Motoryzacja

Toyoty dwie - Avensis i Auris. Zdziwisz się, jak zwracają uwagę

Toyota wypuściła właśnie odświeżone wersje swoich dwóch popularnych modeli. Redesignu doczekał się stary, dobry Avensis i... Auris. Czemu poprzedzony wielokropkiem? Bo to nieco szybka decyzja, japoński producent zdecydował się na lifting tego modelu zaledwie po dwóch latach. Mieliśmy okazję pojeździć dłużej każdym z nich. Jak było? Nieco zaskakująco - pod wieloma względami. Zobaczcie dlaczego. Patrzyliśmy na nie w trzech kategoriach: wygląd, wnętrze, jazda.

1. Wygląd: luksus vs "tatowóz"

Promowany hasłem “coś pięknego”. I trzeba przyznać, że “coś” w tym jest. Nowy Avensis starł nieco kurzu ze swojej poprzedniej wersji. Zdecydowano się upodobnić go nieco do aktualniejszych modeli. Inspiracje widać zwłaszcza z tyłu auta, gdzie mniej wprawne oko mogłoby pomylić go z Aurisem.
Bardziej wprawne zauważy jednak, że to kawał sporego auta. To nie tylko wrażenie, bo nowy Avensis jest o 40mm dłuższy od poprzednika (teraz ma 4750mm). To niby tylko cztery centymetry, ale wrażenie potęguje masywny przód. Auto wydaje się szerokie i mocno stąpające po ziemi. Właściwie nie tylko wydaje się, ale jest, co można poczuć siedząc już za kierownicą (o tym więcej w trzeciej części).

Niebieski w tym przypadku wygląda naprawdę dobrze.

Producent chwali się nowymi LED-owymi reflektorami, ale te są już przecież standardem w nowszych modelach. Charakteru mają dodawać też tylne światłowody w kształcie litery V, ale bez złudzeń - nie jest to miejsce, do którego wędruje wzrok i trzeba się postarać, by zwracać na nie uwagę.
Ale nie narzekam. Tego problemu nie ma auto jako całość - pod tym względem prezentuje się imponująco. Długa, opływowa sylwetka przecinana ostrymi liniami i chromowanymi wstawkami sprawia,że patrzy się na niego dłużej niż zwyczajową chwilę. Pierwsze godziny plasowały nowego Avensisa raczej w kategorii “dla statecznego taty z rodziną”, który chce mieć elegancki samochód.
Prawdą jest jednak, że zmieniało się to z każdym przejechanym kilometrem, a samochód może z powodzeniem pełnić też rolę reprezentacyjnej limuzyny. Tylko tańszej (ceny wahają się od 86 do 140 tys. zł, testowana wersja 134 tys. zł). Jeśli jesteś młody, szukasz samochodu, a wcześniej nie myślałeś o Avensisie, warto dać mu szansę. 

Niektórym ciężko było uwierzyć, że to Toyota.

A coś jest na rzeczy, bo sam byłem zaskoczony częstotliwością spojrzeń na pasach czy światłach. Schemat w 100 procentach był ten sam. Szybkie zerknięcie na sylwetkę, potem felgi (17-calowe, aluminiowe), aż w końcu szybkie poszukiwanie znaczka producenta. Tak, tak może wyglądać Toyota. Zaczynam przekonywać się też do kolorów innych niż czarne. Ostatnio białe BMW, wcześniej czerwona Mazda, teraz śliczny niebieski (właściwie to Oxford blue) na tej Toyocie. Przyznajcie, że wygląda dobrze.

Tych felg niestety nie ma w podstawowej wersji.

Nowa Toyota Auris po liftingu wygląda zupełnie inaczej.

Auris po liftingu dostał całkiem nową linię nadwozia. Jest szerszy i pewniej osadzony na drodze (podobnie jak Avensis). W porównaniu do starszego modelu jest bardziej poziomy niż pionowy, a dopełnieniem jest nowy grill z reflektorami i masywniejsze zderzaki. Ma on jednak jedną sporą przewagę: finansową. Kosztuje od 67 do 102 tys. zł. Oszczędności idą już tutaj w dziesiątki tysięcy. 
Auris w swojej większej wersji (Touring Sports tj. kombi) jest do Avensisa podobny. W sylwetce widać podobne inspiracje, cięcia i rozwiązania. Oba modele wydają się być podobne rozmiarami, ale tylko wydają. Auris jest krótszy (o 155mm) i węższy (o 50mm). Porównując ją do wersji kombi Avensisa, różnice są jeszcze większe.
Nie znaczy to jednak, że nowy Auris jest mały. Co to, to nie. Można przekonać się o tym siadając za kierownicą (ale o tym w części drugiej). Tak się złożyło, że miałem okazję jeździć jednym autem po drugim, więc trudno uniknąć porównań, mimo że oba samochody są nieco z innej półki. Auris w testowanej wersji - podobnie jak Avensis - wpada na starcie szufladki “tatowóz”.
On jednak z każdym przejechanym kilometrem i spojrzeniem z niej nie wychodzi, a wręcz chowa się głębiej. I nie ma w tym nic złego, w końcu tak miało być. Ja osobiście z tej dwójki wybieram jednak Avensisa.  

