Byłam asystentką aktorki. Dlatego ogłoszenie o pracę u Mai Bohosiewicz wcale mnie nie zaskoczyło
Alicja Cembrowska
24 maja 2021, 15:03·7 minut czytania
Publikacja artykułu: 24 maja 2021, 15:03
Największa zbrodnia? Spóźnienie. Nie wolno się spóźniać. Ale też nie należy być za wcześnie. Plan dnia aktora to staranna układanka, w której niewiele jest przestrzeni na błędy i nieporozumienia. To wzmaga stres i presję. Do zapamiętania: obowiązuje pełna dyskrecja. Byłam od pamiętania, od kontrolowania emocji, od interweniowania, gdy coś się sypie. Byłam asystentką aktorki.
Byłam asystentką aktorki przez kilka lat. Nadal jest to zajęcia mało popularne w Polsce.
Bohosiewicz konkretnie napisała, jakie ma oczekiwania, chociaż forma ogłoszenia nie każdemu się spodobała.
Zero zaskoczenia
Co robi asystentka aktora? Wszystko, co trzeba zrobić. W tak zwanym odpowiednim momencie. Przyzwyczailiśmy się, że praca musi być konkretnie określona. Są jednak stanowiska bardziej elastyczne, płynne, w których ceniona jest kreatywność i szybkie dostosowanie się do zmieniających się okoliczności, bo te po prostu wpisane są w niektóre branże. Trzeba reagować szybko. Działać. Nie poddawać się.
Byłam asystentką jednej aktorki, reżysera, a przez pół roku łączyłam te obowiązki z koordynacją pracy artystycznej. W jednym momencie współpracowałam z kilkunastoma aktorami. Większość znała jedynie mój głos. Nigdy się nie spotkaliśmy. Był to czas, w którym to ja byłam tym "ogarniaczem", którego szuka Maja Bohosiewicz. I chociaż jej ogłoszenie było bardzo dobitne, to wcale mnie nie zaskoczyło.
Od razu przypomniało mi się milion moich zeszytów z tabelkami, notatkami, setki pojedynczych karteczek i maili z ustaleniami. Nagle i niespodziewanie znalazłam się w nowym dla mnie świecie, w którym pracuje się 24/7. To wtedy znienawidziłam swój telefon i do dziś mam nieustannie włączony "tryb cichy". Wtedy też nauczyłam się wyznaczać granice i zrozumiałam, że da się pracować cały czas, ale cena jest zbyt wysoka.
Stawką jest zdrowie. Fizyczne i psychiczne.
O, jest skandal, to skomentuję
Wiele osób ma kontakt ze "światem aktorów" dopiero, gdy pojawia się skandal. Wtedy rusza fala oceniania, krytykowania i biadolenia, jak to ci, którzy żyją jak pączki w maśle, mają czelność jeszcze jęknąć, ponarzekać, ba, mieć wymagania!
Pamiętam, że gdy kilka lat temu mówiłam, że jestem asystentką aktorki, najczęściej pojawiał się pobłażliwy uśmieszek, sugestia romansu lub dopytywanie. Oczywiście z założeniem, że noszę kawkę i wachluję wielką gwiazdę, gdy jest upał, a nie realnie pracuję.
A ja pracowałam i było to jedno z moich najbardziej wartościowych doświadczeń. Nie tylko zawodowych, bo trafiłam na kobietę niezwykle mądrą, która bardzo dużo mnie nauczyła. Również o mniej samej. Korzystając z tego doświadczenia, nie chcę za wszelką cenę bronić ogłoszenia Mai, tylko pokazać inny punkt widzenia.
Maja Bohosiewicz szuka asystentki-niewolnika
Mai Bohosiewicz dostało się, bo bardzo precyzyjnie określiła, jakiej osoby szuka do pracy. Do jej ogłoszenia mam stosunek ambiwalentny (szkoda, że zabrakło, co oferuje). Jednak zachowanie aktorki po pierwszych zniesmaczonych reakcjach internautów (zniżka na hasło "niewolnik") było już, w moim odczuciu, naganne. Niepotrzebne były śmieszki i średnich lotów żarty. Wystarczyło wytłumaczyć.
