Musiałam być rodzicem mojego ojca. Bycie dzieckiem osoby chorej na depresję to ciężar na lata
List czytelniczki
02 marca 2021, 14:08·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 02 marca 2021, 14:08
"Nie mam już siły żyć, chciałbym umrzeć – powiedział mi tata wprost, gdy zapytałam go, jak się czuje. Tych słów żadne dziecko nie powinno usłyszeć od swojego rodzica. Wbijają się w ciebie jak sztylety, nie możesz oddychać" – pisze 32-letnia czytelniczka o swoim tacie, który od lat choruje na depresję.
Reklama.
Depresja nie jest pierwszą chorobą, która przychodzi ci do głowy, gdy myślisz o swoim starzejącym się rodzicu. Bardziej skupiasz się na fizyczności, niż psychice: problemach z poruszaniem się, pamięcią, sercem. Nie zdajesz sobie sprawy, że twój rodzic – stały i stabilny punkt w twoim zakręconym życiu – będzie sam dla siebie zagrożeniem.
Tak było w przypadku moim i mojego taty. Obecnie to mężczyzna po 70-stce, od kilka lat jest na emeryturze. Zdrowie fizyczne? Dobre, nie licząc problemów z ciśnieniem. Zdrowie psychiczne? Fatalne. Tata zmaga się z depresją i stanami lękowymi od ponad dekady, co wpływa na mnie bardziej, niż potrafię to przyznać sama przed sobą.
Tata zawsze był silny. Wykształcony, nowoczesny, zaradny. Ostoja. Sprawnie żonglował pracą na kilka etatów, życiem rodzinnym i czasem wolnym. Był świetnym mężem i świetnym ojcem: opiekuńczym, kochającym i oddanym. I wciąż nim jest.
Podobno córka traktuje swojego tatę jak superbohatera: tak było w moim przypadku. Zawsze mieliśmy świetną więź – dogadywałam się z nim lepiej, niż z mamą. Wspierał mnie: w szkole, na zawodach sportowych i studiach, w pierwszej pracy. Nasza relacja była kumpelska, nie miała w sobie nic z zaborczości i ślepego oddania przedstawianego w amerykańskich filmach o ojcach i córkach. Uwielbialiśmy razem spędzać czas.
Piszę w czasie przeszłym, chociaż nasze relacje wciąż są świetne. Jednak zupełnie inne: wszystko odwróciło się od 180 stopni, gdy mój tata – człowiek, który nigdy nie zmagał się z zaburzeniami psychicznymi czy uzależnieniami – zachorował na chorobę, której na początku w ogóle nie rozumieliśmy: depresję.
Ponad dekadę temu mój tata stracił oboje swoich rodziców w krótkim odstępie czasu. Z dnia na dzień mój superbohater z dzieciństwa zupełnie się rozpadł i stał się cieniem samego siebie.
"Chcę umrzeć"
Tata stracił radość życia. Przestał jeść, dużo spał. Przestał radzić sobie w pracy, zaniedbywał domowe obowiązki. Często siedział w jednym miejscu i milczał.
"To żałoba, to naturalne, to przejdzie" – mówiliśmy. W końcu strata rodzica – a co dopiero obojga – jest olbrzymim ciosem. Daliśmy tacie czas. Nie mieliśmy wątpliwości, że wróci do normy.
Ale mijały miesiące, rok. Poprawy nie było. Tata był przygaszony, cichy. Gdy na niego patrzyłam, czasem wydawało mi się, że... nic w nim nie ma. Że jest samym ciałem, dusza gdzieś uleciała. Przestraszyłam się, tęskniłam za moim dawnym tatą. Postanowiłam z nim porozmawiać, poprosić, żeby poszukał pomocy.
– Nie mam już siły żyć, chciałbym umrzeć – powiedział mi wprost, gdy zapytałam go, jak się czuje. Tych słów żadne dziecko nie powinno usłyszeć od swojego rodzica. Wbijają się w ciebie jak sztylety, nie możesz oddychać. Jestem wdzięczna za to, że mój tata się otworzył, ale tak bardzo chciałabym cofnąć ten moment, "odusłyszeć" te dwa zdania.
Depresja rodzica
Moja mama i ja połączyłyśmy siły, zapisałyśmy tatę do lekarza psychiatry. Diagnoza? Ostra depresja. Dostał lekarstwa i radę, aby zapisał się do terapeuty.
Trudno było przyzwyczaić się do tego "nowego" taty: bezradnego, słabego, odizolowanego od życia. Był cieniem dawnego siebie. Przestał angażować się w nasze życia, nie mogliśmy już na niego liczyć. To było oczywiste: musiał skupić się na walce z chorobą. Jednak dla mnie, osoby, którą tata zawsze wspierał i "ratował", była to gorzka pigułka do przełknięcia.
Tym razem to ja musiałam być jego opoką. Przypominałam mu o lekach, gdy był szczególnie apatyczny. Przynosiłam jedzenie do sypialni, wyciągałam na spacer, gdy miał trochę więcej siły. Opowiadałam zabawne historie, mając nadzieję, że chociaż odrobinę wyciągnę go z mroku, w jakim się znalazł.
Najgorszy widok? Mój tata siedzący w ciemności na skraju łóżka i patrzący w ścianę. Nie zauważył nawet, kiedy weszłam. Zrobiłam mu wtedy zdjęcie, które dla mnie jest najtrafniejszym obrazem depresji. Nie skasowałam tej fotografii, ale trudno mi na nią patrzeć.
Byle przetrwać
Minęły lata, tata wciąż walczy z depresją. To podstępna choroba: cofa się, żeby mocniej zaatakować. Tata miał krótsze i dłuższe momenty spokoju – wtedy wracał dawny on. Zmieniony, poturbowany, ale ciepły, uśmiechnięty i pomocny.
Kiedy depresja wraca, już wiemy co robić. Tata idzie do swojego lekarza, który przepisuje mu większą dawkę leków lub mocniejsze lekarstwa. Na terapię na razie nie chodzi, mówi, że mu to niepotrzebne, chociaż sam wie, że siebie oszukuje. Cóż, jest uparty.
Jest stabilnie. Nie myśli już o śmierci, żyje jak może. Jest już na emeryturze, więc ma dużo czasu na swoje pasje. Gdy ma akt depresyjny, skupia się jedynie na przetrwaniu. I za to jestem mu wdzięczna, bo nie chcę go stracić.
Nikt nie przygotowuje cię na depresję rodzica. To nieznane wody, labirynt, który sam musisz rozpracować. Nie życzę tego nikomu. A tym, którzy muszą się z tym zmierzyć, chcę napisać jedno: role się odwróciły, teraz to wy odpowiadacie za swoich rodziców. Nie zawiedźcie ich i po prostu bądźcie.