Od kilku dni kilkudziesięcioosobowa grupa imigrantów koczuje na białorusko-polskim pograniczu w okolicach miejscowości Usnarz Górny. Z jednej strony w kierunku zewnętrznej granicy UE wypychają ich funkcjonariusze białoruskiego reżimu, z drugiej drogę blokuje im polska Straż Graniczna. W stanowczych słowach do tej sytuacji odniósł się bp Jerzy Samiec.
"Silny kraj nie boi się grupki ludzi uciekających przed wojną i koczujących na pograniczu. Chrześcijański kraj zamiast deklaracji wiary, oferuje dach nad głową i pożywienie. Chrystus mówi: cokolwiek uczyniliście jednemu z moich sióstr i braci, mnieście uczynili" – czytamy w komentarzu, który hierarcha Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego zamieścił w mediach społecznościowych.
Co się dzieje pod Usnarzem Górnym?
Jak wspominaliśmy już w naTemat.pl, położenie osób wspomnianych przez bp. Jerzego Samca jest skomplikowane z punktu widzenia prawa międzynarodowego. Polska de facto nie jest dla nich pierwszym "państwem bezpiecznym", którego granice przekroczyli uciekając przed wojną lub prześladowaniem. Co więcej, część z nich prawdopodobnie nie spełnia warunków umożliwiających ubieganie się o azyl.
Jednocześnie nieprawdziwe są doniesienia, według których imigranci utknęli na "ziemi niczyjej". Taki obszar pomiędzy Polską a Białorusią nie występuje. W rzeczywistości przybysze z Afganistanu i innych krajów muzułmańskich znajdują się w pasie drogi granicznej.
Ta różnica pojęć jest niezwykle istotna w kontekście statusu tych osób. Pas drogi granicznej nie jest bowiem wyjęty spod władania danego państwa. To po prostu terytorium bezpośrednio stykające się z linią graniczną.
W przypadku głośnej sytuacji spod Usnarza Górnego za polski pas drogi granicznej odpowiada rząd w Warszawie, a za pas białoruski reżim Aleksandra Łukaszenki. Żaden fragment pogranicza nie jest "niczyj". Jak tymczasem informuje Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji, migranci są po białoruskiej stronie.