Pieniądze szczęścia nie dają. Co innego miłość. Tyle że gdy miłość się kończy, kobiety zależne finansowo od swoich partnerów lądują w niewesołym położeniu. Na szczęście to jeden z tych błędów, które popełnia się w życiu tylko raz. Dziewczyn, narzeczonych i żon dmuchających w sekrecie przed partnerami prywatne poduszki finansowe nie brakuje.
Dziennikarka, najczęściej piszę o trendach, mediach i kobietach. Czasem bawię się w poważne dziennikarstwo, czasem pajacuję. Można się pomylić.
"Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość" powinno zawierać drobną erratę stosowną do naszych czasów. W prawdomówności – synonimie uczciwości – zmieści się i mały marginesik na zatajanie kwestii dla związku nieistotnych.
Na przykład faktu, że zarabiająca marne grosze 23-latka ma w swojej śwince skarbonce kilkanaście tysięcy złotych, o których jej narzeczony nie ma pojęcia.
Nie zbiera na operację nosa, wakacje na Zanzibarze ani nawet na samochód. Pieniądze mają ją chronić przed niespodziewanym. Mężczyzna wiedzieć nie powinien, tym bardziej, że to on może okazać się pewnego dnia sprawcą niespodziewanego.
Od uzależnienia do niezależności
Dominika ma 30 lat i 30 tysięcy złotych oszczędności. Gdy kurier przynosi nowe buty czy kosmetyki, jej chłopak rzuca czasem nieśmiało, że może czas pomyśleć o założeniu konta oszczędnościowego. "Może…" – odpowiada Dominika i temat się urywa. Oszczędza regularnie od pięciu lat. Paradoksalnie zaczęła właśnie przez partnera, choć nie tego obecnego.
– Mój ówczesny chłopak zarabiał znacznie więcej ode mnie. Przed wypłatą często miałam już tylko kilkadziesiąt złotych na koncie, więc brał na siebie robienie zakupów, płacił za kino, jakieś jedzenie na dowóz. Nie miałam z tym problemu. Byliśmy przecież w związku, a dla niego to były grosze.
Pytam Dominiki dlaczego nie miała oszczędności. Trochę się irytuje.
– To była moja pierwsza praca po studiach. Po zapłaceniu za wynajem zostawało mi 1600 złotych na życie. A miałam jeszcze rachunki za wodę i prąd, za telefon, za internet, ratę za laptopa. Do tego chemia gospodarcza, kosmetyki, jedzenie. Niewiele zostawało. Czasem kupiłam sobie książkę albo jakiś tani ciuch z sieciówki – wspomina.
Po roku w jej związku zaczęło się psuć. Kłócili się coraz częściej, ale chłopak Dominiki i tak spędzał całe dnie u niej, mimo że miał własne mieszkanie. Chyba wydawało mu się, że w ten sposób uratuje związek.
Pewnego wieczoru zrobił jej awanturę o to, że kiedy siedzą razem, ma nie gadać przez telefon ze znajomymi. Zarzut kuriozalny tym bardziej, że nie zdarzało się to częściej niż raz, może dwa razy w tygodniu. Poszło na noże.
– Pamiętam, że nazwał mnie "atencyjną ku**ą". Pierwsze, co pomyślałam: nie mam ochoty na niego patrzeć, niech wraca do siebie. I wtedy przypomniałam sobie, że do wypłaty zostało jeszcze sześć dni, a ja mam na koncie 40 złotych. Poczułam się mega poniżona. Miałam 25 lat, dyplom, pracę, a mimo to już byłam uzależniona finansowo od faceta. Pogodziłam się z nim wtedy, a tuż po wypłacie założyłam konto oszczędnościowe.
Początkowo wpłacała niewielkie kwoty. W pierwszym miesiącu – zaledwie 100 złotych. W kolejnym przejrzała wyciągi z konta z ostatnich miesięcy, szukając wydatków, które mogłaby wyeliminować. Tak zaczęła odkładać po 250 złotych.
