Jest pierwszą w Polsce towarzyszką w żałobie. Anja o kulisach pracy na granicy życia i śmierci
Alicja Cembrowska
07 marca 2021, 19:13·12 minut czytania
Publikacja artykułu: 07 marca 2021, 19:13
Żałobę trzeba przejść, zamknąć ją i żyć dalej? – Nie o to chodzi! – mówi Anja Franczak i dodaje, że w Polsce w myśleniu o przeżywaniu straty nadal dominują psychologiczne metody z lat 60., które dawno się przeterminowały. O umieraniu, bezradności, wspólnocie i konfrontacji ze śmiercią rozmawiam z certyfikowaną towarzyszką w żałobie.
Reklama.
Anja Franczak jest pierwszą w Polsce towarzyszką w żałobie.
Towarzyszy osobom, które umierają, a także tym, które przechodzą żałobę. Podkreśla, że w czasie żałoby bardzo ważne jest poczucie wspólnoty.
Franczak szkoliła się w Niemczech, gdzie od ponad 20 lat towarzysze w żałobie to certyfikowany zawód.
Jest pani towarzyszką w żałobie. To oficjalna nazwa pani zawodu?
Tak, chociaż przetłumaczyłam tę nazwę z niemieckiego. Do tej pory nie było tego zawodu w Polsce, więc sprawdziłam, jakich nazw używa się w języku niemieckim i angielskim. Uznałam, że najbardziej adekwatną nazwą będzie "towarzysz w żałobie".
Oficjalnie w Polsce nie ma takiego zawodu?
Do tej pory nie było.
O, czyli jest pani pierwsza.
Zgadza się.
Jak to się stało, że podjęła się pani akurat takiego zadania?
Punktem zwrotnym było moje osobiste doświadczenie. Kilka lat temu, gdy zaczęłam żałobę po stracie dziecka, zabrakło mi takiego wsparcia. Mój proces żałoby był bardzo skomplikowany, między innymi przez brak pomocy.
Rozmawiałam z kobietą z Niemiec, która miała bardzo podobną historię do mojej, też straciła dziecko w trakcie ciąży. I to ona opowiedziała mi o tym, jak od razu dostała nie tylko wsparcie psychologiczne w szpitalu, ale również kontakt do towarzyszki w żałobie. Korzystała z jej wsparcia przez kilka miesięcy i bardzo jej to pomogło. Wtedy pierwszy raz usłyszałam o tym zawodzie, dowiedziałam się, że w ogóle są ludzie, którzy pracują w taki sposób.
Byłam zafascynowana, a z drugiej strony trochę zła, że nie miałam dostępu do takiego wsparcia. Wtedy zaczęłam korzystać z takiej usługi w Niemczech, ale też wgłębiłam się w ten temat. Podjęłam decyzję, że chcę się tego nauczyć.
Gdzie się pani szkoliła i zdobywała wiedzę?
W innych krajach istnieją inne systemy wsparcia dla osób w żałobie. Szkoliłam się w Niemczech, gdzie ten zawód istnieje od ponad 20 lat i są różne instytuty żałoby, które szkolą ludzi do tej pracy.
Ja zrobiłam roczne szkolenie w instytucie w Heidelbergu, które kończy się zdobyciem certyfikatu, wystawianym przez Bundesverband Trauerbegleitung (Niemiecki Związek Zawodowy Towarzyszy w Żałobie), który wyznacza standardy.
Kojarzy mi się to z pracą psychologa. Jak wygląda pani praca? Ma pani jakieś szczególne metody?
Myślę, że nie do końca chodzi o metody, a o podejście do żałoby. Żałoba nie jest chorobą, nie wymaga leczenia czy terapii. Najczęściej żałoba wymaga po prostu przestrzeni, żeby być widziana, doświadczona i wspierana przez innych.
Niski poziom edukacji o żałobie sprawia, że tego wsparcia często brakuje. Zamiast tego, ludzie są konfrontowani z poradami: "Musisz być silny", "weź się w garść". Przez to często czują się pod ogromną presją, żeby wyjść z żałoby i nie pozwalają sobie na jej doświadczanie.
