- Kilka metrów dalej leżały zwłoki młodej kobiety... tak przypuszczam. Ciało nie miało głowy i szyi. To był jak obraz z horroru... Stałem w szoku - wspomina reporterce naTemat Paweł Karpowicz, inż. transportu i pasażer pociągu relacji Przemyśl-Warszawa. Przeczytaj szokującą relację z katastrofy kolejowej w woj. śląskim.
Miałem miejsce w ostatnim składzie, w trzecim przedziale od końca. Po godzinie jazdy poszliśmy z kolegą do Warsu, który był trzy wagony bliżej. Zamówiłem jedzenie i odszedłem metr od lady. Kolega stał jeszcze przy barze, kiedy nagle zgasło światło. W tym momencie spod nóg zaczął mi się usuwać grunt. Zacząłem po prostu bezwładnie lecieć. Przeleciałem po podłodze między stolikami cały wagon Warsu, jakieś 20 metrów. Na szczęście w nic nie uderzyłem. Zatrzymałem się najpierw na ścianie kończącej wagon, odbiłem się od niej i wyleciałem na korytarz, prowadzący do następnego wagonu. Po kilku metrach zatrzymałem się na drzwiach. Wtedy pociąg stanął. Kolega leciał tuż za mną. Wpadł na mnie. Wstaliśmy i wróciliśmy do wagonu restauracyjnego, w którym była kobieta, obsługa i jeszcze jedna osoba. Sprawdziliśmy, czy wszyscy mają się dobrze. Nikomu nic większego się nie stało. Byliśmy obolali i poobijani. Poszedłem dalej, w stronę czoła pociągu, żeby sprawdzić, co się stało, ale nie dało się otworzyć drzwi. Poprzedni wagon był wykolejony i przechylony o jakieś 30 stopni względem naszego. Wyjrzałem przez okno i zobaczyłem, że składy stały w poprzek torowiska.
Czy usłyszał Pan jakiś huk, zanim zgasło światło?
Cały mój lot trwał jakieś 5 sekund. To naprawdę długo. I przez ten cały czas w ogóle nie było hamowania. To było nagłe uderzenie. Nie było słychać huku. Zgasło światło i dopiero, jak leciałem po podłodze usłyszałem łomot i głuchy dźwięk łamanego żelastwa. Jak wstałem przez sekundę było cicho. Czuć było ogromnie intensywny zapach spalenizny i kamieni z torowiska. Bardzo intensywny zapach krzemieni.
Cofnąłem się do wagonu, w którym miałem swoje miejsce. Po drodze minąłem konduktora z zakrwawioną głową, który powiedział, że mamy nie opuszczać pociągu. W przedziale był jeszcze jeden kolega i kilku pasażerów. Potłukli się trochę, pospadały bagaże z półek, ale nic poważnego nikomu się nie stało. Znowu wyjrzałem przez okno. Zobaczyłem, że jest zerwana trakcja, a kable leżą na torowisku. Od razu pomyślałem, że pozostać w wagonie jest niebezpiecznie, bo ktoś może uderzyć nas chociażby z tyłu, a byłem przecież w ostatnim wagonie.
Wyszedł Pan na zewnątrz?
Tak. Wyszedłem wbrew zaleceniom konduktora, bo czułem, że niebezpiecznie jest zostać w tym pociągu. Drzwi w ostatnim wagonie nie były uszkodzone. Byłem pierwszym, oprócz konduktora, który wyszedł. Chciałem sprawdzić, jak wygląda przód
pociągu. Praktycznie od razu natrafiłem na pierwsze ciało. Było kompletne. To był mężczyzna w wieku około 60 lat. Nie był zakrwawiony. Po prostu leżał. Podszedłem i powiedziałem coś do niego, ale nie reagował. Sprawdziłem tętno na szyi i kiedy go nie wyczułem, przystąpiłem do akcji reanimacyjnej. Zacząłem uciskać klatkę piersiową i przeżyłem lekki szok. Żebra były praktycznie całkowicie połamane. Miałem wrażenie, jakbym uciskał gąbkę, galaretę. Jego klatka była totalnie zmiażdżona. Nie mogłem mu pomóc. Ten człowiek wyleciał z pociągu. Kilka metrów dalej leżały zwłoki młodej kobiety... tak przypuszczam. Ciało nie miało głowy i szyi. To był jak obraz z horroru... Stałem w szoku. Wtedy usłyszałem krzyk dziewczyny: "Pomóżcie mi, ja już dłużej nie wytrzymam!".
