Najpierw nazwisko ojca, potem męża. Na końcu zaś dobrowolna zmiana własnego imienia na imię potomka. Kobiet funkcjonujących w sieci jako Mamy Allanków czy Amelek są już dziesiątki tysięcy. Podobnym typem instamatek są profesjonalistki, które przed tytułem świadczącym o wykształceniu zamiast skrótu "mgr" dodają słowo "mama". Polki porzucają swoje dawne nicki w imię miłości do dzieciątka, całkiem jak na ślubach zakonnych.
Dziennikarka, najczęściej piszę o trendach, mediach i kobietach. Czasem bawię się w poważne dziennikarstwo, czasem pajacuję. Można się pomylić.
Mam taką znajomą. Śliczną, mądrą, zabawną i uśmiechniętą. Każdy, kto ma taką znajomą, myśli sobie czasem, jak to jest być takim ślicznym i uśmiechniętym. Jak to jest być takim mądrym i zabawnym, już sobie raczej nie myśli. Rzadko kiedy zdarza się człowiek uważający się za głupiego i nudnego.
Wracając jednak do znajomej. Nie widziałam jej kilka lat, ale jesteśmy znajomymi na Facebooku, obserwujemy się też na Instagramie. Na tym ostatnim znajoma migała mi sporadycznie. Zdjęcia z wakacji (#chill), z kolacji z mężem (#pizza), z biegania (#jogging). U mnie zawsze miała instagramowe serduszo, walutę sympatii tylko częściowo zależną od atrakcyjności contentu.
Mały, łysy człowieczek imieniem Mamastaś
Od dłuższego czasu śliczna znajoma migać mi jednak przestała. Za to w moim feedzie zaczął co i rusz pojawiać się mały, łysy człowieczek, skądinąd zupełnie mi nieznany. Mały człowieczek często zmieniał stylizacje i tła do zdjęć.
Gust miał specyficzny. Puchate, pastelowe kocyki i wzorzyste śpiochy. Na zdjęciach zazwyczaj spał albo się uśmiechał, ale pod spodem było napisane, że nie śpi całe noce i dużo płacze. W zasadzie nie od dziś wiedziałam, że Instagram kłamie.
Wkrótce mały człowieczek zaczął poruszać i mniej przyziemne tematy. Opisywał swój stosunek do Strajku Kobiet, do weganizmu, przedstawiał swoje poglądy na temat udanych związków. Może to i ageizm, ale pomyślałam, że jest chyba na to ciut za mały.
Tym sposobem po dobrych kilku miesiącach czytania wywodów małego człowieczka i podziwiania jego śpiochów, weszłam wreszcie na jego profil. Nazywał się "mamastasia".
Mamastaś okazał się zaś nowym wcieleniem ślicznej znajomej, wcześniej będącej po prostu Basią. Imiona zostały zmienione, ale mimo to znaleźć jakiegoś "Mamastasia" nietrudno. Na Instagramie jest już kilkadziesiąt kont o podobnej nazwie lub opisie.
Nie jest tajemnicą, że obok profili prężących pośladki Wenus z insta, selfie-feministek i trenerek fitness, olbrzymia grupa kobiet na Instagramie to tzw. instamatki.
Tym terminem już od kilku lat określa się kobiety, które żyją z pokazywania swojego macierzyństwa, a raczej z reklamowania produktów przeznaczonych dla dzieci (przy czym słupem ogłoszeniowym jest tu pociecha).
Innym rodzajem instamatek są złośliwe internautki, które zlatują się by radzić, pouczać i krytykować wszystko, co związane z opieką nad dzieckiem. Czy ma czapkę na spacerze? Czy jest poprawnie trzymane? Czy te buciki są aby na pewno ortopedyczne? Wszystko w myśl zasady: wszystkie dzieci nasze są.
Tyle że obok tych dwóch podtypów instamatek mamy i kolejne. Największą grupę stanowią właśnie "Mamastasie", "Mamaleonki" czy inne "Mamazosie". Zwykłe kobiety, dla których… no właśnie co takiego? Macierzyństwo staje się doświadczeniem na tyle granicznym, że postanawiają zrezygnować z własnego imienia na rzeczy tytułów mam Stasiów, Leonków i Zoś?
Księżna i jej wózek
A może raczej chodzi tu o przykład idący z góry? Skoro uwielbiane przez Polki arystokratki naszych czasów jak Ania Lewandowska i Małgosia Rozenek pokazują Henryka, Laurę i Klarę, tak widocznie powinno się prowadzić Instagram.
O prawdziwości tej tendencji mogą świadczyć choćby losy imion dzieci celebrytek. W maju 2020 roku przychodzi na świat Laura Lewandowska. Pod koniec roku popularność imienia przeskakuje o pięć oczek w górę w rankingu najczęściej nadawanych imion.
Z kolei znacznie mniej popularne imię imienia Henryk – a tak swojego syna nazwała nie tylko Małgorzata Rozenek, ale też Basia Kurdej-Szatan i Justyna Nagłowska – było aż o sześć oczek wyżej niż w 2019.
Oczywiście można tu podnieść larum, że dziecko nie jest własnością matki i jego wizerunek nie powinien być upubliczniany, jeśli nie jest w stanie wyrazić na to zgody. Ale to szkoła dość radykalna.