W mojej pracy daję przede wszystkim przestrzeń, w której można otwarcie opowiadać o swoim doświadczeniu i o tej osobie, która zmarła. To przestrzeń bez oceny, bez krytyki, bez porady. To jedna z form mojej pracy.
Druga to działania edukacyjne, wykłady, warsztaty, które najczęściej są wydarzeniami publicznymi. Szkolę również terapeutów, którzy chcą się wgłębić w temat wsparcia osób po stracie, a także regularnie prowadzę szkolenia dla kadr menadżerskich w firmach – spotykam się z zespołami, żeby pomóc stworzyć wspierającą atmosferę, gdy jeden z pracowników stracił kogoś bliskiego.
Wydaje mi się, że w Polsce żałoba jest bardzo połączona z wymiarem religijnym. Jak to wygląda z pani perspektywy?
Nie zgadzam się z tym, że w Polsce żałoba jest traktowana głównie religijnie. Oczywiście tematy egzystencjonalne są obecne w rozmowach z osobami, które się do mnie zgłaszają, ale często ma to wymiar bardzo praktyczny: jak dostosować się do codzienności, w której zabrakło bliskiej osoby. Jeden z obszarów żałoby to jest adaptacja, dostosowanie się do nowej sytuacji życiowej.
Zajmuje się pani tylko osobami w żałobie, czy również tymi, które umierają?
To się czasami zazębia. Osoby, które są terminalnie chore, w pewnym sensie też przechodzą żałobę. Nie tracą bliskiej osoby, ale tracą zdrowie, swoją wizję przyszłości, swoje plany, marzenia. Więc wszystkie rodzaje straty są związane z procesem żałoby, może to dotyczyć straty związku, nadziei na konkretną drogę życiową, nie tylko śmierci.
Moja definicja żałoby jest dosyć szeroka, ale ludzie, którzy trafiają do mnie najczęściej, są w żałobie związanej ze śmiercią.
Rozstanie z ukochaną osobą dla niektórych jest "małą śmiercią", a wydaje mi się, że nadal wiele osób nie zdaje sobie sprawy, że po związku też musimy przejść żałobę...
To, co łączy wszystkie doświadczenia związane z żałobą, to temat straty. To często strata kontroli, gdy wydarza się coś, na co mamy bardzo ograniczony wpływ, albo tego wpływu nie mamy w ogóle. Ten aspekt bezradności jest centralny w tych historiach.
Czy zgłaszają się do pani ludzie "z powodu pandemii"?
Jakaś część jest związana z pandemią, ale częściej jednak zgłaszają się do mnie osoby, które straciły kogoś bliskiego już kilka lat temu i dopiero teraz są gotowe, żeby spotkać się z tym tematem. Przez lata było to dla nich za trudne, unikali konfrontacji. Nieraz to wymaga czasu, musimy poczuć, że jesteśmy gotowi, żeby się przyglądać z bliska temu doświadczeniu.
Jestem na wielu grupach wsparcia, gdzie ludzie często piszą, że od lat nie mogą poradzić sobie ze śmiercią bliskiej osoby. Czy żałoba może trwać wiecznie? Przyzwyczaiłam się do psychologicznego myślenia, że żałoba to kilka punktów, które następują po sobie i że musi być to proces zakończony.
Mam zupełnie inną perspektywę. Na temat żałoby istnieje dużo modeli psychologicznych, które mogą nam pomóc opisać i zrozumieć ten proces. Jedyny szeroko znany model w Polsce to ten, że żałoba składa się z faz. Często używany jest tutaj model od Elizabeth Kübler-Ross [amerykańska lekarka opisywała 5 etapów żałoby: zaprzeczenie, gniew, targowanie, depresja, akceptacja – przyp.red.], który tak naprawdę dzisiaj uważany jest za przestarzały pod wieloma względami.
Istnieją inne modele, które opisują proces żałoby w sposób bardziej dynamiczny i to głównie one są w centrum moich szkoleń. Chcę pokazywać inne możliwe perspektywy na ten proces. Jednym z takich problematycznych wątków w tych dawnych modelach jest to, że żałoba ma się kończyć. I że trzeba z niej wyjść.
To nie trzeba wychodzić z żałoby?
