Niedawne wybory prezesa PZPN były przełomowe. Nie tylko dlatego, że wygrał je Zbigniew Boniek, co daje realną szansę przeprowadzenia pewnych przemian. Jest też drugi powód. W ich trakcie przekonaliśmy się, jak ważne mogą być media społecznościowe. Prasa? Telewizja? Zapomnij. Najszybszy był Twitter. To właśnie na nim regularnie pojawiały się najświeższe informacje.
Michał Pol, dziennikarz sport.pl, na Twitterze działa od dwóch lat. Ma już ponad 9 tysięcy followersów, czyli ludzi, którzy śledzą publikowane przez niego wpisy. Niedawno w obszernym wywiadzie dla serwisu Weszło.com mówił Tomkowi Ćwiąkale, do czego przydaje się Twitter.
- Szczerze mówiąc nie uczestniczyłem jeszcze w Polsce w tak intensywnej twitterowej wymianie informacji i to w skali nie tylko sportowej. Wybory w PZPN były na pewno pewnym przełomem. Nie tylko sam coś pisałem, ale też wielu rzeczy się dowiadywałem. Wchodzę do tego Sheratonu o 9 rano i po chwili łapię się na tym, że znów jest 9, tyle że wieczorem - opowiada Pol, gdy pytam go o wydarzenia z ostatniego piątku.
Jest informacja, jest rozmowa, mamy video
I po chwili mówi, jak to wyglądało: - Tuż po 9.00 dowiaduję się z Twittera, że Zdzisław Kręcina podobno nie kandyduje i ma komuś przekazać swoje głosy. No to podchodzę, łapię go i pytam: "Jak to?". On tłumaczy, że to nieprawda i że ktoś sabotuje jego kandydaturę. A my już mamy video i możemy wrzucić je na sport.pl. A później dowiedziałem się jeszcze z Twittera, że kluby ekstraklasy i pierwszej ligi mają kosę z "Kosą" i Roman może mieć problem ze zdobyciem ich głosów. Albo jeszcze jedna informacja, która tam zaistniała - o tym, że Kazimierz Greń do 6 rano namawiał delegatów do poparcia Zbigniewa Bońka.
Dziennikarze Sky Sports analizują kłótnię na Twitterze:
W Polsce z Twittera korzystają głównie dziennikarze. I to właśnie oni byli najaktywniejsi w relacjonowaniu tego, co działo się wewnątrz hotelu Sheraton. Roman Kołtoń kilkakrotnie informował o przeciekach, jakie ma. O tym, kto w danej chwili ma największe szanse, by wygrać. Rano zatweetował, że prezesem zapewne zostanie Potok. Cóż, mylił się.
"Co ty odpierd...?"
Informacje kuluarowe? Proszę bardzo, Tomasz Włodarczyk, reporter Orange Sport, zarazem bloger naTemat, zatweetował, że jeden z delegatów, Cezary Kulesza z Jagiellonii, rzucił na korytarzu do Romana Koseckiego: "Co ty odpierd…?".
Paweł Wilkowicz, dziennikarz "Rzeczpospolitej" pisał z kolei o momencie, kiedy Pomorze zaczęło się przesuwać z Konstancina do Rzymu (Kosa Konstancin to szkółka Koseckiego, w Rzymie z kolei mieszka od lat Boniek - red.). Późnym wieczorem Wilkowicz jeszcze dopisał pytanie: "Czy są już kliniki uzależnień od Twittera? Dobranoc". Do tego jeszcze inni dziennikarze, prowadzący coś na kształt takiej relacji na żywo. Były wpisy, była też dyskusja. Użytkownicy na bieżąco wymieniali się spostrzeżeniami.
Zdarzały się nawet sytuacje, że popularność Twittera próbowali wykorzystać sami kandydaci. Ponownie Michał Pol: - Łapie mnie nagle Roman Kosecki i zarzeka się, że nie ma żadnej jego koalicji z Edwardem Potokiem. Mówi też, że jeśli zostanie prezesem, zrzeknie się mandatu parlamentarzysty. Wrzuciłem to u siebie i wszyscy followersi mieli dzięki temu wiadomość z pierwszej ręki.
Piszesz coś, a potem jesteś w TVN24
Na wydarzenie zareagowała też telewizja. TVN24 w czasie porannego programu "Wstajesz i wiesz" stworzył specjalny hashtag, pod nazwą #PZPNwybiera. Jak to działało? Prosto. Każdy z użytkowników Twittera mógł swój wpis pod niego podpiąć. Stacja z szeregu wpisów wybierała te barwniejsze, ciekawsze i co jakiś czas pokazywała je widzom na ekranie. A każdy użytkownik, niekoniecznie ktoś znany, miał świadomość, że jak napisze coś dobrego, jego wytwór może zostać pokazany przez największą telewizję informacyjną w kraju. To duża motywacja. A TVN24 zrobił takie coś jako pierwsza stacja w kraju.
