Polski rynek muzyczny do przyjaznych nie należy. Narzekają muzycy, producenci i konsumenci. Wiele gwiazd chce wyjeżdżać z naszego kraju i robić karierę na Zachodzie. Ale czy naprawdę w polskiej muzyce jest aż tak źle? – To hucpa – mówi o rodzimym rynku Tomek Lipiński z zespołu Brygada Kryzys.
"Monika Brodka przeprowadza się do Francji" – alarmuje jeden z plotkarskich portali. Decyzję piosenkarki tłumaczy wpływem swojego partnera, Quentina Carenzo, który chce wrócić do Francji. Przekonywał ją, że w Polsce już wiele nie osiągnie. Ta błaha informacja prowadzi jednak do refleksji nad polskim rynkiem muzycznym. Wszyscy na niego narzekają. Czy to rzeczywiście takie bagno, a nasi muzycy muszą uciekać z kraju by zostać docenionymi?
Media nie dla muzyków
Hirek Wrona, dziennikarz muzyczny i producent, nie uważa tego za ucieczkę. – Mamy jedną Europę. Człowieka męczy to, z czym spotyka się na co dzień. Wszyscy się na wszystkim znają, komentują, każdy chce dostać coś za darmo – mówi dziennikarz.
Dodaje, że gdyby zgodziła się na to jego rodzina, chętnie przeprowadziłby się do Turcji albo Włoch. Jest patriotą. Po prostu czasem ma wszystkiego dość.
Zaznacza, że ciężko w Polsce o rzetelne informacje na temat muzyki. Na największych portalach próżno szukać doniesień o Adamie Ostrowskim nagrywającym nową płytę. Dziennikarz mówi, że zamiast tego można przeczytać o Dodzie, która nie chce mieszkać z narzeczonym. – Ja się pani Brodce nie dziwię. Francja to piękny kraj, jest tam świetna kuchnia i wyborne wina. Wielu polskich artystów tam mieszka – mówi Hirek Wrona.
Narzekać każdy potrafi
Brodka to nie pierwsza gwiazda muzyki, która chce robić karierę poza Polską. Zdaniem wielu artystów i producentów nie jest u nas zbyt wesoło. Hirek Wrona przyznaje, że artyści ciągle narzekają. Są za biedni, okradani, dopuszczają się sądów nad innymi ludźmi. Dodaje jednak, że mają do tego prawo. – Ryzyko wypromowania twórcy ponosi producent. Niektórzy muzycy są do tego stopnia perfidni, że wręcz zachęcają do piractwa. Artyści zarobią na koncertach, a straci na tym wydawca – mówi dziennikarz.
Hirek Wrona podkreśla, że jest jedna rzecz, która różni polskich i światowych muzyków. – Nasi tylko narzekają, traktują swoją pracę jak pańszczyznę. Ich zagraniczni koledzy mają podobne problemy, lecz im ta muzyka daje radość – mówi. Dodaje, że na polski
rynek muzyczny mocno wpływa tabloidyzacja mediów. – Porusza się nieistotne tematy, zamiast tych ważnych. Jak ma być głośno o różnych muzykach, gdy w radiu tak rzadko można usłyszeć ich piosenki? – pyta producent.
Polski show biznes jak Nergal
Kolejnym problemem jest celebrytyzm. – Nie zabija rynku muzycznego, ale źle działa na jego wizerunek – wyjaśnia Wrona. Zaznacza, że świetnym obrazem polskiego show biznesu muzycznego jest Nergal. – Był znany w węższym gronie swoich słuchaczy. Popularność przyniosła mu choroba i związek z gwiazdką muzyki pop - Dodą. Doszło do tego, że ludzie zaczęli interesować się jego muzyką. W dobrym tonie było mieć płytę Behemotha na półce. Lecz nikt tak naprawdę tego nie słucha. Polacy nie wiedzą, że Nergal jest świetnym gitarzystą. Jeśli o kimś nie mówi się w telewizji śniadaniowej, trudno mu zaistnieć – kwituje Hirek Wrona.
Dziennikarz zaznacza jednak, że wcale nie jest tak, iż Polacy nie odnoszą sukcesów. – Mało kto pisze o świetnych płytach Pezeta, Tede czy Peji. Mało kto wie, że O.S.T.R robi bity dla naprawdę poważnych graczy światowego hip-hopu, mało kto wie, że DJ Eprom,
jeden z najlepszych DJ-ów na świecie, jest Polakiem – dowodzi Wrona. Zaznacza, że u nas wszystko postrzegane jest przez pryzmat gwiazdeczek pop. – Zamiast narzekać, trzeba najpierw posprzątać na swoim podwórku – kwituje.