Pomijając ten jeden szczególik, w tym, że kobieta po urodzeniu dziecka zasypuje znajomych i nieznajomych zdjęciami pociechy, nie ma nic zdrożnego.
Może ma więcej czasu? Może w ten sposób wyraża radość z macierzyństwa? Chce podtrzymać kulejące przy opiece nad małym dzieckiem kontakty ze znajomymi?
Jako bezdzietną lambadziarę zastanawia mnie jednak co innego, a mianowicie fakt, że urodzenie dziecka staje się rodzajem samo-przyzwolenia na aktywność online.
Szare myszki, skryte dziewczyny i kobiety, które w mediach społecznościowych były, ale się nie udzielały, nagle zaczynają nie tylko pisać o sobie, ale też zabierać głos w sytuacjach, w których wcześniej milczały. Czyżby więc urodzenie dziecka emancypowało? Mam taką nadzieję.
Mama *WSTAW NAZWĘ ZAWODU*
Powszechność uznawania macierzyństwa za doświadczenie nadrzędne potwierdza jeszcze jedno zjawisko. Wysyp mam-ekspertek, kolejnego typu instamatek.
Koronnym przykładem jest tu Nicole Sochacki-Wójcicka, znana w sieci jako Mama Ginekolog. Nie da się odmówić jej statusu internetowego fenomenu. Połączenie dyplomu Akademii Medycznej z macierzyństwem okazało się – rzecz jasna nie bez udziału samej Nicole – patentem na sukces.
W jej ślady poszły i inne specjalistki w swoich dziedzinach. Na Instagramie działają między innymi: Mama Fizjoterapeuta, Mama Neurolog, Mama Dermatolog, Mama Farmaceutka, kilka mam-pielęgniarek i rzecz jasna Mama Pediatra.
Swoją reprezentację mają i zawody pozamedyczne: Mama Prawnik, Mama Nauczyciel, Mama Inżynier, Mama Dziennikarka, Mama Przedszkolanka, Mama Trenerka, Mama Fryzjerka, a nawet Mama Chemik. Długo by wymieniać.
I choć pojedynczy profil oderwany od gromady mam-specjalistek nie wydaje się niczym niezwykłym, w ich nagromadzeniu widać pewne kuriozum. Oto obok tytułu (zwykle naukowego), pisanego w większości przypadków w rodzaju męskim, pojawia się familiarna "Mama".
Jak gdyby samo bycie chemiczką, inżynierką czy neurolożką nie było wystarczające. Albo jak gdyby bycie wykwalifikowaną specjalistką wymagało natychmiastowego ocieplenia słowem "mama", żeby przypadkiem nikt nie pomyślał o kobiecie z ambicjami i wyższym wykształceniem per "zimna karierowiczka".
Mama Partner do rozmowy
Gdy widzę kolejne "Mamaleonki" i Mamy Stylistki, przypomina mi się zawsze pewna scenka rodzajowa. Kilka lat temu przysłuchiwałam się jednym uchem rodzinnej dyskusji odbywającej się przy sąsiednim stoliku w jakiejś knajpie.
Dziewczyna, na oko raczej kończąca studia niż liceum, spierała się z ojcem o tolerancje. No wiecie, typowa polska dyskusja - czy homoseksualista może pracować w szkole, czy pary jednopłciowe powinny mieć prawo do zawierania małżeństwa i adopcji.
Ojciec był przeciwny, ale to córka była lepiej przygotowana merytorycznie. W pewnym momencie mężczyzna stwierdził, że nie będzie z nią dyskutował. Mogą pogadać dopiero, gdy córka będzie miała dziecko, bo jak na razie to "sama jest dziecko" i nie jest dla niego "partnerem do rozmowy".
Niewykluczone, że i nam wciąż towarzyszy to dość powszechne, choć nieuświadomione przekonanie – że doświadczeniem uprawniającym do zabierania głosu przy metaforycznym stole, w przypadku kobiety jest dopiero macierzyństwo.
Jasne, że i samo zostanie matką daje części kobiet poczucie sprawczości, siły, celu. Jestem w tej kwestii raczej z niezbyt feministycznego nurtu, w myśl którego uważam macierzyństwo za trudne do zastąpienia doświadczenie emocjonalne i duchowe. Tyle że jakoś nie do końca tłumaczy to nagłą chęć świeżo upieczonych matek do zabierania głosu i dzielenia się swoim życiem.
Wychowane w pozornej równości, ale jednocześnie w oparach patriarchat u, ntuicyjnie zaczynamy czuć się pełnoprawnymi członkiniami społeczeństwa dopiero, gdy zdobędziemy skalp porodówki.
Co tam podróże, studia, praca, związki. Prawdziwie cenione doświadczenie kobiety to posiadanie potomstwa. Tytuł honorowy mamy Amelki, Hani czy Witka jest bardziej prestiżowy niż własne imię i nazwisko. Zaś słowo "mama" przed nazwą zawodu z powodzeniem zastępuje doktorat. A przynajmniej na Instagramie.
Chcesz podzielić się historią albo zaproponować temat? Napisz do mnie: helena.lygas@natemat.pl