
Miałem sąsiada w bloku, w jednej klatce schodowej. Człowiek, który jeszcze jakiś czas temu był normalnym gościem zza biurka, z dwunastokilogramową nadwagą, stukającym non stop w klawiaturę. Postanowił wziąć się za siebie. I wiesz co? Ten sam człowiek od kilku dni jest rekordzistą Polski w biegu dobowym. Przebiegł 254 kilometry w ciągu 24 godzin, jest trzeci w Europie.
Zgadza się. On mi udowodnił, że pracując nad sobą regularnie przez 10 lat można osiągnąć tak wiele. Że można tak całkowicie się zmienić. Pomogła też praca u boku Tomka Smokowskiego, który już wtedy miał na koncie swoje maratony. Chciałem być trochę taki jak oni.
Niedawno byłeś na wymarzonym biegu dookoła Mont Blanc. Co czuje człowiek, który na takich zawodach musi zejść z trasy?
Już w sierpniu startowałem w takim biegu o nazwie Chudy Wawrzyniec. 54 km, nie policzę ile to było kroków, ale na pewno tych kroków było tyle samo ile uczuć bólu. Próbowałem to potem jakoś podleczyć, ale to nie jest łatwe. Na Ultra Trail du Mont Blanc nastąpił moment, gdy serce mogło, płuca, mięśnie też, ale ścięgno nie nadążyło. Na zbiegach była katastrofa.
Cała niemal noc na zdjęciach, mecz spania po biegu, czyli 90 minut bez przerwy, haha. Achill naparza i piecze, ale nawet trochę podbieguję z kamerką po łatwiejszych ścieżkach. Chyba gorzej nie będzie :)! Oczy mi się pocą co chwila, gdy krzyczę: BON COURAGE!, a ultrasi uśmiechają się w bólu i walczą! Jak ja im zazdroszczę! Pogoda szaleje, teraz czas na wiatr zimny jak lód, brrr! Góry za mgłą, czas na punkt kontrolny w Argentiere, ostatni przed metą!
18 września ma być w CANAL+ Sport twój reportaż z Francji, z cyklu "Sport bez fikcji". Wymyśliłeś już tytuł?
Dokładnie. Zależy nam na tym, by każdy odcinek "O co biega?" był o czymś innym. By nie było tak, że jeden jest kontynuacją drugiego. W każdym odcinku mamy po kilka materiałów. Jeden dla amatorów, drugi dla półamatorów, którzy biegają szybko, ale jeszcze daleko im do zawodowców. Mamy też sekcję profi. Cieszę się, że powstał ten program. Robię go z dwójką młodych ludzi - Kubą Polkowskim i Anitą Mazur - którzy niedawno złapali biegowego bakcyla i teraz dycha to dla nich nie problem. To się rozkręca przez pączkowanie. Teraz nadajemy na tych samych falach.
To prawda, że byłeś wtedy po raz pierwszy w Alpach? W tak wysokich górach?
Słyszałem o tym. Ale to kompletnie nie moje środowisko. Nigdy nie będę świetnym biegaczem górskim. Co ja mam koło domu? Kopę Cwilę i górkę Kazurkę. Tam raczej nie ma podejścia, które ma dwa kilometry. Mogę pokonywać takie wzniesienie sto razy na jednym treningi ale to nie będzie to samo.
Ja po moich dwóch kolejnych wizytach w Chamonix dzielę jednak ból na dwa podstawowe rodzaje, przeżyłem oba właśnie w Alpach. Przed rokiem też siedziałem w kamizelce i koszulce finiszera TDS, przetrwałem w niezłej formie 120 kilometrów i 23 godziny 25 minut na górskiej trasie i wydawało mi się, że jestem niezłomny. Ale teraz raptem po 31 kaemach całym sercem, w części głową i wszystkimi mięśniami, chciałem, a nie byłem w stanie ciągnąć nawet do następnego punktu w Le Balme z kontuzją. Organizm nie jest jednak taki naiwny. To nasza walka, nasz pojedynek. Ja go zmuszam, a on się poddaje torturom biegowym, lecz przychodzi moment, gdy sam zaciąga hamulec ręczny. Musi to zrobić drastycznie, bo inaczej raczej nie zwolnię.
