Sytuacja na granicy polsko-białoruskiej staje się coraz bardziej poważna. Alaksandr Łukaszenka w bezwzględny sposób wykorzystuje migrantów z Bliskiego Wschodu, żeby odegrać się na UE oraz Polsce i przerzuca ich siłą za swoje granice. Co chce tym osiągnąć? Zapytaliśmy o to Bartosza Tesławskiego, redaktora naczelnego portalu NaWschodzie.eu.
Polscy pogranicznicy przetrzymują na granicy migrantów z Bliskiego Wschodu podrzuconych przez reżim Alaksandra Łukaszenki, dochodzi do kłótni. Zatrzymani przeżywają dramat, bo nie wiedzą, co się dzieje. Czy na granicy polsko-białoruskiej było kiedyś tak gorąco?
Bartosz Tesławski: Nie wiem, czy aż tak gorąco, ale z pewnością było "ciepło", gdy przerzucaliśmy się migrantami z Czeczenii, których Białoruś wysyłała do nas z Brześcia, a my odsyłaliśmy ich z powrotem.
Zrobiło się nerwowo, gdy na sytuację zwróciły uwagę NGO-sy i obrońcy praw człowieka. Z tego co się orientuję, polska sromotnie przegrała w tej sprawie przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka.
Obecnie sytuacja jest nerwowa, zwłaszcza że Polska nie ma przesadnie dużo do czynienia z migrantami i uchodźcami, szczególnie takimi próbującymi przechodzić zieloną granicę. A trzeba zauważyć, że jeżeli ktoś wydał znaczącą część oszczędności życia na bilet "do Europy" przez Białoruś, to jest naprawdę zdesperowany, aby się do tego europejskiego raju przedostać.
Migranci, którzy docierają do Polski ze strony Białorusi są dosłownie wypychani za granicę przez służby reżimu Łukaszenki. Ale przecież nie docierają tam pieszo z Iraku, czy Afganistanu. Skąd są ci ludzie?
Są dwa główne szlaki, z czego ten iracki jest nieco lepiej zbadany. Obywatele Iraku przylatują do Białorusi samolotami, na wizach turystycznych i z Mińska są transportowani pod granicę z Litwą, a później również z Polską, czy ostatnio z Łotwą, aby mogli tę zieloną granicę przekroczyć.
Na szczęście dla nich i w tym przypadku także dla Alaksandra Łukaszenki, granica ta jest pokryta gęstymi lasami, jeziorami, bagnami i jej pilnowanie jest bardzo utrudnione.
Pojawiają się tam też migranci z Afganistanu i zapewne w świetle obecnych wydarzeń, będzie ich więcej. Oni będą mieli bardziej utrudnione zadanie, ale zakładam, że przemytnicy ludzi wykorzystując desperację tych, którzy uciekają przed rządami talibów znajdą sposób, aby ich przerzucić.
Ci bogatsi, lepiej przygotowani czy bardziej zorientowani w możliwościach afgańskiej armii niż wywiad USA, mogli uciekać już wcześniej, gdy ofensywa talibów się zaczęła. Teraz zapewne czeka nas napływ fali prawdziwych uchodźców, którzy będą próbowali przedostać się do Europy, a większość państw po drodze z radością ułatwi im taki tranzyt, byle tylko nie zostawali u nich.
Czyli prawdą jest, że białoruski reżim zachęca do przylotu do Mińska, żeby tam dostać wizę i trafić na granicę z Unią?
Tak dokładnie, przynajmniej takie informacje dostarczały nam źródła z białoruskiego Narodowego Zarządu Antykryzysowego oraz niezależni dziennikarze badający sprawę.
W co pogrywa Łukaszenka? Co chce osiągnąć takimi działaniami?
Celem Mińska jest wywarcie presji na Unię Europejską jako całość, a przy okazji na sąsiadów, o których nie ma najlepszego zdania. Prawdopodobnie Łukaszenka liczył też na powtórzenie scenariusza UE-Turcja. Prezydent Erdogan otrzymuje przecież spore kwoty na to, aby uchodźcy z Syrii, tudzież migranci z całego Bliskiego Wschodu, nie "przeciekali" do UE.
Łukaszenka najwidoczniej założył, że duża fala migrantów pochodzących z obcych nam kompletnie krajów i kultur będzie wywierała presję na Warszawę i Wilno, a ostatecznie także na UE i osłabi na przykład europejskie sankcje wobec Białorusi.
Z kolei na pieniądze z UE nie ma co liczyć. Po pierwsze dlatego, że Erdogan był w zupełnie innej pozycji negocjacyjnej niż prezydent Białorusi, a po drugie, inaczej wygląda napływ migrantów do Turcji, a inaczej do naszego wschoniego sąsiada.