Bardziej współczesne modele opisują, że żałoba się nie kończy, a na pewno nie kończy się w konkretnym momencie. Dotyczy to szczególnie straty bardzo bliskiej osoby, na przykład dziecka, rodzica, partnera. Żałoba się rozwija i zmienia. I wokół tej straty rozwija się nasze życie.
"Strata" i "życie" się nie wykluczają. Możemy mieć w swoim życiu miejsce i przestrzeń na żałobę i równolegle na całą resztę życia. Możliwość przeżywania szczęścia i doświadczania radości istnieje wtedy równocześnie z procesem żałoby. Głównie chodzi mi o to, żeby wyjść z myślenia czarno-białego, że albo jesteśmy w żałobie i jest źle, albo wychodzimy z żałoby i jest dobrze. To jest zbyt proste.
Trzeba na to patrzeć w sposób złożony. Nie chodzi o to, żeby wyjść z żałoby, ale o to, żeby żałoba nadal mogła mieć miejsce w naszym życiu, ale nad nim nie dominowała. Musimy nauczyć się żyć z tą stratą.
Jedyne teorie, z którymi do tej pory się spotkałam, to te, że trzeba zrobić kilka kroków opisanych przez specjalistów, a potem cięcie. Koniec żałoby.
To są właśnie teorie z lat 60., które były taką pierwszą próbą opisania tego procesu. I od tamtego czasu dużo się zmieniło. Z jakiegoś powodu te nowsze modele i publikacje są w Polsce bardzo mało znane. Książki o żałobie, które w międzynarodowym dyskursie uważane są za standardowe, nigdy nie zostały przetłumaczone na język polski.
Może problemem jest tabu? Śmierć nadal raczej nie jest popularnym tematem.
Wydaje mi się jednak, że potrzeba i chęć takiej rozmowy jest duża. Wiele osób pragnie otwartego dialogu i też z tego względu, zauważając tę potrzebę, angażuję się w inicjatywy, które taki dialog promują. Regularnie organizuję otwarte spotkania "Death Cafe", na których można wymienić się myślami, zadać pytania. Powstała również inicjatywa Instytut Dobrej Śmierci – to kolektyw ludzi z różnych branż, jesteśmy takimi "aktywistami śmierci" – publikujemy teksty, organizujemy spotkania i warsztaty o śmierci i żałobie, żeby wyciągnąć te tematy z ciemnego kącika tabu.
Bo to dotyczy nas wszystkich i ta atmosfera tabu nam nie służy. Próbujemy się chronić przed tym tematem, ale tak naprawdę to milczenie pogłębia tylko nasze lęki.
Mam wrażenie, że między innymi z tego bierze się to mylne przeświadczenie, że "popłaczesz, a potem minie", bo przecież "czas leczy rany"… A tutaj chyba jednak potrzeba czegoś więcej niż popłakanie. Rozmowy? Przemyśleń?
Żałobą i tym, co z nią związane, trzeba się dzielić. Myślę, że naszym problemem jest to, że żałoba często traktowana jest jako sprawa prywatna, z którą każda osoba powinna sobie poradzić sama. A w żałobie potrzebna jest nam wspólnota. Żałoba to bycie razem z innymi ludźmi, którzy nas widzą i słuchają, nie dają nam dobrych rad, tylko są gotowi, żeby razem wytrzymać tę emocjonalną bezradność, którą czujemy w konfrontacji ze śmiercią.
Kiedy jesteśmy skonfrontowani ze śmiercią i żałobą, to często nasze metody radzenia sobie w codziennym życiu przestają działać. Mam na myśli podejście zadaniowe. Zazwyczaj, kiedy w naszym życiu pojawia się jakiś problem, to myślimy: "Ok, jest problem, muszę znaleźć rozwiązanie i potem będzie dobrze".
I takie podejście się sprawdza w pracy czy podczas wykonywania codziennych obowiązków, ale w kontakcie ze śmiercią to przestanie działać, bo to jest granica naszej mocy. Śmierć to sfera, która jest większa od nas i nieważne, czy ta sfera jest dla nas duchowa, czy biologiczna. Ta konfrontacja potrafi być bardzo bolesna. Wtedy właśnie pomaga wspólnota z ludźmi, którzy nie uciekają od tego doświadczenia, są gotowi przejść przez to z nami.