Hucpa!
Znacznie gorsze zdanie o polskim przemyśle muzycznym ma Tomek Lipiński, wokalista zespołów Tilt czy Brygada Kryzys oraz członek Rady Akademii Fonograficznej Związku Producentów Audio-Video. Zaznacza, że wcale nie dziwi się twórcom, którzy próbują swoich sił za granicą, bo z polskim rynkiem muzycznym nie chcą mieć nic wspólnego. – Zawód muzyka w Polsce nie istnieje. Jest poza nawiasem. Muzycy nie mają świadczeń, emerytur, bo do tego potrzebne są etaty. Prawo zabrania im tworzenia związków zawodowych. Są okradani, wykorzystywani, gdy jest taka potrzeba i olewani, gdy już nikt ich nie potrzebuje – wymienia jednym tchem Lipiński.
Muzyk dodaje, że wydatki na kulturę, w tym na muzykę, są pierwszymi, które obcina się w przypadku pogarszającej się sytuacji finansowej. Nie tylko w budżecie państwa, ale także w gospodarstwach domowych. To jednak nie wszystko. Lipiński zaznacza, że wadliwy jest również układ instytucjonalno-kadrowy. – W PRL biznes muzyczny
działał na uboczu. Po transformacji przekształcił się w system korporacyjny. Miałem okazję przez rok w tym uczestniczyć – mówi. – Na polskim rynku nie chodzi o to, by wypromować naszego artystę. Głównym celem jest sprzedanie repertuaru globalnego na lokalnym rynku – tłumaczy wokalista.
Cudze chwalicie, swego nie znacie
Muzyk podkreśla, że wytwórnie-decydenci polskiego rynku muzycznego nie mają interesu w tym, by go rozwijać. – Zapraszając do Polski międzynarodową gwiazdę, organizatorzy koncertów licytują się, kto da więcej. Jeśli pochłania to tyle pieniędzy,
trudno się dziwić, że dla rodzimych artystów już nic nie zostaje – mówi muzyk. Kolejnym problemem jest brak odpowiedniego szkolnictwa. – Nie chodzi tu tylko o muzyków, ale też o ludzi, którzy obsługują ten rynek. W Polsce prawie nie ma managerów. Jest ich garstka, pracują z tymi nielicznymi artystami, którzy są rozpoznawalni. Reszta jest pozostawiona sama sobie – mówi.
Lipiński zaznacza, że nie ma drugiej grupy zawodowej, która byłaby w tak ciężkiej sytuacji. – Ludziom wydaje się, że muzycy są bogaci. Taki pogląd wyrabiają sobie oglądając w telewizji tych nielicznych, którzy się przebili. Tak naprawdę muzycy często ledwo wiążą koniec z końcem – mówi. Tłumaczy, że polski rynek muzyczny w porównaniu z Rumuńskim czy Węgierskim, nie wspominając już o takich gigantach jak Francja, Niemcy czy Wielka Brytania, wypada żałośnie słabo.
– Za 30 lat nikt nie będzie pamiętał czy rządził Tusk czy Kaczyński. Ale wciąż będziemy słuchać dzisiejszych utworów. Bo to one najlepiej oddają rzeczywistość. Jeśli tak dalej będzie, przyjdzie czas, że będziemy się bardzo wstydzić tych błędów – mówi Lipiński. Polski rynek muzyczny określił jednym słowem "hucpa".
Będzie tylko lepiej?
Całkowicie inny pogląd na ten temat ma Bogdan Kondracki, muzyk rockowy związany z zespołami Kobong, Neuma czy NYIA. Jest też producentem muzycznym. Wydawał płyty Ani Dąbrowskiej, Maryli Rodowicz, Moniki Brodki czy Tomasza Makowieckiego. – Ja optymistycznie zapatruję się na przyszłość polskiej muzyki. Mamy dużo fajnych artystów. Ale wiadomo, na rynku nie jest lekko – mówi. Dodaje, że polski rynek muzyczny często jest demonizowany.
Warto jednak wspomnieć o ciekawej zależności. Muzycy, którzy tworzą dla określonego, zamkniętego grona, mają się świetnie. Są rozpoznawalni, w Polsce i za granicą. Za przykład może posłużyć zespół Coma czy O.S.T.R. Najgorzej mają się wykonawcy, którzy grają muzykę dla wszystkich, szeroko pojęty pop. Oni najczęściej są sezonowymi gwiazdami.