Co w takim razie powinna zrobić Warszawa, a co Unia Europejska?
Warszawa powinna się przygotować, bo czeka ją bardzo niełatwe zadanie. Powinna zadbać z jednej strony o uszczelnienie granic, a z drugiej o to, aby takie filmiki jak ten, w którym straż graniczna przekrzykuje się z migrantami łamanym angielskim nie powstawały, a właściwie aby nie było okazji do ich powstawania.
Warszawa z kolei powinna nie uchwalać takich ustaw, które jeszcze na etapie ich procedowania są oskarżane przez wyjątkowo cięte na MSW Stowarzyszenie Interwencji Prawnej, o łamanie konwencji genewskiej.
Dodatkowo zapewne dobrze byłoby zaprosić do współpracy ludzi, którzy znają język arabski i paszto, którzy będą w stanie się porozumieć z migrantami i ludźmi szukającymi azylu.
Wreszcie powinniśmy się przygotować na naprawdę poważny kryzys wizerunkowy dla władzy. Przyjęcie migrantów z Afganistanu może wywołać negatywne reakcje społeczne, zwłaszcza na prawicy. Ponadto możemy się spodziewać reakcji ze strony UE. Unia, a w szczególności Niemcy krzywo patrzyli już na to co działo się w Litwie.
A jak umiarkowanie popularny w Brukseli rząd PiS zdecyduje się na ostre podejście do migrantów, tłoczenie ich w przeludnionych obozach, do których lada moment wpadną dziennikarze, to może zrobić się naprawdę ciężko. Uprzejmie ostrzegam.
A co może zrobić Unia Europejska?
Wydaje mi się, że może skorzystać ze znanych już rozwiązań i zapłacić naprawdę poważne pieniądze Pakistanowi czy Uzbekistanowi i na wzór umowy z Turcją ufundować tam obozy dla uchodźców z Afganistanu. W ten sposób zagwarantuje sobie, że kwestia ta, przynajmniej przejściowo zostanie "wyciszona", jak było w przypadku uchodźców z Syrii.
Alternatywnie oczywiście możemy szykować się na kolejną falę migrantów, natomiast widząc desperację ludzi, którzy starali się wydostać z przejętego Kabulu, zakładam, że może to być naprawdę potężna fala.
Podczas środowej konferencji ministrów dyplomacji i spraw wewnętrznych państw członkowskich litewska szefowa msw postulowała przede wszystkim budowę fizycznej osłony na wschodniej granicy UE oraz zmianę przepisów prawa dot. migracji i ochrony granic. Czy to dobry kierunek?
Fizyczna osłona zakłada zapewne płoty i zasieki, a zmiana prawa dotyczącego migracji to najpewniej jego zaostrzenie. Trudno mi powiedzieć, czy to dobry kierunek, bo jakkolwiek bezdusznie to nie zabrzmi, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.
Z perspektywy części elektoratu, zarówno w Polsce, jak i w Litwie, to pewnie świetne rozwiązanie, bo migranci do nas nie trafią, a jak trafią, to na oddział SG, która docelowo odeśle ich do Białorusi. Koniec końców, kraj będzie "bezpieczny" w rozumieniu wspomnianej konwencji genewskiej.
Z drugiej strony, po ludzku, jestem w stanie sobie wyobrazić, że żyję w "raju", w którym nie ma wojny, nikt nie chce mnie zamordować za moje poglądy, styl życia, sposób ubierania się etc.
Nie dziwię się więc, że ktoś do tego raju również chciałby trafić. Trudno mi osobiście mu tego zabraniać, przekreślać mu szanse na lepsze życie tutaj, gdy de facto nie ma już drogi powrotu do domu. Równocześnie jako Polak nie doświadczyłem właściwie nigdy żadnych negatywnych skutków masowych migracji, więc pewnie łatwo mi tak to oceniać.
To wróćmy może do wspomnianych zmian w polskim systemie prawnym, które poznaliśmy we wtorek. Rząd zatwierdził bowiem projekt ustawy, który przyspiesza proces deportacji osób, które nielegalnie przekroczyły granicę Polski oraz niemal całkowicie przekreśla ich szansę na dostanie azylu. Czy to dobre rozwiązanie?
Nie, to akurat jest kiepskie rozwiązanie, świadczące o tym, że komuś zabrakło wyobraźni i na szybko usiłuje rozwiązać problem. Subtelność tego rozwiązania, które jak wspomniałem już jest krytykowane przez SIP i pewnie z momentem uchwalenia zostanie zaskarżone, jest porównywalne z ciosem policyjnej pałki.
