
Anglia, Rosja, Niemcy. Są mecze na które kibice reprezentacji Polski szczególnie zacierają ręce. W środę na PGE Narodowym o 20:45 rozpocznie się kolejna odsłona bitwy polsko-angielskiej. Meczu, w którym wicemistrz Europy przyjedzie do drużyny z Robertem Lewandowskim i... stadionem pełnym magii.
REKLAMA
Tak już jednak mamy w swojej naturze, że im gorzej, tym lepiej. My, Biało-Czerwoni. Paradoksalnie, po stronie środowego rywala barwy jednak całkiem podobne. Można też analogicznie nawiązać do wspomnianej magii stadionu. Tak samo jak PGE Narodowy, tak hasło Wembley - wzbudza wśród polskich kibiców szybsze bicie serca.
Zwycięska klątwa
Jeśli ktoś nie zna się na piłce nożnej, mógłby pomyśleć, że skoro futbol wymyślili Anglicy, to oni niemal z urzędu powinni być najlepsi w "kopaną". Otóż nie, nic z tego, a co więcej - pomijając niedawny "sukces" wicemistrzostwa z Euro 2020, więcej było kpin i drwin z angielskiej reprezentacji na przestrzeni ostatniego... półwiecza.Historycznie rzecz ujmując, Anglicy zginęli od własnej broni. Najpierw wymyślili piłkę, później zabrali się za wygrywanie mundialu (1966) i uwierzyli w swoją nieomylność. Skoro zostali mistrzami świata, to reszta powinna przed nimi uklęknąć. I na tym zakończą się próby odebrania Anglii miana tej najlepszej, piłkarskiej nacji. Kiedykolwiek, przez kogokolwiek. No nie, tak to nie działa.
Wyszło odwrotnie i po wygraniu mundialu u siebie, najstarsza piłkarska reprezentacja na świecie (obok Szkocji), nie wygrała nic poważnego. Na mistrzostwach świata Anglicy nie powąchali nawet półfinału. A od 1966 roku próbowali aż dwanaście razy.
Niewiele lepiej było w mistrzostwach Europy. Wynik drużyny, którą prowadzi trener Gareth Southgate był najlepszym w historii startów. Do tego można dopisać jedno trzecie miejsce (1968) i regulaminowo nierozstrzygnięty mecz o brąz (1996).
Jak na posiadaczy najlepszej piłkarskiej ligi świata, wyniki reprezentacji można zapisać pod hasłem dużego rozczarowania. W Premier League grają jednak wielcy z całego świata, a ławki trenerskie należą do szkoleniowców, wśród których próżno szukać Anglika na czele ligowej tabeli.
Na kłopoty Domarski
W Polsce wajcha przekręcona jest w drugą stronę. PKO Ekstraklasa jest raczej dalej niż bliżej poziomu europejskiej przyzwoitości.Sukcesy reprezentacji? Nieco bliższe od tych angielskich, ale tylko o kilka lat. Nie ma jednak z czego i kogo czerpać, jeśli krajowe podwórko jest sportowo ubogie.
Polacy – tak jak Anglicy – miewają jednak skłonności do przesady. Kto nie słyszał o "zwycięskim remisie" z Anglią na Wembley, niech pierwszy rzuci kamieniem. Coś, co zapisało się do kanonu opowieści o piłce nożnej i reprezentacji Polski przez dziadków, wujków, ciocie i babcie.
Siedemnastego października 1973 roku Biało-Czerwoni dzięki remisowi na wyjeździe z Anglikami zapewnili sobie awans na mistrzostwa świata.
Na mundialu skończyło się historycznym brązowym medalem Jana Tomaszewskiego i spółki. Trenerem był nieodżałowany Kazimierz Górski. Człowiek, którego pomnik znajduje się obok PGE Narodowego.
Z pewnością pan Kazimierz będzie spoglądał na kolejny polsko-angielski klasyk. Ciekawe czy pod nosem uprości w swoim stylu, przypominając, że piłka jest okrągła, a bramki są dwie...
Dramat Lubańskiego
Jak nie o Janie Domarskim, to jest też inny supersnajper, którego w klasyfikacji najlepszych strzelców w historii reprezentacji Polski zdystansował Robert Lewandowski.Włodzimierz Lubański był talentem na miarę Realu Madryt. Do stolicy Hiszpanii legenda reprezentacji i Górnika Zabrze nigdy nie trafiła, ale kto wie co by było, gdyby nie mecz z... Anglią właśnie.