Wydaje mi się, że jednak często nie wiemy, jak reagować na żałobę innego człowieka, a mówienie, że "wszystko będzie dobrze" też raczej nie zda egzaminu. Jakie są najgorsze reakcje na żałobę?
Tak, czasami próby pocieszania są związane z bagatelizowaniem: "Był taki stary, że właściwie trzeba się cieszyć, że dożył takiego wieku". Za takimi słowami często stoi dobra intencja, ale przez osobę w żałobie może zostać odebrana inaczej. Może ją to zranić.
To co robić? Słuchać i milczeć?
Słuchać jak najbardziej, ale można do tego dodać pytania i informację zwrotną: "Widzę, że jest to dla ciebie bardzo trudne. Czy chcesz mi więcej o tym powiedzieć? Czego potrzebujesz? Czy jest coś, co mogę dla ciebie zrobić?".
To są pytania, które sygnalizują naszą gotowość do bycia w tej sytuacji, a nie uciekanie od niej.
A czym zajmuje się doula umierania? Jest pani w trakcie dwuletniego kursu.
Doula umierania też jest właściwie zawodem nieznanym w Polsce. Szkolenia robię w Niemczech. Doula wspiera osobę umierającą i jej rodzinę w tym procesie.
W medycynie śmierć jest traktowana jako wróg. Gdy ktoś umiera, najczęściej toczy się wokół tego narracja porażki: "Nie byliśmy w stanie go uratować", "przegrał walkę"… Natomiast taka narracja ignoruje, że śmierć jest częścią życia. Życie nie może kończyć się inaczej niż przez śmierć.
Ruch hospicyjny polega na tym, żeby nie rozpoczynać kolejnych terapii i nie robić kolejnych operacji za wszelką cenę, ale żeby w pewnym momencie zdać sobie sprawę, że rozpoczął się proces odchodzenia. Nie oznacza to, że nic nie robimy. Po prostu przestawiamy fokus na to, żeby tej osobie było dobrze.
Żeby było w tym jak najmniej bólu i cierpienia. I wtedy celem nie jest uratowanie życia, tylko sprawienie, żeby każdy dzień, który został, był jak najlepszy, zapewnił spokój.
Dla wielu to czas na porządkowanie spraw, rozwiązanie konfliktów, planowanie, co ma się stać z ciałem, jaki ma być pochówek. Na tym etapie życia pojawia się dużo pytań i jeżeli w rodzinie nie ma kultury otwartej rozmowy, brakuje komunikacji, to tutaj może pomóc doula umierania.
Taki moderator?
Tak, albo facilitator, to dobre słowo.
Pracuje pani ze śmiercią. Jak sobie pani z tym radzi?
Przede wszystkim pracuję z życiem! [śmiech] Osoby, z którymi pracuję, są skonfrontowane ze śmiercią, ale w centrum naszej pracy jest pytanie: "Jak z tym żyć?".
Ale podejrzewam, że jednak osoba, która szuka u pani wsparcia, przynajmniej na początku, przychodzi z ogromnym bagażem bólu i cierpienia, który może chcieć komuś oddać…
I ja nie mogę go przyjąć. Nie jestem w stanie odebrać czyjegoś bólu, to nie jest możliwe. Mogę jednak pomóc w znalezieniu drogi, jak sobie z tym bólem poradzić, jak dbać o siebie, ale również utrzymywać ciepłą wewnętrzną relację z osobą zmarłą.
Jeżeli chodzi o ten bagaż, to dotyczy wszystkich profesjonalistów pracujących z ludźmi, którzy doświadczają bólu fizycznego i psychicznego – lekarzy, terapeutów, pracowników zakładów pogrzebowych. W takich zawodach trzeba bardzo o siebie dbać. Ja jestem pod regularną superwizją. Ale każdy sam dla siebie musi wypracować sposoby na ustabilizowanie się, odreagowanie. Moja praca polega na tym, że daję drugiej osobie 100 procent swojej uwagi, więc muszę bardzo uważać, żeby być w dobrym stanie. Nie mogę pozwolić sobie na wyczerpanie.