Bo wymagania Mai, za które proponowała wynagrodzenie i umowę, wcale nie są specjalnie dziwne. Jednak osoby, które w tej branży nie pracują, faktycznie mogły pomyśleć, że młoda aktorka ma oczekiwania z kosmosu. Przy tej okazji warto podkreślić, że często wydaje nam się, że jeżeli aktor "nie wyskakuje z lodówki" i nie ma go w co drugiej reklamie i dwóch wielkich serialach, to nic nie robi. Oj, robi. I to bardzo dużo.
Przekonałam się o tym na własnej skórze. Na przykład wtedy, gdy siedząc z kalendarzem, usilnie próbowałam ustalić termin próby czy sesji zdjęciowej dla zespołu (znalezienie dogodnego dnia i godziny dla wszystkich? Prawie niewykonalne). Każda osoba pracowała na obrotach, które w tamtym okresie robiły na mnie wrażenie – próby do serialu lub spektaklu, nagrania głosu, wywiady, sesja, akcja charytatywna, wystąpienie w lokalnej szkole, przymiarki, spotkanie z managerem...
Do tego oczywiście sprawy prywatne. Cała masa większych lub mniejszych obowiązków, o różnych porach. Sytuacja, w której niedopilnowanie jednego terminu to kara, poważne konsekwencje i straty lub zawiedzenie np. zespołu, na którego próbę nie dotarłeś. To układanka, w której wszystko musi grać i trudno, żeby jedna osoba była w stanie to wszystko zorganizować i jeszcze skupić się na wystąpieniu przed kamerą.
W innych krajach to norma
Jako asystentka aktorki nie miałam tak doprecyzowanego zakresu obowiązków, jak opisała to Maja, i nie pracowałam na "cały etat". Jednak do każdego punktu mogłabym się odnieść, bo po prostu życia dwóch osób przy takim rodzaju współpracy w pewnym momencie zaczynają się przenikać. Jest to naturalne.
W krajach zachodnich nikogo nie dziwi, gdy aktorka/aktor przedstawia swojego asystenta. Nie jest to uważane za "niepotrzebny luksus", a narzędzie, które pomaga zadbać o higienę pracy. U nas nadal traktowane jest to z pobłażliwością, a nawet wyśmiewane.
Ta relacja jest pięknie pokazana w filmie "Sils Maria" (2014). Valentine (Kristen Stewart) wykonuje telefony, organizuje spotkania, koordynuje grafik Marii (Juliette Binoche), przygotowuje się z nią do ról, podróżuje, rozmawia. Można nawet odnieść wrażenie, że asystentka nie ma życia poza "sprawami aktorki". Tylko tutaj chodzi o coś więcej.
Relacja aktorka-asystentka
O relację. Wydaje mi się, że ta forma pracy wymaga nawiązania więzi i pełnego zaufania (w trochę innym stopniu niż w innych profesjach).
Do tego sprowadza się ogłoszenie Mai i jej późniejsze nawiązanie do odcinka "Seksu w wielkim mieście", w którym Carrie zatrudnia asystentkę, Louise z Saint Louis. Bo właśnie to "kliknięcie" między dwiema osobami jest najbardziej istotne (już sobie wyobrażam hejt, gdyby Maja wspomniała, że warunkiem koniecznym jest "poczucie chemii" lub "podobna energia").
Niektórzy oburzyli się, że aktorka wymaga nawet kupowania biletów lotniczych czy "pomocy w obowiązkach prywatnych". A mnie to nie dziwi.
Wielu aktorów ma prywatnych managerów, którzy "ogarniają". To norma, jednak z mojego doświadczenia wynika, że warto, żeby obok była druga osoba. Asystentka właśnie. W mojej historii to np. manager kupował bilety, gdy leciała gdzieś aktorka lub leciałyśmy razem. Ale już ja zajmowałam się tym, byśmy miały w ogóle gdzie polecieć. Na przykład na zagraniczny festiwal.
Czy miałam problem z "pomocą w obowiązkach prywatnych"? Nie, bo dostawałam to samo w zamian. Bo poza pracą, mogłam się spotkać z aktorką, z którą pracowałam, i liczyć na pomoc i wsparcie, czy po prostu pośmiać się przy kawie. A "obowiązki prywatne" ostatecznie sprowadzały się do drobnych, obustronnych usług, które są całkowicie normalne w relacjach przyjacielskich.