Co jej było?
Leżała na torowisku. Przygniótł ją cały wagon... Nogi, część tułowia i jedną rękę miała na zewnątrz. Reszty nie widziałem. Podbiegłem, żeby jej pomóc. Mówiłem, żeby się uspokoiła. To było jakieś 12-15 minut po zderzeniu. Nie mogłem nic zrobić. Żelastwo ani drgnęło. Metr obok leżała kolejna żyjąca osoba. Nie widziałem głowy, ale wiedziałem, że żyje, bo odpowiedziała. Jej też nie umiałem pomóc.
Nie było nikogo, kto mógł Panu pomóc?
W zasadzie byłem sam. Dopiero wtedy powoli zaczęły z pociągu wychodzić inne osoby. Pojawiły się pierwsze służby - strażacy i ratownicy medyczni. Nie było jeszcze pogotowia.
Po jakim czasie pojawiły się służby?
Myślę, że po około 20 minutach, ale nie jestem pewny.
Co się z stało z Pana kolegą?
Wyszedł z pociągu kilka minut po mnie i natrafił na równie wstrząsający obraz. To była młoda kobieta. Nie miała nóg. Były urwane powyżej kolan. Widział tylko kikuty... Rzucił się, żeby jej pomóc, bo kobieta była przytomna. Chciał zatamować krwawienie. Wyjął sznurek z kaptura bluzy i przewiązał nim jedną nogę. Drugą przewiązał szalikiem, który dała jakaś będąca obok pasażerka. Ranna kobieta poprosiła, żeby zadzwonił do jej męża i powiedział, co się stało. Dała mu numer. Pobiegł po ratowników.
Znalazł ich?
Tak, ale kiedy spojrzeli na stan kobiety powiedzieli, że się nie kwalifikuje do zabrania. Ta pani zaczęła ich błagać: "Nie zostawiajcie mnie. Mam malutką córeczkę". Mój kolega też zaczął ich prosić i nalegać, żeby ją zabrali. Udało się. Zabrali ją, ale nie wiem, co się z nią stało.
W panujących ciemnościach, było się chyba ciężko zorientować, gdzie Pan idzie.
Tak. Mimo, że było bezchmurne niebo i mocno świecił księżyc, praktycznie nic nie było widać. Ludzie świecili komórkami. Zaczęli się też pojawiać strażacy z latarkami. Coraz więcej pasażerów wychodziło z wagonów. Wybijali okna. Pojawiła się też lokalna społeczność. Straż kazała nam przejść na pole, bo ludzie chodzący w ciemnościach, tylko utrudniali akcję ratunkową. Jedna pani powiedziała nam, gdzie jesteśmy i pokierowała nas do szkoły podstawowej w Goleniowach. Była oddalona o jakieś 1,5 km. Tam dostaliśmy pomoc, herbatę, kanapki. Ludzie przynieśli nawet jakieś ciasteczka. Otworzyli lokalną mleczarnię i przynieśli jogurty.
Kiedy dotarła do Pana świadomość, że mógł Pan zginąć?
Jak przez chwilę stałem bezczynnie na torowisku. Nogi zaczęły mi drżeć. Tylko przez kilkanaście sekund. Zaraz później uświadomiłem sobie, że mogłem zginąć. Dotarło do mnie, jak w jedną sekundę można stracić życie. Pomyślałem o moich dzieciach i żonie. Mam trójkę malutkich dzieci. Najstarszy synek ma 2,5 roku, a bliźniaki mają 8 miesięcy. W jednej chwili ta tragedia zmieniła życie tylu osób...
Co Pan teraz czuje?
Emocje już trochę opadły. Wróciłem do domu zorganizowanym transportem. Odebrała mnie siostra. Spałem może trzy godziny. Jestem bezpieczny, ale kiedy widzę te obrazy w telewizji jest mi ogromnie przykro. Mam aż drżenie klatki piersiowej. Odczuwam fizyczny ból. To naprawdę ciężko zaakceptować...
Sprawdziłem tętno na szyi i kiedy go nie wyczułem, przystąpiłem do akcji reanimacyjnej. Zacząłem uciskać klatkę piersiową i przeżyłem lekki szok. Żebra były praktycznie całkowicie połamane. Miałem wrażenie, jakbym uciskał gąbkę, galaretę. Jego klatka była totalnie zmiażdżona. Nie mogłem mu pomóc.