Kolany. Jak zaznacza, oburzenie Hiszpanów to nic dziwnego, skoro tam co drugi młody człowiek (do 25 lat) nie może znaleźć pracy.
W Unii czekamy na wybuch
Te powody zaś sprawiają, że chociaż w USA Oburzeni słabną, to w Europie mogą
Kryzys? Rosyjski milioner rzucał pieniędzmi z okna. A ludzie zachowywali się jak zwierzęta. CZYTAJ WIĘCEJ
tylko przybierać na sile. Szczególnie, że politycy Unii Europejskiej, jak i krajowych rządów, są bezsilni – tak samo w Hiszpanii, Grecji i we Włoszech. A nieporadność UE w walce z kryzysem tylko pogłębia społeczną frustrację. Profesor Henryk Domański przyznaje ostrożnie: – Być może, za jakiś czas jeszcze te protesty eksplodują.
Jeszcze dalej w swojej ocenie idzie Krzysztof Kolany. – Spodziewam się, że te protesty na południu Europy będą się nasilać – jednoznacznie stwierdza analityk. I pesymistycznie dodaje: – To i tak cud, że jeszcze jest tam tak spokojnie. Dziwię się, że jeszcze nie doszło tam do rewolucji albo wojny domowej.
Często to byli ludzie, którzy po prostu nie mieli lepszego zajęcia, więc protestowali. Występowali przeciwko biedzie z iPhone'm w ręku.
Prof. Henryk Domański
Socjolog
Tacy niezadowoleni będą się pojawiać, dopóki istnieje system rynkowy, a demokracja umożliwia wyrażanie tego. Nazwa Oburzeni się nie utrzyma, zmieni się forma protestów, ich nazewnictwo, ale będą nadal.