– Nie przyszło mi do głowy, żeby powiedzieć o tym Marcinowi. Wiesz, ja nie założyłam konta z myślą odłożenia na wakacje albo markową torebkę, ale raczej, żeby przyszykować się finansowo na rozstanie, chociaż wtedy nie umiałam jeszcze nazwać rzeczy po imieniu. Gdy zaczynaliśmy się spotykać, byłam na studiach. Pieniądze na życie miałam od rodziców, a na swoje wydatki dorabiałam w kawiarni. Gdy dostałam pracę, automatycznie zaczął wspomagać mnie Marcin.
Męczyli się jeszcze kilka miesięcy. Gdy się rozstawali, Dominika miała odłożone dokładnie 1100 złotych. Oszczędności nigdy nie ruszyła, bo zerwanie zbiegło się w czasie ze zmianą pracy i lepszą pensją. Spokojnie mogła przelewać na konto i po 500 złotych, a pod koniec miesiąca i tak miała, za co żyć.
– Nie mam zamiaru mówić obecnemu chłopakowi o oszczędnościach. To nie jest kwestia braku zaufania. Nie powiem o nich nawet przyszłemu mężowi. Te pieniądze mają mnie zabezpieczać na wszelkie niespodziewane sytuacje. Nie chcę z nikim dyskutować, czy powinny iść na wkład własny do mieszkania, naprawę samochodu czy nową lodówkę. One mają jedno przeznaczenie – zapewnić mi poczucie bezpieczeństwa, a w sytuacji ekstremalnej ochronić – zaperza się Dominika, jak gdyby już dyskutowała z przyszłym mężem.
Żeby tylko nie poszło na altanę
48-letnia Wiola zataja przed mężem zarobki od 10 lat. Z prostego powodu. Inaczej nic by nie oszczędzili.
– Marek jest typem mężczyzny, który nieustannie musi coś udoskonalać. Ma świra na punkcie domu i ogrodu. Gdy się budowaliśmy, byłam tym zachwycona. Od razu zabrał się za wykańczanie tarasu, obsadzanie działki drzewami, wytyczanie alejek. Potem była altanka, oczko wodne, murowany grill. Tylko że kiedy już wszystko było już zrobione, zaczął planować co i jak zmienić. Od jakichś 20 lat nie możemy odłożyć żadnych większych pieniędzy, bo wszystko idzie w dom i w ogród.
Jasne, że próbowała z nim rozmawiać, ale zdaniem Marka wszystkie zmiany są niezbędne. Wścieka się, że Wiola nie docenia, co robi dla niej i dzieci. Przecież dom jest wspólny. Gorzej, że wspólne jest też konto, regularnie sczyszczane przez Marka.
– Dobrych kilka lat temu dostałam w pracy premię roczną, której zupełnie się nie spodziewałam. Zastanawiałam się, co za nią kupić i mnie olśniło. Poszłam do księgowości i zapytałam dziewczyn, czy mogłyby przelać premię na drugi rachunek. Zgodziły się, chociaż tego drugiego rachunku jeszcze wtedy nie miałam. To były moje pierwsze własne pieniądze od ślubu. Półtora roku później poprosiłam po raz pierwszy w życiu o podwyżkę. Dogadałam się w pracy, że te kilkaset złotych będzie szło na mój drugi rachunek.
Wiola nie wie, na co konkretnie oszczędza. Może na emeryturę? Na prezent ślubny dla syna? Wie natomiast, że nie chce, żeby Marek się o tym dowiedział.
– Byłby wściekły, że mu nie powiedziałam, nie chcę się z nim o to kłócić. W takim układzie on może zajmować się swoim hobby, a mnie już tak to nie drażni. Może i trzymam oszczędności w tajemnicy, nie myślę o nich do końca jako o moich prywatnych pieniądzach. Są nasze wspólne.
Dwa wesela, sekretne konto i rozwód
– Kiedyś wierzyłam w te wszystkie ideały – że w związku wszystkie pieniądze są wspólne, intercyza świadczy o braku zaufania i że nie można mieć przed partnerem żadnych sekretów. Na szczęście już mi przeszło – śmieje się Karina.
