Prawica od upadku komunizmu często zajmuje się lustracją. Gdy zbadała już przeszłość niemal wszystkich uczestników życia publicznego, postanowiła wziąć się za ich przodków. Z kolei gdy ktoś z mainstreamu zaczyna przyglądać się życiorysowi rodziców czy dziadków kogoś z prawicy, podlega ostrej krytyce. Jednak żadnej ze stron nie skłania to do zaniechania "grzebania w życiorysach".
Ojciec Tadeusz Rydzyk zaapelował niedawno do ojca Krzysztofa Lufta, by ten wpłynął na syna i nakłonił go do głosowania za przyznaniem Telewizji Trwam miejsca na multipleksie telewizji cyfrowej. Redemptorysta wspomniał też, że ojciec Krzysztofa Lufta uczy w seminarium duchownym. Urzędnik Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji ostro skrytykował Rydzyka za mieszanie jego rodziny w politykę. Jednak odwoływanie się do rodzinnych życiorysów osób publicznych to częsta praktyka wśród ludzi o prawicowych poglądach.
"Tomasz Lis jest potomkiem oficera Ludowego Wojska Polskiego", "Monika Olejnik jest córką oficera SB", ""Kariera akademicka córki D. Tuska? A w tle bohater 'listy min. Macierewicza', walka z religią w szkole, postkomuniści, 'kapitał radziecki' i… cień b. szefa WSI" – piszą prawicowe portale. Ich dziennikarzom nie przeszkadza to w zarzucaniu kolegom z innych mediów "grzebania w życiorysach".
Po artykule Cezarego Łazarewicza o ojcu braci Kaczyńskich na dziennikarza wylała się fala krytyki. Prawicowe Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich nominowało autora do antynagrody "Hiena Roku". Zdziwienie i oburzenie wywołał ruch Rosjan, którzy poprosili zlustrowanie w IPN rodzin pilotów Tupolewa, który rozbił się pod Smoleńskiem. Prawica wszędzie doszukuje się układu. Tworzyć go mają nie tylko byli współpracownicy komunistycznych specsłużb, ale również ich dzieci. Bo przecież oczywiste jest, że przejmujemy po rodzicach poglądy i sposób działania.
Prawo do badania archiwów Instytutu Pamięci Narodowej dziennikarze wykorzystują nie zawsze do takich celów, do jakich powinni. Często archiwa bezpieki są bronią w rozgrywkach między przeciwnymi stronami ideologicznej barykady. Czy to powinno się zmienić? – Nadal uważam, że dziennikarze powinni mieć dostęp do archiwów IPN – deklaruje prof. Antoni Dudek, historyk. Przypomina, że sam walczył o umożliwienie im badania dokumentów.
– Oczywiście taka możliwość tworzy nadużycia, ale w innych sferach dziennikarstwa są większe. Nie sądzę, by historycy mieli jakieś większe kwalifikacje moralne do badania przeszłości. Z roku na rok coraz bardziej przekonuję się, że udostępnienie dziennikarzom archiwów IPN ma dobry bilans. Największym minusem jest ujawnianie informacji niejawnych, ale przecież to samo robią plotkarskie gazety opisujące życie celebrytów – porównuje prof. Dudek.
– Nie podoba mi się ta praktyka sprawdzania życiorysów przodków – przyznaje historyk z Instytutu Pamięci Narodowej. – Wina leży po obu stronach medialnej barykady, bo nie tylko prawica zajmuje się takim "grzebaniem w życiorysach". Można tutaj przypomnieć kuriozalną sprawę dziadka Sławomira Cenckiewicza. Uważam, że uzasadnione jest poruszanie kwestii rodzinnych w biograficznej książce, gdzie pisze się o wychowaniu i budowaniu tożsamości bohatera. Inaczej niż gdy jedną trzecią niedługiego artykułu prasowego stanowi opis tego, co robił dziadek lub ojciec – tłumaczy prof. Antoni Dudek.
– Oczywiście możliwe jest, że ktoś mógł zrobić coś z powodu wychowania jakie odebrał, ale nikogo nie można obarczać za to, że jego przodek był złym człowiekiem – podsumowuje historyk.
Podobnego zdania jest Konrad Piasecki, dziennikarz RMF FM, z wykształcenia historyk. – Powinniśmy sprawdzać życiorysy uczestników życia publicznego, bo one o nas świadczą. Jednak grzebanie w życiorysach rodziców jest nie tylko złe i obrzydliwe, ale też bezcelowe. Często buduje się własną tożsamość w opozycji do rodziców. Poza tym nie można nikogo obarczać odpowiedzialnością za przodków – postuluje dziennikarz. Piasecki zaznacza, że "obie strony mają swoje zasługi na tym polu".
Jednak jego zdaniem poziom polskiego życia publicznego jest za niski, by sięganie po historię rodziny uznać za wykluczające z dyskusji. – W polskim dziennikarstwie i polityce jest wiele złych praktyk, które powinny być wykluczające, a pomimo to ludzie którzy się ich dopuszczają, nadal funkcjonują publicznie. Jednak gdybym miał budować taki katalog dyskwalifikujących publicznie działań, to lustrowanie przodków byłoby jednym z punktów. Chociaż nie wiem czy najgorszym – mówi dziennikarz.
Konrad Piasecki wyraża jednak nadzieję, że z biegiem czasu coraz rzadziej będziemy sięgać po argument przodków. – Wielu dziennikarzy czy polityków pochodzi z rodzin aktywnych politycznie, a przez ostatnie 70 czy 80 lat będąc aktywnym politycznie nie trudno było się uwikłać. Znacznie mniej jest wśród przodków malwersantów, złodziei czy ludzi, którzy dopuścili się innych czynów zasługujących na naganę. W wolnej Polsce o takie naganne zachowania trudniej, więc w przyszłości będzie coraz mniej okazji do grzebania w życiorysach przodków – przewiduje Piasecki.