Occupy Wall Street w 2011 roku. Już wtedy biznesmeni nie przejmowali się Oburzonymi
Occupy Wall Street w 2011 roku. Już wtedy biznesmeni nie przejmowali się Oburzonymi Fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Gazeta

Occupy Wall Street – ruch, który chciał zmienić niesprawiedliwy system gospodarczy. W 2011 roku dyktatowi finansjery postawiły się dziesiątki tysięcy osób, w 2012 protestujących było raptem kilkudziesięciu. I chociaż oburzenie w USA umiera śmiercią naturalną, to w Europie może być go tylko więcej.

REKLAMA
We wrześniu 2011 narodził się ruch Occupy Wall Street. Wówczas, w okolicach prestiżowej ulicy Nowego Jorku, protestowało po kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Na marszu przez Waszyngton 1 października OWS zebrało raptem… 50 osób, jak podają dzisiaj media. W samym NY ruch ten również dogorywa, a media piszą o Oburzonych z USA głównie w kontekście upadku wielkiej inicjatywy.
Amerykanie nadal niezadowoleni
Niestety, nie należy się łudzić – sytuacja gospodarcza USA poprawiła się bardzo nieznacznie. – Problemy, poruszane przez Occupy Wall Street, są nadal aktualne, nie zostały jeszcze rozwiązane. Sytuacja USA lekko się ustabilizowała, ale na bardzo niskim poziomie. A na przykład bezrobocie jest nadal wysokie – ocenia amerykanista, profesor Longin Pastusiak.
Dane potwierdzają słowa profesora. Bezrobocie w USA wynosi obecnie 8,1 proc., co według prof. Pastusiaka jest wysoką stopą, jak na Stany. – W ciągu ostatniego miesiąca powstało około 90 tysięcy miejsc pracy, a powinno co najmniej około 150 tysięcy – wykazuje amerykanista. Ewidentnie więc widać, że powody protestów
Kto jest winny kryzysu?

Wygląda na to, że przez te wszystkie lata myliliśmy się. Nowe badania pokazują, że sprawcą kryzysu z 2008 roku nie była amerykańska Wall Street. Okazuje się, że wszystkiemu winni są Chińczycy.
CZYTAJ WIĘCEJ

Oburzonych nie zniknęły. Skąd więc tak dramatyczny spadek w aktywności protestujących?
Wielka polityka
Według profesora Pastusiaka, tak duże osłabienie OWS wynika z dwóch przyczyn. Pierwsza to nadchodzące wybory prezydenckie w USA. – Wiele z tych osób po prostu angażuje się w kampanię Partii Demokratycznej i wybory. A ci, którzy nie działają bezpośrednio przy kampanii, ale tylko popierają demokratów, nie chcą protestować, żeby nie zmniejszać szans Baracka Obamy. Każdy duży protest odbija się bowiem na popularności obecnie rządzących – przekonuje profesor.
Drugi powód zmniejszenia liczby amerykańskich Oburzonych jest bardziej prozaiczny. – Burmistrz Nowego Jorku, poprzez zarządzenia, ograniczył możliwości protestów w tym mieście. Ostro reagowała też policja i to mogło zniechęcić wielu protestujących – ocenia prof. Pastusiak.
Główny analityk serwisu bankier.pl Krzysztof Kolany wskazuje jednak, że mała liczba protestujących to wynik "nadmuchania" OWS w zeszłym roku. – Często to byli ludzie, którzy po prostu nie mieli lepszego zajęcia, więc protestowali. Występowali przeciwko biedzie z iPhone'm w ręku – dodaje ironicznie Kolany. Już w 2011 pojawiały się takie opinie – że OWS to banda bogatych dzieci, którym po prostu się znudziło. Profesor Longin Pastusiak nie zgadza się z takimi opiniami, twierdząc, że
Krzysztof Kolany
Główny analityk serwisu Bankier.pl

Często to byli ludzie, którzy po prostu nie mieli lepszego zajęcia, więc protestowali. Występowali przeciwko biedzie z iPhone'm w ręku.

