W Afganistanie przejętym przez talibów panuje chaos, w obawie przed niebezpieczeństwem ludzie chcą uciec z kraju. – Jest wiele czynników, które wydają się zniechęcać ludzi do podejmowania tak bardzo niebezpiecznej i bardzo drogiej przeprawy. Żeby ją w ogóle rozpocząć trzeba mieć tysiące dolarów – wyjaśnia rzecznik PAH Rafał Grzelewski, którego pytamy m.in. o to, czy możemy spodziewać się napływu uchodźców do Europy i czy czeka nas kolejny kryzys migracyjny.
Te dramatyczne sceny dzieją się w Afganistanie przejętym przez talibów po wycofaniu się z niego Amerykanów. Sceny, na które patrzy cały świat Angela Merkel podczas poniedziałkowej narady CDU miała nazwać "efektem domina". Bo ten świat, który patrzy zdaje też sobie sprawę z tego, jakie najpewniej będzie kolejne z szeregu zdarzeń.
Ludziom uciekającym z Afganistanu, i tym, którzy tam zostali, bezsprzecznie potrzebna jest pomoc. Jednocześnie jednak sen z powiek europejskim rządom spędza widmo kryzysu migracyjnego.
Szukanie ratunku
– Tak gwałtowny przewrót z pewnością zmusi wiele osób do ucieczki, do porzucenia swoich domów i szukania ratunku albo w bezpieczniejszych rejonach kraju, albo za granicą – mówi Rafał Grzelewski z Polskiej Akcji Humanitarnej.
Rozmówca naTemat podkreśla jednak, że wciąż pozostajemy w sferze wielkich spekulacji. – W przypadku Afganistanu, jak i większości innych miejsc, gdzie dochodzi do kryzysu, ludzie będą szukali schronienia przede wszystkim w bezpieczniejszych rejonach kraju albo w krajach ościennych. Na podróż do Europy trzeba mieć bardzo duże środki finansowe, a Afganistan to jedno z najbiedniejszych państw na świecie – zaznacza.
Z 38-milionowej populacji 18 milionów wymaga pomocy humanitarnej. Blisko połowa jest niedożywiona lub wręcz głoduje. Polska Akcja Humanitarna była tam przez 9 lat, w trakcie których wsparcie uzyskało około 50 tys. osób. Programy PAH skierowane były głównie do kobiet i dzieci.
Doprowadzano wodę, stawiano sanitariaty, odbudowywano zniszczone szkoły, otwierano biblioteki, wyposażano laboratoria, organizowano różnego rodzaju kursy np. komputerowe, muzyczne lub dotyczące praw człowieka. Pracownicy PAH działali też w jedynej w Afganistanie szkole muzyczno-plastycznej.
– W obecnej rzeczywistości potrzebna będzie zapewne zupełnie inna pomoc. Jaka? – Wraz z partnerem lokalnym intensywnie pracujemy nad pomocą dla poszkodowanych Afganek i Afgańczyków. Już wiemy, że najpewniej będziemy pomagać tym osobom, które szukały schronienia w Kabulu. W ostatnich tygodniach do stolicy kraju przybyły dziesiątki tysięcy osób, które uciekły z innych części kraju – wyjaśnia rzecznik PAH.
– Ludzie ci znaleźli się się w skrajnie trudnych warunkach życiowych. Mieszkają na ulicy, w parkach, pustostanach, bez dostępu do jedzenia, wody, leków i artykułów higienicznych. Wielu z nich nie zdążyło ze sobą zabrać nawet ubrań na zmianę. Planujemy przekazać im wsparcie finansowe, tak aby mogli kupić dla siebie i swoich rodzin najpotrzebniejsze rzeczy –dodaje.
Nie wiadomo natomiast, jakie decyzje będą podejmować Afganki i Afgańczycy, ile osób ucieknie z kraju pod rządami talibów, gdzie będą szukać bezpieczeństwa dla siebie i swoich rodzin.
