
Niewypowiedziane słowa potrafią niezwykle ciążyć. Zwłaszcza wtedy, gdy osoba, z którą chcielibyśmy porozmawiać, już nie żyje. A gdyby tak dało się inaczej, gdyby znaleźć sposób na ukojenie? Jest pewien projekt, który przyniósł ulgę tysiącom Japończyków, a teraz dotarł do Polski. O tym, jak działa telefon na wietrze, w rozmowie z naTemat opowiada osoba, która chce znaleźć dla niego miejsce nad Wisłą – pisarka i reporterka Katarzyna Boni.
REKLAMA
Czym jest telefon na wietrze?
Telefon na wietrze to sposób na kontakt ze zmarłymi, z którymi nie zdążyliśmy się pożegnać, powiedzieć czegoś ważnego albo o coś ważnego zapytać. Telefon na wietrze umożliwia rozmowy, których zabrakło.
W praktyce chodzi o to, że w jakimś miejscu stawiamy budkę telefoniczną, do której wstawiamy niepodłączony do niczego telefon. Do tej budki można wejść, podnieść słuchawkę i zacząć rozmowę. Nasze słowa będzie niósł wiatr.
Skąd ten pomysł?
To nie jest mój pomysł, to jest pomysł, z którym zetknęłam się, kiedy pracowałam nad książką "Ganbare! Warsztaty umierania". Materiały do niej zbierałam podczas półrocznego pobytu w Japonii. Ta książka jest o tym, jak Japończycy radzą sobie z traumą i ze stratą po tsunami z 2011 roku.
Chciałam pokazać, co stało się 10 lat temu, co to spowodowało i w jaki sposób, nie zorganizowany odgórnie, ludzie się wspierają. Jak starają się nie tyle uporać z żałobą, co nauczyć się z nią żyć i ją akceptować.
Telefon na wietrze jest pomysłem pana Sasakiego, który mieszka w niewielkim mieście Otsuchi – również dotkniętym przez żywioł. Ta idea zrodziła się w jego głowie jeszcze przed tsunami. Gdy zmarł jego bliski kuzyn, bardzo brakowało mu rozmów z nim. Dlatego wstawił do swojego ogrodu budkę ze starym, niedziałającym telefonem, z której zaczął korzystać. Kiedy w 2011 roku tsunami spowodowało śmierć ponad 18 tys. osób, telefon udostępnił dla wszystkich.
Ludzie rzeczywiście z niego korzystali?
Tak. Każdy mógł wejść do ogrodu pana Sasakiego, a następnie do budki, aby porozmawiać z tymi, z którymi nie zdążył się pożegnać. W ciągu kilku lat pojawiło się tam ponad 10 tys. osób. Telefon na wietrze zrobił się popularny. O tej instalacji pisało wiele gazet i w Japonii, i za granicą. Powstał także film, w którym przewinął się wątek telefonu.
Kiedy w pani głowie zrodził się pomysł, żeby postawić coś takiego w Polsce?
W naturalny sposób temat żałoby i straty wrócił do mnie w czasie pandemii COVID-19. Wtedy też po książkę, która opowiada o tym, jak radzić sobie ze stratą i z traumą, ponownie zaczęli sięgać czytelnicy. Niektórzy po raz pierwszy, inni kolejny raz.
Zaczęłam korzystać z tego, czego nauczyłam się w Japonii. Jeszcze przed pandemią sporadycznie prowadziłam warsztaty umierania – to doświadczenie śmierci, które skłania do refleksji nad życiem.
Na początku pandemii ogłoszono nabór wniosków o przyznanie stypendiów Ministra Kultury i Nauki na przedsięwzięcia online. To miało pomóc artystom w pandemii, a jednocześnie stworzyć wirtualną przestrzeń kultury. Dzięki stypendium warsztaty przeniosły się do internetu. Okazało się, że ludzie ich potrzebują, że to im pomaga. Wzięło w nich udział ponad 800 osób.