Mogę tylko się domyślać, że Maja, zawierając w obowiązkach potencjalnej asystentki również kwestie prywatne, sugerowała, że oczekuje bliskiej relacji opartej na lojalności i zaufaniu. Uważam, że bez tego trudno być asystentką. Ba, nie da się. Musisz lubić tę osobę, a ona musi się przed tobą otworzyć, wpuścić do swojego świata i wierzyć, że nie polecisz po tygodniu do plotkarskiej redakcji, by "sprzedać kilka smaczków".
Po prostu musisz się czuć dobrze
Ogromne emocje w ogłoszeniu Mai wzbudziły też punkty o "nienormowanym/nienormalnym czasie pracy", "osobie w punkcik" i kwestia stanu zdrowia, którą niektórzy uznali za sugestię, że "asystentka nie ma prawa chorować".
Ten ostatni argument odbieram jako jawną przesadę, próbę pokazania, że oto "młoda, głupiutka gwiazdka nie pozwala na chorowanko". A ja domyślam się, co Maja miała na myśli. Doprecyzowała, że chce mieć blisko siebie osobę pozytywnie nastawioną, która nie będzie nieustannie narzekać na dolegliwości zdrowotne.
Niektórzy po prostu mają taki styl bycia, a na to nie ma miejsca na tym stanowisku. Sama z początku poczułam się tym dotknięta, potem zrozumiałam – asystent ma być w konkretnym momencie wsparciem, a nie obciążeniem. Aktorka, która za chwilę wejdzie przed kamerę czy na teatralną scenę, potrzebuje dobrej energii, przysłowiowego "kopa", wyciszenia, a nie relacji z wizyty u gastrologa czy informacji, że źle się czujesz.
Poczucie braku kontroli, martwienie się o osobę, która w tej chwili miała być największym oparciem i spotęgowany stres to ostatnie, czego potrzeba aktorowi przed ważnym wyzwaniem.
Niektórym może się to wydać głupie, dziwne, naruszające prawo do wyrażania emocji. Ale jeżeli pomyślimy o tym w odniesieniu do innych branży, to przecież wszyscy tak mamy. Przed wykonaniem zadania doceniamy bliskość osób, które nas wesprą, pomogą, podrzucą rozwiązanie czy pomysł, a nie będą przedstawiać listę czarnych scenariuszy i podcinać skrzydła. Jest czas na pracę i czas na marudzenie.
To nie jest praca OD-DO
A "nienormalny czas pracy"? Dobrze, że Maja o tym uprzedziła. Aktor (tym bardziej prowadzący swoją działalność) nie pracuje od poniedziałku do piątku od 8:00 do 16:00. Często zaczyna wcześnie rano, a kończy w nocy. Również w weekendy. Trzeba być na to gotowym i otwartym. Mnie zdarzało się jechać do "mojej aktorki", gdy miała dwie godziny wolnego na planie, a pilnie musiałyśmy nad czymś popracować.
Nieraz spotykałyśmy się na dwie godziny rano, potem każda zajmowała się innymi sprawami (pracowałam już w redakcji na pół etatu, robiłam staż i studiowałam), a wieczorem łapałyśmy się na "tyle godzin, ile damy radę", żeby przećwiczyć kolejną rolę czy rozpisać projekt, nad którym pracowałyśmy.
Obie miałyśmy szalone grafiki. Obie robiłyśmy bardzo dużo. Ale lubiłyśmy to i wspólna praca nas nakręcała. Jestem zatem niemal pewna, że nawet gdyby Maja nie napisała w ogłoszeniu tych wszystkich konkretów, to one by i tak się pojawiły.
Bo jest to praca, którą trudno zawrzeć w jakichś ramach. Podejrzewam, że dlatego Maja nie określiła stawki, bo powinna być ona dogadana z potencjalną kandydatką, która przecież nie na wszystko musi się zgodzić i może negocjować warunki. Poza tym wszyscy rzucili się na aktorkę, a ten zarzut dotyczy całego polskiego rynku pracy, na którym nadal podawanie kwoty wynagrodzenia nie jest normą.
Bycie asystentką to praca, która się wymyka, bywa szalona i stresująca, ale przynosi wiele satysfakcji. Jeżeli oczywiście zaakceptujemy, że w takim duecie "gwiazda jest tylko jedna". Tak, o tej zasadzie powinnam chyba napisać na początku. Bycie asystentką to lekcja pokory i albo to akceptujesz, albo nie i szukasz innego zajęcia.