Szóstego czerwca 1973 roku na Stadionie Śląskim w Chorzowie Polacy jedyny raz w historii pokonali Anglików. Wygrana 2:0 po golach Roberta Gadochy (via Jana Banasia, pewności nie ma do dziś) i Lubańskiego. Ten drugi wygraną okupił jednak kontuzją, która spowodowała m.in. trzyletni rozbrat z reprezentacją Polski.
Lubański z największego talentu polskiej piłki stał się największym pechowcem. Więźniem czasów, w których żył. Wydaje się, że w dzisiejszych realiach powrót po takim urazie (zerwane więzadła w kolanie) mógłby dać Polakowi drugie sportowe życie.
Prawie 50 lat czekania
Zwycięstwo okupione kontuzją Lubańskiego to jedyny sukces Biało-Czerwonych w dwudziestu meczach, jakie zagrali z Anglikami.Z polsko-angielską rywalizacją tak już jest, że z poza w/w meczami-pomnikami, niemal każdy ma jakieś własne wspomnienie. Remis na starym stadionie Legii Warszawa 0:0 w 1999 roku i tlące się szanse Radosława Gilewicza czy Andrzeja Juskowiaka na zwycięskiego gola.
Humorystyczny akcent, strzał z... połowy boiska Mirosława Trzeciaka - jak mawia klasyk - do statystyk. I popis w tamtym meczu, ponownie na Wembley, Paula Scholesa, autora hat-tricka.
Był też Marek Citko i uciszenie angielskich trybun, choć wielki Alan Shearer odpowiedział dwukrotnie (rok 1996), pozbawiając Polaków złudzeń.
Często brakowało też trochę szczęścia, jak przy porażce w 2004 roku po samobójczym golu Arkadiusza Głowackiego.
Aż wreszcie pamiętny "Basen Narodowy", czyli spotkanie przełożone ze względu na ulewę i... nie do końca przetestowany dach stadionu w Warszawie.
Przynajmniej w teorii. W praktyce po prostu kolejny wyszło na to, że mądry Polak po szkodzie, a na kompletnie zalanej murawie nie dało się grać.
Choć akurat w drugim terminie wyszło całkiem nieźle, remis 1:1. Właśnie w 2012 roku po raz ostatni Polacy grali z Anglikami na stadionie, na którym ponownie zmierzą się z tym rywalem ósmego sierpnia 2021.
Punkt zwrotny Sousy?
Anglikom gola nie strzelił (jeszcze) Robert Lewandowski. Co ciekawe, z dwunastu trafień w historii Biało-Czerwoni aż osiem zanotowali między 31. a 60. minutą spotkania.Zgodnie z tradycją strzelił również Jakub Moder podczas marcowego meczu na Wembley.
Ostatecznie starczyło tylko na honorowe trafienie i porażkę 1:2. Anglicy w obecnych eliminacjach gola stracili jednak tylko z Polakami. A Biało-Czerwoni na angielskim terenie zagrali jeden z lepszych meczów eliminacji do MŚ.
Jeśli dołożymy do tego mecz z Hiszpanią (1:1) na Euro 2020, można uknuć teorię dotyczącą dobrej postawy drużyny Paulo Sousy w meczu z faworytami. Do tego Kamil Glik, który w kadrze nadal jest (w 2012 grali też Lewandowski i Grzegorz Krychowiak) i potrafi strzelać Anglikom.
A jeśli wsiada się w Warszawie do taksówki i pierwsze słowa, które padają z ust taksówkarza to: Ważny mecz, będzie dobrze, gramy u siebie - to widać, że optymizm w narodzie jest. Mieszając go z PGE Narodowym (współczesny "Kocioł Czarownic"), kompletem na trybunach, to kto wie...
Gdyby zespół pod wodzą portugalskiego szkoleniowca zatrzymał niepokonanego lidera, to by było coś. Zwycięstwo Polaków? W Warszawie ogłoszonoby w środę... długi weekend.
Ale w całym tym, narodowym uniesieniu, należy pamiętać, że Polacy zagrają z wicemistrzami Europy. Zespołem, który równie dobrze może pokazać Biało-Czerwonym - w sposób brutalny - miejsce w szeregu.
Polsko-angielskie starcia
20 spotkań, 1 zwycięstwo, 7 remisów, 12 porażek, gole: 12-32