Jak używać Twittera? Film dla początkujących:
Telewizje informacyjne, choć relacjonowały wydarzenia na żywo, robiąc przy okazji ekskluzywne wywiady, i tak przegrywały z Twitterem. To tam lądowały od razu krótkie przekazy, zbyt krótkie, by zrobić z nich tekst. Albo takie, które już niedługo mogły być nieaktualne.
Masz materiał, a on już jest w internecie
Jeszcze gorzej mieli dziennikarze papierowi, którzy w piątek po południu podchodzili do kolejnych bohaterów wydarzeń, nagrywali ich, niekiedy rozmawiali sam na sam. A jednocześnie musieli mieć świadomość, że to, co u nich pojawi się następnego dnia rano, internauci będą mieć już za chwilę, już za minutkę. Choć chyba nie wszyscy mają tę świadomość. Analizując konta na Twitterze, widać wyraźnie, że dominują tam dziennikarze internetowi. Ci gazetowi są w zdecydowanej mniejszości.
Co skłania ludzi do zakładania tam kont? Po części na pewno to, o czym mówi Eryk Mistewicz w wywiadzie dla salon24.pl. A powiedział tak: "Twitter jest genialny w swej prostocie. 140 znaków, które gdy się o tym ograniczeniu dowiadujemy wydaje się być jego przekleństwem, a według mnie jest jego błogosławieństwem. Zauważmy zresztą: wszystkie sentencje naszej cywilizacji, od Cycerona począwszy, mieszczą się w 140 znakach. Dla osób potrafiących posługiwać się słowem, rozumiejących co znaczy precyzja komunikatu, perfekcyjne przewidzenie reakcji odbiorcy na słowa, poprowadzenie ich poprzez słowa, to narzędzie wręcz wymarzone".
Pamiętam taką sytuację z wtorku, tego feralnego, kiedy w pierwotnym terminie miał się odbyć mecz Polska-Anglia. Wiadomo już było, że jest duży problem z dachem i trzeba było szybko napisać tekst o całej sytuacji. Strony internetowe? Jeszcze nic nie miały. Telewizje informacyjne? Jakby trochę zaskoczone sytuacją, jeszcze nie zdołały się zebrać.
Twitter? Na nim mogłem bazować. Choć i tu trzeba pamiętać o tym, że to nie agencja prasowa. Tam informacje są później, ale można je publikować. Są ze źródłem, potwierdzone. Tutaj, na Twitterze, mamy z kolei spontaniczność, częste spekulowanie, pisanie w konwencji żartu. I trzeba uważać, by nie wpaść w pułapkę. Gdy angielski dziennikarz pisze na bieżąco, co przed chwilą o stanie murawy powiedział mu trener Roy Hodgson, można zaufać. Gdy dziennikarz polski informuje, co być może mogło być przyczyną, w tekście informacyjnym lepiej się z tym wstrzymać.
Interakcja tak, drewniany komunikaty nie
- Najpiękniejsze jest to, że Twitter pokazał dzisiaj swoją wyższość nad Facebookiem - napisał w dniu wyborów prezesa na tagu #PZPNwybiera Damian Filipowski. Gdzieś można też było przeczytać, że za jakiś czas sportowcy nie będą już potrzebowali dziennikarzy, bo wszystkie komunikaty, informacje będą mogli zamieszczać w mediach społecznościowych.
- Myślę, że prędzej będą robili to na Facebooku i tu też chodzi raczej o te największe gwiazdy. Cristiano Ronaldo przekroczył niedawno 50 milionów fanów na Facebooku i on rzeczywiście nie potrzebuje już mediów. U nas nie widzę sportowca, który mógłby się znaleźć w takiej sytuacji. Może Robert Kubica, ale to jedynie w sytuacji, gdy wraca do zdrowia i włącza się do walki o mistrzostwo świata - komentuje Pol.
Na koniec mówi, że na Twitterze najbardziej podoba mu się interakcja. - Najbardziej cenię sportowców, którzy piszą spontanicznie, pod wpływem chwili. A nie tak, jak politycy, którzy publikują jakieś drewniane komunikaty, często o charakterze reklamowym. I mało kiedy wchodzą w rozmowy - dodaje dziennikarz sport.pl.