– Chyba nikt nie jest w tej chwili w stanie wyrokować, jak będzie wyglądała migracja z tego kraju. Jest jednak wiele czynników, które wydają się zniechęcać ludzi do podejmowania tak bardzo niebezpiecznej i bardzo drogiej przeprawy. Żeby ją w ogóle rozpocząć trzeba mieć tysiące dolarów – mówi Rafał Grzelewski.
Tym, co może zniechęcać do migracji, jest choćby konieczność przedzierania się do innych państw lądem, co oznacza bardzo długą i niebezpieczną trasę.
– Znaczna część migracji z Afganistanu na północ prowadziła w pierwszym etapie przez lotnisko w Kabulu. Samolotem docierano albo do Turcji, albo do Iranu. Wydaje się, że teraz ta możliwość zostanie bardzo mocno ograniczona. Z doświadczeń z poprzednich lat, doświadczeń kryzysu migracyjnego, wiemy też, że wiele osób jest bardzo brutalnie traktowanych na granicach zewnętrznych UE i zawracana. To też może działać odstręczająco – zaznacza nasz rozmówca, który dodaje, że decyzja o emigracji jest zawsze trudną decyzją, a wręcz dramatyczną.
– Wiąże się z izolacją od rodziny, z porzuceniem miejsc, które się zna, języka, którym się na co dzień posługuje. Jest wiele niebezpieczeństw czyhających z rąk przemytników, pograniczników, zwykłych bandytów. Migracja zawsze jest wielkim wyzwaniem, ostatecznością, która wiąże się z ryzykiem utraty życia lub zdrowia – podkreśla rzecznik PAH.
Nie popełnić tamtych błędów
W 2015 roku w Europie schronienia szukali mieszkańcy ogarniętej wojną domową Syrii. Nikt nie potrafił zapanować nad taką liczbą uchodźców, nie było dobrego planu, zabrakło dobrych rozwiązań.
Dlatego dziś wielu polityków zdaje się mówić wspólnym głosem: Nie możemy pozwolić, aby powtórzył się scenariusz z 2015 roku, nie możemy dopuścić do kolejnego kryzysu migracyjnego.
Wtedy uchodźcy najczęściej docierali do Grecji, Włoch, Francji i Niemiec.
Priorytetem ma być więc współpraca i wsparcie krajów graniczących z Afganistanem, gdzie uchodźcy dotrą najpierw. – Powinniśmy zrobić wszystko, by pomóc tym krajom wspierać uchodźców – miała mówić Merkel. O tym, że Europa powinna "udzielać pomocy na miejscu" bez względu na koszty, miał z kolei przekonywać szef CDU Armin Laschet.
– Udzielanie pomocy na miejscu jest jedną z najważniejszych rzeczy, którą można robić w pomocy humanitarnej. Oznacza to tworzenie ludziom takich warunków do życia, żeby nie byli zmuszeni do wyjazdu. Może być to wspieranie rolnictwa, wspieranie lokalnych organizacji pomocowych, dostarczanie wody, czy tworzenie dostępu do wody – podkreśla rzecznik PAH.
Rafał Grzelewski przyznaje jednak, że pomoc na miejscu nie zawsze jest możliwa. W sytuacji konfliktu "trzeba po prostu uciekać, bo nie ma szans, żeby stworzyć ludziom w takich okolicznościach jakiekolwiek warunki do funkcjonowania. Pomaga im się w zachowaniu życia".
Które zatem kraje sąsiadujące z Afganistanem trzeba będzie wspierać? – Granica z Pakistanem, z tego co wiemy, jest bardzo pilnie strzeżona. Wiemy też, że Iran utworzył obozy dla uchodźców, dla tych, którzy zdecydują się przedzierać przez irańską granicę. Na razie nie ma jednak informacji, które by potwierdzały, że są jakieś silne ruchy migracyjne w kierunku tej granicy. Niestety musimy trochę poczekać – zaznacza rozmówca naTemat.