Od kilku lat jest szczęśliwą mężatką i matką. Z tym, że jej drugi mąż nie jest biologicznym ojcem jej córki. Pierwsze małżeństwo rozpadło się szybko. Mała dopiero co poszła do przedszkola. Karina nie miała żadnych oszczędności, bo wszystko co zarabiała szło w mieszkanie – kupione na męża, ale spłacane i urządzane razem. Samochód też należał do męża.
– Z dnia na dzień zostałam sama z dzieckiem. Musiałam znaleźć mieszkanie na wynajem, bo mój były mąż odmówił opuszczenia "swojego". Na kupienie samochodu, żeby wozić małą do przedszkola czy do lekarza nie było mnie stać – opowiada.
Gdy mąż Kariny odkrył, że mimo aktu własności mieszkania, będzie ją musiał z niego spłacić, nie był zachwycony. W odwecie postanowił zataić część swoich przychodów, żeby uzyskać jak najniższe alimenty. Karina do dziś nie wie, jak mu się to udało.
– Mój drugi mąż był jest moją wielką miłością, można nawet powiedzieć, że od słynnego "pierwszego wejrzenia". Wchodząc w ten związek nie miałam obaw, nazwijmy to: "emocjonalnych". Za to finansowo byłam bardzo nieufna. Mamy wspólne konto, z którego pokrywamy bieżące wydatki. Łukasz wie, że mam własne pieniądze, nie wie natomiast, że mam konto oszczędnościowe, na które przelewam alimenty i raty za spłatę mieszkania, które przychodzą od byłego męża. Myślę, że mógłby mieć żal, że nie chcę przeznaczyć tych pieniędzy na nasze wspólne plany, ale nie mam wyrzutów sumienia. Rozwód nauczył mnie jednego – umiesz liczyć, licz na siebie. Co by się nie działo, nie będę już w takiej, przepraszam, dupie w jakiej byłam po rozstaniu.
Do listy jej lęków dochodzi jeszcze jedna kwestia. Co prawda Łukasz i córka Kariny się uwielbiają, ale mimo wszystko to nie jest jego dziecko. Karina nie jest w stanie przewidzieć, jaki mąż będzie miał stosunek choćby do kwestii dziedziczenia, jeśli będą mieli własne dzieci.
– Będę powtarzała córce jak mantrę, że każda kobieta musi mieć nie tylko własne pieniądze, ale i oszczędności. Choćby się waliło i paliło, musi odkładać. Żałuję, że mnie nikt tego nie nauczył.
Choć ukrywanie oszczędności przed ukochaną osobą na pierwszy rzut oka może wydawać się szemraną praktyką, nie trzeba mieć przykrych doświadczeń, żeby uznać to drobne szachrajstwo za ze wszech miar słuszne. Wystarczy kontekst społeczny.
W Polsce już co trzecie małżeństwo kończy się rozwodem (w dużych miastach ich odsetek jest znacznie większy). Jeśli połączymy to z faktem, że to kobiety biorą na siebie większość przysługującego rodzicom urlopu macierzyńskiego (80 proc. pensji, o ile ma się luksus bycia ubezpieczoną), a często i (bezpłatny) wychowawczy, mamy już jakiś zarys sytuacji.
Wynikające z obowiązków wobec dziecka/dzieci i tzw. domu obowiązki przekładają się z kolei na mniejsze zaangażowanie zawodowe. Efekt? Problemy z awansem, podwyżką i niska emerytura.
Dodajmy do tego tzw, gender pay gap (kobiety zarabiają w Polsce średnio o 20 proc. mniej niż mężczyźni) i mamy wstępny obrazek. Wiele z nas jest mniej lub bardziej uzależnionych finansowo od partnerów. W niespodziewanej sytuacji zostajemy na lodzie. Słynna czarna godzina często nadchodzi znacznie wcześniej, niż byśmy chciały.
Można pięknie mówić o wiecznej miłości i bezwzględnym zaufaniu i nawet w nie wierzyć. Ale czy to właśnie "Niczym się nie przejmuj, przecież zawsze będziesz mogła na nim polegać" doradziłybyśmy z ręką na sercu własnym córkom? Nie wydaje mi się.
Imiona bohaterów zostały zmienione
Chcesz podzielić się historią, albo zaproponować temat? Napisz do mnie: helena.lygas@natemat.pl