Leniwa, roszczeniowa, niech się weźmie do pracy. Cwaniara, leserka, drugi Kijowski. Wykorzystuje rodziców, nie chce jej się chodzić do roboty. Wywiad “Wysokich Obcasów” z Martą Lempart, twarzą Ogólnopolskiego Strajku Kobiet, stał się okazją do hejtu nie tylko dla polityków PiS, nazywanych dziennikarzami TVP, ale i części internautów. To dlatego nie możemy mieć w Polsce ładnych rzeczy.
To nie jest tekst o Marcie Lempart, którą “Wysokie Obcasy” nagrodziły tytułem Superbohaterki 2020. Chodzi bowiem o problem znacznie szerszy niż personalia.
W wywiadzie "WO" z aktywistką – twarzą sprzeciwu wobec katofanatycznego zakazu przerywania niechcianej ciąży – uderza kilka rzeczy. Przede wszystkim wycieńczenie. Uginanie się pod wielką presją sprzecznych oczekiwań. Świadomość, że cokolwiek się zrobi, ktoś będzie miał pretensje.
Brak życia prywatnego, gdy od rana do nocy działa się na rzecz sprawy – protesty, telefony, spotkania, mejle, akcje. No i wreszcie ten wyśmiewany brak pieniędzy i pomoc rodziców. Marta Lempart mówi wprost, że przez swoje zaanagażowanie na rzecz praw kobiet straciła wszystko: finansowo i zawodowo.
Dla wielu stało się to pretekstem do drwin. Inni wydają się autentycznie zdumieni, że ruchu społecznego nie ogarnie się odpuszczając co jakiś czas odcinek serialu na Netflixie.
Aktywistki i aktywiści to ludzie
Mamy w Polsce trudność z tym, by uznać, że aktywizm na pełen etat to ciężka praca, a za pracę należy się godna płaca. Albo inaczej: że rewolucji nie zrobi się przeznaczając na to godzinkę w tygodniu po powrocie z biura i za własne pieniądze.
Nadal mogą nam o tym opowiedzieć najbardziej znani opozycjoniści “Solidarności”. Najlepiej mogliby wytłumaczyć, że wielka zmiana społeczna to coś, na co potrzeba zasobów społecznych – a nie wyłącznie prywatnych środków jednostki. Sami przez lata korzystali z pomocy – finansowej, rzeczowej – niezliczonej liczby ludzi.
Praca dla idei
Albo – albo. Nie można mieć ciastka i zjeść ciastka. Trzeba podjąć decyzję. Niezależnie o jaką sprawę i osobę chodzi. Jeżeli wspieramy ważny dla nas cel i zgadzamy się z metodami walczących o niego ludzi, to bądźmy gotowi godziwie ich wynagradzać. Tylko nieliczni są w stanie całkowicie się zaangażować – trzeba to docenić.
Jeżeli zaś, zgodnie z tym, jak marszałek Stanisław Karczewski pouczał kiedyś lekarzy i nauczycielki, chcemy, by pełnoetatowi aktywiści pracowali dla idei, to dajmy sobie spokój. Widocznie nie zależy nam na osiągnięciu celu aż tak bardzo. I przestańmy udawać, że jest inaczej. Będzie uczciwiej i lepiej dla wszystkich.
Jak słusznie zauważyła na Twitterze Wiktoria Beczek, dziennikarka portalu Gazeta.pl, to w rękach Marty Lempart, od roku prezeski fundacji Ogólnopolski Strajk Kobiet, jest wyznaczenie sobie pensji z tego, co osoby wspierające Strajk wpłacają na zbiórki. Tak to wygląda od strony formalnej. Nic prostszego.
Dojrzałość i decyzja
W praktyce jednak natychmiast podniósłby się rwetes – nie tylko propagandystów TVPiS, ale i uroczo naiwnych osób, którym wydaje się, że aktywiści, lekarze, artyści i pewnie jeszcze kilka innych grup społecznych żywią się światłem słonecznym (i pewnie tak samo opłacają rachunki).
Zamiast aktywizmu widzieliby tylko przelew, zwłaszcza, jeśli nie dorzucili do niego ani grosza. Podobnie część osób, zamiast słyszeć krzyk rozpaczy Jany Shostak, działaczki na rzecz wolnej Białorusi, zafiksowała się na tym, że nie ma stanika.
Pytanie brzmi, czy w Polsce jest wystarczająco dużo osób, które nie są ani podłe, ani naiwne. Przyszedł czas, by podjąć dojrzałą decyzję o tym, czy aktywistki i aktywiści zasługują na nasze wsparcie. Albo inaczej: czy my zasłużyliśmy na to, by o nasze sprawy walczyli ludzie zaangażowani na 100 procent.