Chcą wnieść swój wkład
Niektóre kraje nie zamierzają jednak czekać, już zadeklarowały chęć przyjęcia uchodźców z Afganistanu. "Nasz nowy program przesiedlenia obywateli afgańskich pozwoli nam przyjąć do 20 tys. ludzi, którzy zmuszeni są uciekać z Afganistanu. Pierwsze 5 tys. przybędzie w przyszłym roku" – napisała w "Daily Telegraph" brytyjska minister spraw wewnętrznych Priti Patel, która zaznaczyło, że Zjednoczone Królestwo nie może działać w pojedynkę.
Swoją granicę dla 450 osób chce otworzyć także Macedonia. Afgańczycy mają zostać w tym kraju do czasu otrzymania wiz i podróży do Stanów Zjednoczonych. Na podobny krok decydują się także Albania, Kosowo, Bośnia i Hercegowina.
"Włoscy burmistrzowie są gotowi wnieść swój wkład i przyjąć rodziny afgańskie. Nie ma czasu do stracenia. Wiemy dobrze, że cywile, którzy współpracowali z naszymi misjami w Afganistanie, są dzisiaj w dużym niebezpieczeństwie, zwłaszcza kobiety i dzieci" – czytamy z kolei w oświadczeniu burmistrza Prato Matteo Biffoni, który jest reprezentantem stowarzyszenia gmin do spraw imigracji. Na to samo zdecydowała się burmistrz Rzymu Virginia Raggi, o czym poinformowała włoski MSZ.
Solidarność z prześladowanymi Afgankami i Afgańczykami zapowiedzieli także polscy samorządowcy, choćby prezydent Sopotu Jacek Karnowski, czy burmistrz warszawskiej dzielnicy Bielany Grzegorz Pietruczuk. Jednoznacznego głosu w tej sprawie nie zabierają jednak przedstawiciele rządu, choć są i wypowiedzi, które już budzą emocje.
– Polska obroniła się przed falą uchodźców w 2015 roku i teraz też się obroni. Będziemy postępowali odpowiedzialnie, jesteśmy przygotowani, obronimy Polskę – mówił w telewizji Polsat wicepremier, szef resortu kultury, dziedzictwa narodowego i sportu Piotr Gliński.
Mimo nacisków Brukseli i mimo zawartego porozumienia – chodziło o relokację 160 tys. osób pomiędzy krajami członkowskimi, aby wesprzeć przeciążone Włochy i Grecję – w 2015 roku nasz kraj nie chciał przyjąć uchodźców. Teraz wyzwanie, z którym przyjdzie się nam mierzyć, wydaje się równie ogromne, ale zdecydowanie inne.
Migranci koczują na granicy Polski z Białorusią
Uchodźcy z Afganistanu i Iranu – 50-osobowa grupa, w tym kobiety i dzieci – od tygodnia koczują w pasie granicznym pomiędzy Polską a Białorusią, nieopodal miejscowości Usnarz Górny w województwie podlaskim.
"Sytuacja przy granicy białoruskiej jest coraz poważniejsza. Władze w Mińsku oskarżane są o celowe przerzucanie przez granice z Litwą, Łotwą i Polską, które jednocześnie są granicami strefy Schengen, osób z krajów takich jak Irak czy Afganistan, w celu wywarcia presji na Unię Europejską z powodu nałożonych przez nią sankcji na białoruski reżim. Centrum Informacyjne Rządu podało, że tylko w sierpniu tego roku 1935 osób usiłowało nielegalnie przekroczyć granicę polsko-białoruską" – czytamy w artykule.
"Fala afgańskich uchodźców, których talibowie nie będą powstrzymywać, trafi do Europy. Możliwe, że przez Rosję i Białoruś do Polski" – napisał na Twitterze Adam Eberhardt, dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich.
O tym, że istnieje jeszcze jeden problem z tym związany mówiła też w rozmowie z "Super Expressem" Anna Maria Dyner, ekspertka ds. Białorusi i Rosji w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych.