W efekcie kwestia z migrantami na granicy z Białorusią za chwilę napęcznieje, dziennikarze się zlecą i będziemy mieli wspomniany kryzys wizerunkowy. Pomysłodawcy tych zmian chcą doraźnie ją rozwiązać, a to może z kolei oznaczać, że jest on poważny.
Bardziej ambitni dziennikarze mogliby zapewne sprawdzić, czy nasze ośrodki dla uchodźców przypadkiem nie osiągnęły już granic swoich możliwości i tych ludzi, którzy dalej będą trafiali na nasze granice, przypadkiem nie będziemy mieli już gdzie kwaterować.
Z drugiej zaś strony, być może nic takiego się nie wydarzy? Może UE jest już na tyle wyczerpana dotychczasowym kryzysem migracyjnym, falami ludzi, których nie potrafi zasymilować, że jakoś Polsce odpuści? Podejrzewam, że gdybyśmy mieli w Brukseli nieco lepsze notowania, taki scenariusz nie byłby absolutnie bezpodstawny.
Patrząc trochę z boku na to, co dzieje się między Polska a Białorusią można dojść do wniosku, że jesteśmy w patowej sytuacji. Reżim Łukaszenki raczej się nie zmieni. Mogą zmienić się władze na Wiejskiej, ale nawet jak się tak stanie, to i tak nie zaakceptują one tego, co dzieje się w Mińsku czy w Grodnie. Mam na myśli prześladowania opozycjonistów, pałowanie i brutalne pobicia demonstrantów oraz represje dotykające białoruskiej Polonii. Czy jest w ogóle możliwość na to, żeby Polska mogła mieć jeszcze poprawne relacje z Białorusią?
Błyskawiczna zmiana tematu, ale dobrze jest wrócić na znajome wody! Tak, jak najbardziej, jest taka możliwość, ale trzeba wziąć pod uwagę kilka istotnych czynników. Po pierwsze, Polska musiałaby zaakceptować Białoruś taką, jaka jest, co byłoby zapewne trudne do przyjęcia dla przynajmniej części elit politycznych RP czy środowisk analitycznych.
Po drugie, musielibyśmy wrócić do polityki business as usual i zapewne wstrzymać wsparcie, tak finansowe, jak i polityczne, dla szeregu białoruskich organizacji opozycyjnych i politycznych. Mając w pamięci również, że ludziom tym może grozić obecnie coś więcej niż tylko więzienie czy zakaz powrotu do kraju, mówię tu o świeżej sprawie, czyli o powieszeniu 26-letniego białoruskiego aktywisty Witala Szyszoua na drzewie w jednym z kijowskich parków.
Jakaś forma uporządkowania tych relacji najpewniej w końcu nastąpi. Zakładam, że UE w końcu zmęczy się sankcjami lub Białoruś nauczy się obchodzić je na tyle skutecznie, że wróci swobodny handel z Mińskiem.
Wówczas z pewnością dyplomaci i przedsiębiorcy z Białorusi przyjadą do nas z propozycjami naprawdę dobrych ofert, bo będą potrzebowali odbudować kontakty. W efekcie relacje zaczną ponownie rozwijać się na podstawowym, biznesowym poziomie, ale powrotu do eskapad naszych polityków i wspomnień, że białoruski prezydent jest ciepłym człowiekiem, w najbliższym czasie się nie spodziewam.
Ostatecznie też musimy mieć świadomość tego, że relacje będą dokładnie takie jak je określiliśmy, czyli poprawne. Alaksandr Łukaszenka na ten moment nie ufa Warszawie za grosz i jeżeli miałby spodziewać się czegokolwiek negatywnego, to zapewne z naszej strony. To bardzo utrudnia budowanie jakichkolwiek relacji z krajem, gdzie naprawdę bardzo wiele zależy od decyzji jednego człowieka.
*** Bartosz Tesławski – redaktor naczelny i założyciel portalu NaWschodzie.eu, publicysta. Absolwent Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego. Były zastępca redaktora naczelnego portalu Eastbook.
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut
Straż Graniczna mimo presji musi przestrzegać prawa, zarówno krajowego, jak i międzynarodowego. Traktować tych ludzi z szacunkiem, a co najtrudniejsze chyba, znajdować dla nich godne warunki, w których będą mogli czekać na rozpatrzenie swoich spraw.
Domyślam się, że łatwiej byłoby próbować, zresztą na wzór litewski, zawracać tych ludzi do Białorusi, ale podobne działania, tak jak wspomniałem wcześniej odnośnie Czeczenów, przyniosły nam już kary ze strony europejskich sądów.