W tygodniu biega 40, maksymalnie 50 kilometrów. Tyle, co przeciętny amator. Tylko że przeciętny amator marzy o ukończeniu maratonu, a dla niej maraton to już stanowczo za mało. Bo chwila moment i jest na mecie. – Ola Niwińska, czołowa ultramaratonka świata – tak może się przedstawić. I nie będzie to żadną przesadą.
Amerykanie mają Pam Reed. Niesamowitą biegaczkę, która w 2002 wygrała Badwater – prawdopodobnie najtrudniejszy ultramaraton świata. Tak, tak wygrała, bo w morderczym biegu okazała się lepsza od wszystkich mężczyzn. A trzy lata później przebiegła trzysta mil, nawet nie kładąc się spać. Zajęło jej to prawie osiemdziesiąt godzin.
To nie bieg, to przeprawa
Choć Stany Zjednoczone to dla nas wciąż pod pewnymi względami niedościgniony ideał, tu nie jesteśmy gorsi. Bo mamy Olę Niwińską. Kobietę, która w 2010 roku zadziwiła polski światek biegowy.
Amerykanka Pam Reed w programie Davida Lattermana:
W Katowicach zorganizowano zawody 48-godzinne, bieg pamięci tragicznie zmarłego w Smoleńsku Piotra Nurowskiego. Ola je wygrała. Nie wśród kobiet. W kategorii open. Przez dwie doby przebiegła ponad 323 kilometry. Tak jakby wystartowała w Warszawie w sobotę rano, a w poniedziałek o świcie zameldowała się na rynku w Wadowicach.
Jest skromna, w tamtym wyniku nie widzi nic niezwykłego. – To jest w mniejszym stopniu bieg, a bardziej taka przeprawa. O sukcesie decyduje to, kto mniej lub więcej śpi, kto kiedy je, a kiedy pije. Kto mniej, a kto bardziej cierpi wtedy z bólu – mówi, gdy do niej dzwonię.
Jeden but biały, drugi różowy
Właśnie, ból. Z nim wiąże się ciekawa historia. Jest tym razem 2011 rok, znów Katowice. Właśnie skończyły się mistrzostwa Polski w biegu dobowym. W namiocie grupka padniętych biegaczy, około 10 osób, w tym Ola. – Trochę dziwnie się dzisiaj ubrałaś – mówi do niej jeden z mężczyzn i wskazuje na stopy. Jeden but jest biały, drugi różowy. Ale to jest jedna para. Przez jedną ze skarpetek przedostawała się krew.
- Wtedy musiałam znieść ból. To była wielka stawka, kwestia pobicia rekordu Polski, udało mi się – mówi mi Ola, która w dobę przebiegła wtedy prawie 217 kilometrów.Po chwili dodaje: - Ale nie bierz mnie za jakąś masochistkę. Gdyby nie te okoliczności, darowałabym sobie te końcowe męczarnie.
Gdy na porannym kolegium zgłaszałem ten temat, zapytano mnie, jak przebiegają tego typu imprezy. – Biega się po tej samej pętli, mającej dwa lub trzy kilometry - wytłumaczyłem. I od razu usłyszałem: - To jak ci biegacze to wytrzymują psychicznie?
Rozmowa z trójką biegaczy, w tym z Olą Niwińską:
O to samo pytam Niwińską. Mówi, że najgorsze są pierwsze godziny. – Po 40 kilometrach, gdy masz już w nogach maraton, łapiesz odpowiedni rytm. O czym się myśli? Różnie. Ja mam w głowie taktykę. Cały czas się zastanawiam, co zjeść, co wypić, kiedy iść spać – tłumaczy.
Ola? Fenomen
Próbuję zasięgnąć opinii o Niwińskiej w środowisku biegaczy. – To fenomen. Osoba, która potrafi utrzymać tempo od początku do końca, przez wiele godzin. Poza tym sukcesy w biegach ultra osiąga się generalnie w średnim wieku, bo wtedy jest najlepsza wydolność. A Ola jest na tak wysokim poziomie w wieku dwudziestu kilku lat – opowiada Grzegorz Radomski, ultramaratończyk spod Warszawy.
Sama biegaczka jest przekonana, że to jeszcze nie jest szczyt jej możliwości. – Moja wytrzymałość powinna ciągle rosnąć. Będę też potrzebowała coraz mniej snu. Z regeneracją już teraz jest coraz lepiej. Coraz szybciej dochodzę do siebie po biegu – tłumaczy w rozmowie z naTemat. Dodaje, że jest tylko człowiekiem. Że wcale nie ma jakiego niezwykłego organizmu, bo po 15 godzinach ciągłego biegu musi się położyć, usiąść choćby na chwilę.
Robisz 200 kilometrów i jesteś w czołówce
Gdy zobaczysz ją na ulicy, raczej nie pomyślisz, że to tak ambitny i zawzięty sportowiec. Mała, niepozorna, 161 centymetrów wzrostu. – Czy ludzie się dziwią, gdy mówię o swoim bieganiu? Zależy. Dla kogoś, kto nie uprawia żadnego sportu, nawet przebiegnięcie zwykłego maratony to jak spacer po Księżycu. Ale jak ktoś zajmuje się sportem czy studiuje na AWF-ie, traktuje moją pasję jako coś w miarę normalnego – opowiada Niwińska.
Film w tegorocznych mistrzostw Polski w biegu 24h;
Do biegów ultra zachęca każdego. Bo wystarczy wydolność. Nie wymagają szybkości, którą wypracować jest ciężej. To nie pływanie, gdzie regularnie chodzisz na basen, a i tak jesteś dwa razy gorsza czy gorszy od najlepszych na świecie. Tu, jak mówi mi Ola, wystarczy robić w dobę 200 kilometrów. I już wskazujesz do najlepszej dziesiątki mężczyzn w Polsce. – Albo do dwójki kobiet – dodaje, jakby było to takie proste.
- Powiedz Ola, dlaczego ty biegasz, a nie imprezujesz? – pytam na koniec.
- A kto ci powiedział, że nie imprezuję? – odpowiada pytaniem i zaczyna się śmiać.
Jest już dwa lata po studiach, ma więcej czasu. Na zawody nie musi tak jak kiedyś brać ze sobą notatek.
Myślę, że to kwestia stawiania sobie coraz wyżej poprzeczki. Najpierw celem było przebiec maraton, potem aby zrobić to w czasie poniżej 4 godzin, zdobyć Koronę Maratonów Polskich, ukończyć maraton w 3.30, a potem... no właśnie co potem? Kolejnym pomysłem był bieg na 100 km.