Bieganie wyrabia charakter?
Pozwala zrozumieć, że w ludzkim organizmie tkwi olbrzymi potencjał. Czytałeś książkę "Niezłomny" Laury Hillenbrand?
Do gry w piłkę. Taki, na ile wystarczyło. Najpierw oceniał go pan od wuefu, oceniali najbliżsi, potem trenerzy. Jako junior byłem bardzo przeciętny, potem przyswajałem taktykę i zrozumienie gry. Nie byłem wybitnym piłkarzem, ale osiągnąłem tyle, że mogłem wziąć do ręki ten medal za mistrzostwo Polski z Legią i powiedzieć sobie, że było warto odpuścić te wszystkie wyjazdy z kumplami nad morze czy pod namioty. A bieganie? Jestem dość ambitnym, przeciętnym amatorem. Człowiekiem, który jeszcze nie złamał trzech godzin w maratonie. Ale pewnie w końcu to zrobię.
Staram się wybierać takie dni na bieg, kiedy mecz jest wieczorem, żeby już nie wpadać do budynku w godzinach szczytu, bo wiadomo, że tak do 17.00 życie w Canal+ toczy się jak w każdej korporacji. Dlatego przeważnie wybieram sobotę albo niedzielę. Na przykład ostatnio wracałem z Gdańska wraz z Grzegorzem Mielcarskim oraz Darkiem Motałą i wysiadłem w Legionowie, bo miałem trening 30 kilometrów do zaliczenia. Oni zabrali moje rzeczy, ja się przebrałem w pociągu i przyleciałem do Canal+ w dwie godziny i piętnaście minut.
W bieganiu jesteś sam, nie ma kolegów z drużyny.
To jest takie super poznawanie siebie. Jesteś sobie sam dietetykiem, lekarzem, masażystą, trenerem. Przez trzy lata biegania dowiedziałem się dużo więcej o Marcinie Rosłoniu niż przez cały ten czas grania w piłkę. Poza tym bieganie to odskocznia od wszystkiego. Lecę do lasu i jestem sobie tam sam, wymijam przypadkowych ludzi. A wszystko to wśród natury.
Ale ja bym grał w tym meczu? (śmiech).
Te terminy się na siebie nie nakładają. Ale ok, hipotetycznie. Sadzę, że są w naszej redakcji osoby, które mogą skomentować to za mnie. A ja mogę pobiec. I coś nakręcić. W ten sposób CANAL+ ma dwa dobre materiały. Ambicje czasami trzeba odłożyć do kieszeni. To mógłby być właśnie taki przypadek.
Słyszałem, że lubisz rap. Słuchasz czegoś, biegając?
Nie słucham muzyki. Kiedyś wybiegłem, włączyłem sobie Alliance Ethnik. na początku było nawet fajnie. Ale potem spadła mi słuchawka, raz, drugi, męczyło mnie to. Ktoś cię nagle wymija, jakieś lęki cię łapią. Muzyka przy bieganiu to nie jest mój świat. Wolę podziwiać naturę. Ostatnio biegnę, a tu dziki lecą obok mnie, dzięcioł stuka w to samo drzewo, gdzieś pojawia się sarna.
Słucham wszystkiego. Moja mama zaraziła mnie miłością do piosenkarek z lat 70. i 80. Kojarzę piosenki Krystyny Prońko, lubię piosenki Edyty Geppert, Alicji Majewskiej, Hanny Banaszak. Ale fakt, że wychowałem się w blokowisku na Ursynowie, gdzie rządził Gangstarr, kawałki Public Enemy, Run-DMC.
Muzyczne?
JAKUB RADOMSKI