są próbują one kompromitować Oburzonych, ale nie są oparte na żadnych realnych przesłankach. Nie da się jednak ukryć, że na pewno dla wielu protestujących wydarzenia z 2011 roku były jednorazowym wyskokiem, nie traktowanym poważnie.
Śmierć protestu
Takiej sytuacji nie należy się jednak dziwić. Jak bowiem wykazuje prof. Henryk Domański, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego, taka już natura protestów, że umierają śmiercią naturalną. – Takie duże, żywiołowe demonstracje są epizodyczne – stwierdza prof. Domański. Socjolog przypomina też, że w danym momencie ludzi mogą mobilizować inne, dodatkowe czynniki. Na przykład ostre reakcje władzy na protesty. – Tak naprawdę takie ruchy zaczęły się rodzić już przy okazji wojny w Wietnamie i od tamtej pory powtarzają się cyklicznie – dowodzi socjolog.
Według naszego rozmówcy normalne też jest, że kiedy ludzie mają powody do gniewu i niezadowolenia, to wcale nie muszą wyrażać ich w protestach. A nawet jeśli to zrobią, to nie oznacza, że przerodzi się to w trwałe, stałe działanie. – Co nie znaczy, że podłoże tych demonstracji zniknęło – podkreśla prof. Domański.
– To pewna prawidłowość. Tacy niezadowoleni będą się pojawiać, dopóki istnieje system rynkowy, a demokracja umożliwia wyrażanie tego. Nazwa Oburzeni się nie
Prof. Henryk Domański
Socjolog

Tacy niezadowoleni będą się pojawiać, dopóki istnieje system rynkowy, a demokracja umożliwia wyrażanie tego. Nazwa Oburzeni się nie utrzyma, zmieni się forma protestów, ich nazewnictwo, ale będą nadal.

utrzyma, zmieni się forma protestów, ich nazewnictwo, ale będą nadal – dodaje socjolog.
Kim są europejscy oburzeni
Czy skoro więc w USA Oburzeni tracą na sile, to można spodziewać się, że również w Europie ucichną ich głosy? Wątpliwe. Ich sytuacja znacznie się bowiem różni od tego, co działo się w USA. I powody protestów są inne.
– W Europie mamy do czynienia z protestami ludzi, którzy przyzwyczaili się do hojnego państwa opiekuńczego, chociażby darmowej opieki medycznej. Teraz, gdy to państwo upada pod własnym ciężarem i konieczne są cięcia, ci ludzie czują się oszukani – stwierdza główny analityk Bankier.pl Krzysztof Kolany. – Bo ktoś im coś kiedyś obiecał, dał, a teraz to zabiera. Ludzie zaś myśleli, że państwo będzie im dawać zawsze, a teraz nie potrafią odnaleźć się w nowej sytuacji – wyjaśnia Kolany. Jak zaznacza, oburzenie Hiszpanów to nic dziwnego, skoro tam co drugi młody człowiek (do 25 lat) nie może znaleźć pracy.
W Unii czekamy na wybuch
Te powody zaś sprawiają, że chociaż w USA Oburzeni słabną, to w Europie mogą

Kryzys? Rosyjski milioner rzucał pieniędzmi z okna. A ludzie zachowywali się jak zwierzęta. CZYTAJ WIĘCEJ

tylko przybierać na sile. Szczególnie, że politycy Unii Europejskiej, jak i krajowych rządów, są bezsilni – tak samo w Hiszpanii, Grecji i we Włoszech. A nieporadność UE w walce z kryzysem tylko pogłębia społeczną frustrację. Profesor Henryk Domański przyznaje ostrożnie: – Być może, za jakiś czas jeszcze te protesty eksplodują.
Jeszcze dalej w swojej ocenie idzie Krzysztof Kolany. – Spodziewam się, że te protesty na południu Europy będą się nasilać – jednoznacznie stwierdza analityk. I pesymistycznie dodaje: – To i tak cud, że jeszcze jest tam tak spokojnie. Dziwię się, że jeszcze nie doszło tam do rewolucji albo wojny domowej.