2. Wnętrze: złe i miłe rozczarowanie

Gdyby ktoś założył Ci opaskę, wsadził do samochodu i nagle ją zdjął, zajęłoby jakieś pół sekundy, by zorientować się, że siedzisz w jednym z modeli Toyoty. Wnętrze Avensisa jest tak typowe dla tego producenta, jak tylko może być. Przedni panel jest co prawda rozwiązany inaczej niż np. w RAV4 czy Land Cruiserze, ale core wykonania jest ten sam - charakterystyczny dla Toyoty. Trochę plastiku, soft sprawiający wrażenie lekko przestarzałego i - na szczęście - dotykowy ekran.
Miejsca jest dużo, siadając na fotelu czuję, że dobre wrażenie z zewnątrz jest kontynuowane. Fajna skóra, masa przestrzeni zarówno z przodu, jak i z tyłu. Przetestowaliśmy to raz z dwójką 2-metrowych kolegów z redakcji - bez zarzutu. Długa podróż nie będzie straszna, ale naprawdę przyjemna. Nawet jeśli wolisz jeździć w pozycji półleżącej.

Na brak miejsca nie wypada tu narzekać.

Nowy Avensis wyróżnił się także wyciszeniem, zamykając za sobą drzwi, rozkładając się na fotelu, w głowie zapala się lampka pt. “tak to można jechać”. Trochę jak w kapsule, w której czujemy się bezpiecznie odcięci od świata.

Szare, plastikowe wstawki nie są najlepszym rozwiązaniem nowego Avensisa.

Niestety, gdy już zdążymy się rozsiąść, czas zacząć się dokładniej rozglądać. A tutaj już tak kolorowo nie jest. Pierwsza reakcja w stylu “co to jest” (nie tylko moja), to seria dziwnych szarych wstawek, które miały chyba imitować drewno. Wyglądają tanio i źle, bardzo. Niepotrzebna sprawa.
Przesadzono także z plastikiem, głównie na rączkach od drzwi, które swoją fakturą przypominały plastikowe zabawki dla dzieci. Zaskoczeniem był także panel ze schowkiem/podłokietnikiem (tutaj ergonomia tej dwójki akurat na plus) i skrzynią biegów, umieszczona pomiędzy fotelami. Nie wiem, czy to kwestia modelu, ale wystarczyło nim bez większego wysiłku poruszać, a czuć było, że po prostu “chodzi”.

Wygodne, ale niestety ten fragment miał "luzy"

Uchwyty niestety były zbyt plastikowe.

Te wstawki to dość niefortunne rozwiązanie.

Przesiadka do sporo tańszego Aurisa pokazała jednak, że środek można zrobić dużo lepiej. Między fotelami nie odczułem żadnej różnicy, ale w testowanym modelu fajnie wyglądała tapicerka ze wstawkami z alcantary w kolorze złocistej miedzi. Pierwiastek luksusu i “czegoś innego” na tle wszędobylskiego czarnego.
Projektanci uchronili Aurisa od zbędnych paraluksusowych wstawek, jak ta opisywana wyżej. Konsekwentna elegancja, bez przesadzeń. Na wielką pochwałę zasługuje za to przedni panel, który został wykonany o klasę (a nawet dwie) lepiej niż w innych modelach. Przede wszystkim, 7-calowy wyświetlacz - już z “tej epoki” - który łączy kierowcę ze światem i autem.
Prezentuje się o niebo lepiej. Podobnie jak przyciski do kontroli radia czy nawiewu. Nie “tani plastik”, ale bardziej eleganckie rozwiązanie. Kwestią przyzwyczajenia jest krótka i nie tak często spotykana dźwignia do zmiany biegów.

Tak wygląda środek testowanego Aurisa.

Tapicerka w tym kolorze dodaje charakteru.

Na uwagę w obu modelach zasługują kierownice. Wiem, że łatwo jest napisać o niej “dobrze leży”, ale tutaj jest to wyróżniające się. Miła w dotyku, pewny chwyt - to się zapamiętuje. Złapałem się na tym, że stojąc w korku lubię sobie po niej przejechać dłonią. Tak po prostu.
Zarówno testowany Avensis, jak i Auris mogą pochwalić się gigantycznymi bagażnikami. Pierwszy w sedanie ma pojemność 509l (543 w kombi), drugi 600 (i 300 w mniejszej wersji hatchback). Co jak co, ale na miejsce narzekać nie można. I pasażerom, i bagażom.

