
"Pochopnie napisaliśmy o odnalezieniu na wraku rządowego tupolewa w Smoleńsku trotylu i nitrogliceryny. To mogły być te składniki, ale nie musiały" – pisze w "Rzeczpospolitej" Tomasz Wróblewski, redaktor naczelny dziennika. I to jedyne, co o wczorajszej pomyłce z tekstem o trotylu, przeczytamy w dzisiejszej "Rz".
REKLAMA
"Nie wolno igrać z emocjami" – tytułuje swój komentarz Tomasz Wróblewski. Pisze w nim nie o możliwej pomyłce w tekście Cezarego Gmyza o trotylu na wraku prezydenckiego samolotu, ale o tym, że aż pół roku trzeba będzie czekać na ekspertyzę, która wykluczy lub potwierdzi obecność materiałów wybuchowych.
"Dlaczego dwa i pół roku po katastrofie ta hipoteza wciąż nas prześladuje? Czy szczątki pozostające w Moskwie faktycznie uda nam się kiedyś przebadać? Jakie błędy popełniono przy poprzednich badaniach" – pyta naczelny.
Zobacz: Dziennikarskich pomyłek był mnóstwo. Ale żadna nie wywołała takiej burzy, jak informacja o trotylu na wraku Tupolewa
Zobacz: Dziennikarskich pomyłek był mnóstwo. Ale żadna nie wywołała takiej burzy, jak informacja o trotylu na wraku Tupolewa
Jak twierdzi, "Rzeczpospolita" takich pytań nie stawia po to, by "zmącić obraz po i tak mało przejrzystej konferencji płk. Szeląga, ale żeby zwrócić uwagę na konsekwencje rozwlekłych i niezrozumiałych poczynań prokuratury.
W "Rz" znajdziemy także tekst Cezarego Gmyza o wczorajszej konferencji wojskowej prokuratury. To jednak jedynie podsumowanie dnia wczorajszego, bez nawiązań do trotylowej wpadki.
Przez 30 miesięcy od katastrofy nasi prokuratorzy nie byli w stanie przeprowadzić rzetelnych badań wraku. CZYTAJ WIĘCEJ
Źródło: "Rzeczpospolita"