Zgadza się z tym Bogdan Kondracki. – Dlaczego tak się dzieje? To odwieczne pytanie. Polakom łatwiej zaistnieć, jeśli grają heavy metal czy muzykę klubową. Z wokalistów pop najbliżej zagranicznego sukcesu była Edyta Górniak. Chciałbym, by to swoiste tabu zostało przełamane – mówi producent. Zaznacza, że aby to się stało, musi się narodzić nasz, polski styl.
Tabloidyzacja obciążeniem dla każdego
Nasz kolejny rozmówca, Dariusz Włosek, to menadżer muzyków. Podczas pracy z takimi wykonawcami jak Brathanki, Monika Brodka, Ich Troje zdążył poznać specyfikę tej branży od wewnątrz. – Tendencja na rynku pokazuje, że większość artystów bez względu na reprezentowany gatunek muzyczny, zaczyna mieć "pod górkę". Dotyczy to także artystów popowych. Aktualnie frekwencja 300 osób na koncercie w klubie uważana jest za sukces – mówi. Zaznacza też, że "sezonowość" gwiazd jest uzależniona od mediów. Gdy dany artysta zostanie wyeksploatowany, sięga się po następnego.
– Aktualnie media bardziej cenią tak zwanych "celebrytów" niż artystów z "misją". Nie ważne w jakim gatunku. Ostateczny "konsument" muzyki nie zdaje sobie sprawy jakim nakładem pracy, kapitału i wysiłku powstają utwory czy albumy muzyczne. Dlatego dosyć szybko zmienia gusta i akceptuje to co dostaje z mediów – mówi Dariusz Włosek.
Niezbędnik zagranicznego sukcesu
Nasz rozmówca dodaje też, że polski artysta może zaistnieć na zagranicznej scenie. Lecz wiąże się to z wielkimi nakładami finansowymi i oraz koniecznością posiadania sprawdzonych partnerów w innych krajach. Przyznaje, że aktualnie promuje polskiego wykonawcę Daniela Howorusa w Chinach . – Będzie promowany zarówno jako solowy projekt TheDannyD, jak i duet ze znaną chińską wokalistką. Piosenki wzbudziły spore zainteresowanie w Państwie Środka. W listopadzie rozpoczynamy kilkumiesięczną promocję w Azji. Co dalej, czas pokaże – kwituje.
Cudze chwalimy, swojego nie znamy. Zaskakująco wiele prawdy jest w tym przysłowiu. Wielu świetnych artystów jest rozpoznawalnych tylko w małych środowiskach. Wszyscy narzekają, lecz nie tędy droga. W jednym zdaniu problem podsumował Hirek Wrona. Żeby próbować sił za granicą, trzeba najpierw posprzątać własne podwórko. I tego rodzimym muzykom życzymy.
Nasi tylko narzekają, traktują swoją pracę jak pańszczyznę. Ich zagraniczni koledzy mają podobne problemy, lecz im ta muzyka daje radość
Hirek Wrona
dziennikarz muzyczny, producent
W dobrym tonie było mieć płytę Behemotha na półce. Lecz nikt tak naprawdę tego nie słucha. Polacy nie wiedzą, że Nergal jest świetnym gitarzystą. Jeśli o kimś nie mówi się w telewizji śniadaniowej, trudno mu zaistnieć
Tomek Lipiński
muzyk rockowy
Na polskim rynku nie chodzi o to, by wypromować naszego artystę. Głównym celem jest sprzedanie repertuaru globalnego na lokalnym rynku
Ludziom wydaje się, że muzycy są bogaci. Taki pogląd wyrabiają sobie oglądając w telewizji tych nielicznych, którzy się przebili. Tak naprawdę muzycy często ledwo wiążą koniec z końcem
Bogdan Kondracki
muzyk, producent
Ja optymistycznie zapatruję się na przyszłość polskiej muzyki. Mamy dużo fajnych artystów. Lecz wiadomo, na rynku nie jest lekko.
Dariusz Włosek
menadżer muzyków
Aktualnie media bardziej cenią tak zwanych "celebrytów" niż artystów z "misją". Nie ważne w jakim gatunku. Ostateczny "konsument" muzyki nie zdaje sobie sprawy jakim nakładem pracy, kapitału i wysiłku powstają utwory czy albumy muzyczne. Dlatego dosyć szybko zmienia gusta i akceptuje to co dostaje z mediów.