– Przerzut ludzi, z którego dziś żyje białoruski reżim, będzie miał nie tylko wymiar humanitarny. Nie możemy wykluczyć, że wśród osób, które naprawdę będą wymagały ochrony międzynarodowej, nie znajdą się celowo podstawieni, którzy będą mieli dokonać jeszcze większych szkód. To kolejne wyzwanie, zwłaszcza dla służb kontrwywiadowczych nie tylko Polski, Litwy i Łotwy, ale całej Unii Europejskiej i NATO – wyjaśniała.
Kolejny kryzys
Czy jesteśmy gotowi na kolejną masową migrację? – Właściwie codziennie do granic Europy starają się przybyć kolejne osoby, albo przez przez szlak wschodni - Morze Egejskie, Turcja, albo zachodni - poprzez Wyspy Kanaryjskie, Libię – zaznacza Rafał Grzelewski.
Rzecznik PAH dodaje, że kryzysów na świecie wciąż przybywa, głównie są one związane są one ze zmianami klimatu i z konfliktami. Obecna sytuacja obrazuje dylematy organizacji humanitarnych.
– Teraz mamy trudny czas, pojawiły się kryzys w Afganistanie i bardzo silne trzęsienie ziemi w Haiti, gdzie setki tysięcy ludzi straciło dobytek życia, dach nad głową. Poza takimi nagłymi wydarzeniami nadal, i od lat, działamy też w miejscach, które są mniej medialne, a w których kryzysy humanitarne trwają od bardzo wielu lat np. w Sudanie Południowym nieprzerwanie udzielamy pomocy każdego dnia od 16 lat – podkreśla rozmówca naTemat.
19 sierpnia był Dniem Pomocy Humanitarnej. Nie było jednak mowy o świętowaniu. Organizacje humanitarne tego dnia robiły to, co starają się robić na każdym kroku, codziennie: ostrzegały.
– Z roku na rok rośnie liczba osób wymagających pomocy humanitarnej - w ostatnich latach drastycznie rośnie liczba uchodźców, liczba osób cierpiących głód, niedożywienie, co spotęgowała pandemia koronawirusa. To jest dzień, kiedy staramy się ostrzegać, mówić o bardzo niepokojących zjawiskach na świecie, także tych, które za chwilę dziać się będą bliżej naszych granic – wyjaśnia Rafał Grzelewski.
Powinniśmy pozbyć się poczucia, że nas cokolwiek już nie dotyczy. Pandemia w realistyczny sposób pokazała, jak bardzo połączony jest nasz świat. Wirus, który pojawił się w Chinach po kilku tygodniach był już u nas i właściwie wywrócił do góry nogami nasze życie.
Przez lata wydawało się nam także, że kryzys klimatyczny jest czymś abstrakcyjnym, że dotyczy krajów na południu. Natomiast już widzimy za oknem, co się dzieje, czyli powodzie, ekstremalne upały, pożary. To wszystko jest coraz bliżej nas, to przejawy kryzysu klimatycznego do którego dokładamy się jako mieszkańcy bogatszej części świata.
Rafał Grzelewski
rzecznik PAH
To jest też okazja, żeby przypominać o zapomnianej i trochę zmitologizowanej roli pracownika humanitarnego. Pewnie większość czytelników ma przeświadczenie, że jest to wolontariusz, który ma mnóstwo dobrych chęci, dobre serce i to wystarczy, żeby pomagać ludziom w kryzysie.
Pomoc humanitarna bardzo szybko się zmienia i profesjonalizuje. My, tak jak inne organizacje, wcale nie potrzebujemy bohaterów, potrzebujemy specjalistów. Ludzie, którzy pracują w PAH-i to są ludzie po studiach kierunkowych, to są lekarze, inżynierowie, koordynatorzy programów, logistycy, logistyczki. W przeważającej większości są to obywatele danego kraju, w którym mamy misje, tacy, którzy najlepiej znają ludzi problemy, uwarunkowania.