Kilka miesięcy później sama chorowałam na COVID-19. Choć nie przechodziłam go ciężko, to dotarło do mnie, jak bardzo ta choroba czyni ludzi samotnymi. Przeżywałam to z czym muszą sobie radzić ci, którzy trafiają do szpitala i nie mogą nawet spotkać się z bliskimi, nie mogą ich zobaczyć. Jeśli ktoś umrze na COVID-19 w szpitalu, to nie ma miejsca na ostatnie pożegnanie.
W Polsce zmarło ponad 75 tysięcy osób. Były takie wyliczenia, z których wynika, że śmierć jednego człowieka dotyka przynajmniej dziewięciu osób – bliskich zmarłego. To znaczy, że co najmniej 675 tysięcy ludzi pogrążonych jest w żałobie. I wielu z nich nie mogło pożegnać się ze swoimi ukochanymi. Nie mogli nawet zobaczyć ich ciał.
Uświadomiłam sobie, że przecież w Japonii zetknęłam się z czymś, co może pomóc i co może przynieść ulgę w tak trudnej sytuacji. Postanowiłam skontaktować się z panem Sasakim, żeby poprosić o zgodę na przeniesienie jego pomysłu do Warszawy.
Czy kiedy pracowała pani nad książką, zetknęła się pani z opowieściami ludzi, którzy doświadczyli tego braku pożegnania?
Tak, wielokrotnie. Jeżeli ktoś tego nie doświadczył, to najprawdopodobniej będzie mu trudniej zrozumieć towarzyszące temu emocje. Brak pożegnania, niemożność zobaczenia ciała – to jest olbrzymi, dojmujący ból, który nakłada się jeszcze dodatkowo na fakt, że kogoś straciliśmy.
Poznałam historie ludzi, którzy często nie mogą znaleźć ciał swoich bliskich, bo zostały porwane przez wodę. W takim przypadku mówi się o żałobie utrudnionej. Często więcej czasu zajmuje zrozumienie, że ktoś umarł, że go już nie ma, i że nie wróci. Nie mamy możliwości zakończenia relacji, nie mamy poczucia, że zostało powiedziane to, co miało być powiedziane.
Nierzadko mamy o to pretensję do siebie. Uważamy, że może ta osoba odeszła nie będąc spokojną... Być może to ona nie zdążyła nam czegoś powiedzieć. Mamy wyrzuty sumienia, że nie było nas w momencie śmierci, czy też tuż przed śmiercią tej osoby.
Pan Sasaki mówił, że jeżeli ktoś nie wierzy w to, że słowa niesie wiatr, to niczego nie usłyszy. Ale ten, kto wierzy w to, że po podniesieniu słuchawki odbędzie rozmowę z tymi, którzy odeszli, jeśli dobrze posłucha, może coś usłyszy.
Projektowi wsparcia udzielił Instytut Dobrej Śmierci. Czym jest Instytut i czy oznacza to, że możemy mówić o działaniu terapeutycznym tego telefonu?
Instytut Dobrej Śmierci nie jest stowarzyszeniem terapeutów czy psychologów. Jego celem jest stworzenie przestrzeni do rozmawiania o naszej śmiertelności i skończoności oraz towarzyszenie ludziom w ich żałobie. Oswajając te tematy przestajemy oddzielać się od tego, co przecież jest doświadczeniem każdego człowieka.
Instytut zrzesza bardzo różnych ludzi, pisarzy, artystów, terapeutów, lekarzy, lekarzy hospicjum, wolontariuszy, naukowców. Jest kolektywem, ja też do niego należę, w którym razem działamy na różnych obszarach np. także w kwestii zmiany prawa w Polsce na takie, które pozwoliłoby tworzyć cmentarze leśne.
Nie jestem terapeutką. Choć kończyłam psychologię społeczną, to nigdy nie robiłam uprawnień terapeutycznych. Ale tak, uważam, że taki telefon jak najbardziej może pełnić funkcję terapeutyczną. Może być okazją dla ludzi, którzy z jakichś powodów nie chcą iść na terapię, do powiedzenia na głos rzeczy, które leżą im na sercu. Może być początkiem terapii, albo jej dopełnieniem. Może być też duchowym doświadczenie.
Jak w praktyce wygląda przenoszenie tego projektu?
