
Hirek Wrona, dziennikarz muzyczny i producent, nie uważa tego za ucieczkę. – Mamy jedną Europę. Człowieka męczy to, z czym spotyka się na co dzień. Wszyscy się na wszystkim znają, komentują, każdy chce dostać coś za darmo – mówi dziennikarz.
Brodka to nie pierwsza gwiazda muzyki, która chce robić karierę poza Polską. Zdaniem wielu artystów i producentów nie jest u nas zbyt wesoło. Hirek Wrona przyznaje, że artyści ciągle narzekają. Są za biedni, okradani, dopuszczają się sądów nad innymi ludźmi. Dodaje jednak, że mają do tego prawo. – Ryzyko wypromowania twórcy ponosi producent. Niektórzy muzycy są do tego stopnia perfidni, że wręcz zachęcają do piractwa. Artyści zarobią na koncertach, a straci na tym wydawca – mówi dziennikarz.
Nasi tylko narzekają, traktują swoją pracę jak pańszczyznę. Ich zagraniczni koledzy mają podobne problemy, lecz im ta muzyka daje radość
Kolejnym problemem jest celebrytyzm. – Nie zabija rynku muzycznego, ale źle działa na jego wizerunek – wyjaśnia Wrona. Zaznacza, że świetnym obrazem polskiego show biznesu muzycznego jest Nergal. – Był znany w węższym gronie swoich słuchaczy. Popularność przyniosła mu choroba i związek z gwiazdką muzyki pop - Dodą. Doszło do tego, że ludzie zaczęli interesować się jego muzyką. W dobrym tonie było mieć płytę Behemotha na półce. Lecz nikt tak naprawdę tego nie słucha. Polacy nie wiedzą, że Nergal jest świetnym gitarzystą. Jeśli o kimś nie mówi się w telewizji śniadaniowej, trudno mu zaistnieć – kwituje Hirek Wrona.
W dobrym tonie było mieć płytę Behemotha na półce. Lecz nikt tak naprawdę tego nie słucha. Polacy nie wiedzą, że Nergal jest świetnym gitarzystą. Jeśli o kimś nie mówi się w telewizji śniadaniowej, trudno mu zaistnieć
Znacznie gorsze zdanie o polskim przemyśle muzycznym ma Tomek Lipiński, wokalista zespołów Tilt czy Brygada Kryzys oraz członek Rady Akademii Fonograficznej Związku Producentów Audio-Video. Zaznacza, że wcale nie dziwi się twórcom, którzy próbują swoich sił za granicą, bo z polskim rynkiem muzycznym nie chcą mieć nic wspólnego. – Zawód muzyka w Polsce nie istnieje. Jest poza nawiasem. Muzycy nie mają świadczeń, emerytur, bo do tego potrzebne są etaty. Prawo zabrania im tworzenia związków zawodowych. Są okradani, wykorzystywani, gdy jest taka potrzeba i olewani, gdy już nikt ich nie potrzebuje – wymienia jednym tchem Lipiński.
Na polskim rynku nie chodzi o to, by wypromować naszego artystę. Głównym celem jest sprzedanie repertuaru globalnego na lokalnym rynku
Cudze chwalicie, swego nie znacie
Muzyk podkreśla, że wytwórnie-decydenci polskiego rynku muzycznego nie mają interesu w tym, by go rozwijać. – Zapraszając do Polski międzynarodową gwiazdę, organizatorzy koncertów licytują się, kto da więcej. Jeśli pochłania to tyle pieniędzy,
Ludziom wydaje się, że muzycy są bogaci. Taki pogląd wyrabiają sobie oglądając w telewizji tych nielicznych, którzy się przebili. Tak naprawdę muzycy często ledwo wiążą koniec z końcem
Całkowicie inny pogląd na ten temat ma Bogdan Kondracki, muzyk rockowy związany z zespołami Kobong, Neuma czy NYIA. Jest też producentem muzycznym. Wydawał płyty Ani Dąbrowskiej, Maryli Rodowicz, Moniki Brodki czy Tomasza Makowieckiego. – Ja optymistycznie zapatruję się na przyszłość polskiej muzyki. Mamy dużo fajnych artystów. Ale wiadomo, na rynku nie jest lekko – mówi. Dodaje, że polski rynek muzyczny często jest demonizowany.
Ja optymistycznie zapatruję się na przyszłość polskiej muzyki. Mamy dużo fajnych artystów. Lecz wiadomo, na rynku nie jest lekko.
Nasz kolejny rozmówca, Dariusz Włosek, to menadżer muzyków. Podczas pracy z takimi wykonawcami jak Brathanki, Monika Brodka, Ich Troje zdążył poznać specyfikę tej branży od wewnątrz. – Tendencja na rynku pokazuje, że większość artystów bez względu na reprezentowany gatunek muzyczny, zaczyna mieć "pod górkę". Dotyczy to także artystów popowych. Aktualnie frekwencja 300 osób na koncercie w klubie uważana jest za sukces – mówi. Zaznacza też, że "sezonowość" gwiazd jest uzależniona od mediów. Gdy dany artysta zostanie wyeksploatowany, sięga się po następnego.
Aktualnie media bardziej cenią tak zwanych "celebrytów" niż artystów z "misją". Nie ważne w jakim gatunku. Ostateczny "konsument" muzyki nie zdaje sobie sprawy jakim nakładem pracy, kapitału i wysiłku powstają utwory czy albumy muzyczne. Dlatego dosyć szybko zmienia gusta i akceptuje to co dostaje z mediów.