3. Jazda: błogi spokój vs niepewność

Czwartek, późny wieczór, w piątek z samego rana miałem zaplanowane zdanie auta. Wziąłem kluczyki i skoczyłem na jeszcze jedną, krótką, nocną przejażdżkę po jednej z szybszych tras w okolicy Warszawy. Niech to będzie dowód na to, że nową Toyotą Avensis jeździ się naprawdę przyjemnie.
2-litrowego diesla w kabinie praktycznie nie słychać. Nawet przy większych prędkościach. Momentami, gdyby nie obrotomierz, “na słuch” trudno byłoby zorientować się nawet, że czas zmienić bieg. Tych w testowanej wersji było 6 przy manualnej skrzyni biegów.
143 konie mechaniczne nie imponują, ale w zupełności wystarczają do dynamicznego przyspieszania i wyprzedzania. Nowy Avensis płynie - w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Kierowcę wspiera niemal cały alfabet systemów wspomagania i bezpieczeństwa, które stają się już standardem w każdym nowym modelu. Niezależnie od producenta. 
Tutaj mamy m.in. układ rozpoznawania znaków drogowych, system wspomagający poruszanie się po wzniesieniach, układ automatycznego włączania świateł drogowych, układ wczesnego reagowania, system wspomagający hamowanie, czujniki deszczu, zmierzchu, system ostrzegania o przypadkowej zmianie ruchu. I tak dalej.
Standardowo już do deklarowanego spalania na poziomie 4,5l/100km/h nie udało się zbliżyć, ale 6-7 litrów przy nie do końca ekonomicznej jeździe to dobry wynik.

Wersje silników nowego Avensisa. Fot. Toyota

Z kolei Toyota Auris to idealny przykład na to, że Polacy przekonują się do hybryd. Już na oficjalnej premierze modelu widać było, że to właśnie z tej wersji przedstawiciele Toyoty są najbardziej dumni. Wyniki sprzedaż to potwierdzają, zainteresowanie hybrydami konsekwentnie rośnie Toyocie od lat. W testowanym Aurisie pod maską “gra” wspólnie silnik elektryczny i benzynowa jednostka o pojemności 1,8l i mocy 136 KM. W Europie Zachodniej już co drugi model Aurisa jeździ właśnie z tym zestawem!
To, co słyszymy po włączeniu Aurisa to... nic. Osoby, które nie miały wcześniej do czynienia z hybrydą będą zaskoczone. Elektryk działający w trybie elektrycznym (EV Mode) nie generuje spalania benzyny i wyłącza się w okolicy 50 km/h. Wtedy auto przeskakuje na normaną jednostkę benzynową, która sama w sobie też paliwożerna nie jest.
Do deklarowanego 3,4l/100km/h nie udało mi się niestety zbliżyć. Po tygodniu jazdy 700km w trasie i 300 po mieście komputer pokładowy pokazuje 6l/100km. Bez większych problemów można tu jednak zaoszczędzić kilka oczek, które straciłem zapewne na dość dynamicznej jeździe autostradą.
Hybrydowy Auris jeździ w trzech trybach: wspomnianym EV, a także Eco i Power. Eco to typowy tryb ekonomiczny, natomiast power pomaga wycisnąć z nie tak dużego silnika więcej mocy. A tych jest do wyboru naprawdę sporo.

Nowy Auris jest dostępny z takimi silnikami. Fot. Toyota

Do pary jest tu także automatyczna skrzynia biegów E-CVT, która wyróżnia się szybką reakcją na decyzje kierowcy. Nie “myśli” za długo, a wielokrotne zmiany przód-tył-przód-tył np. przy ciasnym parkowaniu nie stanowią wyzwania. Do dyspozycji kierowcy jest także tzw. tryb B, który pomaga podczas zjazdów z góry, intensywniej odzyskując energię.
Auris jeździł wzorowo, zawieszenie nie jest twarde, w zakręty wchodzi płynnie. Lekki niepokój pojawił się natomiast podczas jazdy po autostradzie. Przy prędkości 130-150km/h samochód w kilku momentach zachowywał się mało stabilnie np. mijając inne auta, a już zwłaszcza te większe - ciężarówki czy autobusy. Lekkie drgnięcie kierownicy, delikatne bujnięcie i odruchowe zaciskanie rąk, żeby “utrzymać” auto, nie należą do przyjemności.
Na takie zachowanie zwróciłem uwagę nie tylko ja, jako kierowca, ale także mój pasażer. Opory powietrza robią swoje, ale tutaj zdecydowanie robiły tego za dużo. Naturalnie nie było tak za każdym razem, ale te kilka podczas 700-kilometrowej trasy wystarczająco mocno wyryły się w pamięci.
Ktoś ostatnio powiedział mi nieco przewrotnie, że z Toyotą jest jak.. z wiernym psem. Może nie powali Cię na kolana od razu, ale jest “pewna” i niezawodna. W każdych warunkach. Im dłużej z nią obcujesz, tym bardziej do siebie pasujecie. I coś w tym jest.
Choć oba auta są zestawione w jednym tekście, trudno je porównywać jeden do jednego. Inna klasa i półka cenowa. Ja osobiście bardziej kupuję starszego brata: Avensisa, ale statystyki sprzedaży pokazują inną tendencję. Tylko w 2014 roku Polacy kupili 8702 Aurisy (1742 hybrydowe w porównaniu do zaledwie 3606 Avensisek. A który z nich Ty byś wybrał?

Michał Mańkowski
Michał Mańkowski





Autorzy artykułu:

Michał Mańkowski