Skontaktowałam się z panem Sasakim, zapytałam, czy mogłabym coś takiego zrobić w Polsce. Okazało się, że pomimo tego, że na świecie istnieją podobne telefony, zainspirowane jego pomysłem, byłam pierwszą osobą, która się do niego zwróciła. Chciał mieć pewność, że dobrze rozumiem ten projekt. W końcu wyraził zgodę na postawienie telefonu w Warszawie.
Szukając miejsca, w którym mogłabym postawić budkę, myślałam o otoczeniu, w jakim znajduje się oryginalny telefon – w ogrodzie wśród kwiatów. Tylko jak to odtworzyć w mieście? Wybrałam Jazdów. Jest to miejsce w samym centrum, ale położone wśród zieleni i starych drzew. Jest tam osiedle dawnych domków fińskich, które były stawiane dla ludzi odbudowujących Warszawę po II wojnie światowej.
Jakiś czas temu domki miały zostać wyburzone, ale warszawiacy zaprotestowali. Nie chcieli kolejnych wieżowców albo apartamentowców. Jazdów został otwarty dla wszystkich. Dużo się tam dzieje – są koncerty, spotkanie autorskie, debaty, warsztaty, zajęcia dla dzieci. To kreatywna zielona i spokojna przestrzeń.
Telefon na wietrze bardzo do niej pasuje. Stowarzyszenie Otwarty Jazdów wsparło pomysł i pomogło mi wybrać najlepsze miejsce. Teraz czekam na ostateczną decyzję Zarządu Gospodarowania Nieruchomościami odnośnie wyceny dzierżawy gruntu.
W czasie pandemii brakuje odgórnej reakcji, która niosłaby za sobą współczucie i zrozumienie. Wiele osób umiera, wiele boi się tej choroby, dużo ludzi straciło bliskich. Przecież jako naród, jesteśmy w żałobie, a nie mówi się o tym. Nie ma przestrzeni, żeby ten ból i tę stratę uszanować, żeby powiedzieć: macie prawo do żałoby, do cierpienia. Macie prawo do wszystkiego, co żałoba ze sobą niesie.
Żałoba zmienia naszą percepcję, wpływa na fizyczność – chociażby na sen – zaburza poczucie czasu. Ludzie w żałobie mogą nie potrafić poradzić sobie z najprostszymi zadaniami – do tego też mają prawo. To jest normalne i naturalne. A o tym też się nie mówi.
Skoro czegoś takiego nie ma, chciałam przynajmniej dzięki temu telefonowi podkreślić: tak, żałoba to jest wasze prawo i są sposoby, żeby przez nią przechodzić. Dlatego wymyśliłam, że telefon na wietrze będzie projektem społecznym, że będziemy go wszyscy razem finansowali albo o nim mówili, żeby go rozpowszechniać.
Telefon, a właściwie budka, jest teraz w budowie. Zajmuje się tym mokotowska stolarnia, która robi też dekoracje do warszawskich teatrów. Mam nadzieję, że wszystko uda się zamknąć do końca roku, a najlepiej, gdyby udało się uruchomić telefon w listopadzie.
Potrzeba 30 tys. zł. Co składa się na tę kwotę?
Po pierwsze koszt materiałów, które niestety bardzo podrożały. Poza wybudowaniem budki chcemy też wybudować dobre dojście do niej, aby była dostępna dla osób poruszających się na wózkach. Kolejny koszt to roczna dzierżawa.
Chciałam także opłacić tłumacza, który pomagał mi w rozmowach z panem Sasakim, a który robił to pro bono i nawet nie wie o tym, że chciałam mu to jakoś wynagrodzić. Chciałabym zapłacić także projektantowi, który zaadaptował projekt japoński i stworzył polską wersję budki - która przypomina tę japońską, ale jednocześnie pasuje do Jazdowa.
Ludzie reagują niezwykle serdecznie na ten pomysł. Wielu pisze, że bardzo takiego telefonu potrzebuje. Napisała też do mnie kobieta, która chciałaby oddać swój stary telefon z tarczą. Ma on dla niej dla niej symboliczne znaczenie: w rodzinie jest od zawsze, korzystał z niego jej zmarły brat. Ten projekt otwiera w ludziach potrzebę podzielenia się czymś własnym. I to jest fantastyczne.
Czytaj także: